#38 - Aaron Ramsey i półtusza wieprzowa, cz.1

|
Moi mili! Dziś w nastroju rocznicowym, gdyż rok temu (bez dwóch dni) Szalikowcy powstali z popiołów, by nieść swoim szanownym Czytelnikom, fanom sportu i gramatycznym nazistom jednocześnie (co nie zdarza się tak często), radość z analizowania tworów wyobraźni młodych dziewcząt. Z perspektywy założycielki bloga i głównej analizatorki muszę przyznać, że mało jest tak prostych w moim życiu, które wywarłyby na nie tak olbrzymi wpływ - poczynając od oczywistego faktu, że sama staranniej zwracam uwagę na jakość swoich tekstów, kończąc na wspaniałych znajomościach, które miałam okazję zawrzeć dzięki Szalikowcom. Dziękuję wszystkim i każdemu z osobna za to, że chce się Wam śledzić moje pajacowanie i mam nadzieję, że przynosi Wam choć część tej radości, co mnie.

Jeśli chodzi o najpopularniejsze analizy, zdecydowany prym wiodą te siatkarskie (co jest też pewną wskazówką, jeśli chodzi o przyszłe notki), zwłaszcza te tworzone z Autostradką oraz Migelem. Obiecuję, że wspólnych analiz i w następnym roku nie zabraknie ;).

A dziś? Dziś odwiedzimy Świat Trudnych Słów – nie łudźcie się jednak, że aŁtorka je rozumie. Sarkazmy leją się strumieniami, van Persie agituje z ręcznikiem, a to wszystko okraszone dobrze znanym klimatem rodem z Agrobiznesu. Nie zabraknie też znanego i lubianego wątku kanibalskiego i wulgarnej Marysi Zuzi.


Prolog 
A dziś nie potrafię spojrzeć sobie w twarz i mam wrażenie, że coś w moim życiu ominęło mnie bezpowrotnie. Cofnać czas to  za mało, przyznać się do błędu zbyt wiele kosztuje, zatrzasnąć drzwi od wspomnień za bardzo rani, dumą maskować ból jest zbyt ciężkie. A my wciąż ''staliśmy w tłumie krzyczących ludzi i głośno milczeliśmy.''

"To była najdłuższa zima bez ciebie.
Nie wiedziałam, dokąd skręcić.
Widzisz, jakoś nie mogę cię zapomnieć.
Po tym wszystkim, przez co przeszliśmy." *
LEONA LEWIS - BETTER IN TIME
Chyba ktoś tu nie uważał na polskim, więc służę Wikipedią.

OPIS POSTACI


Julia Rajewska.
Lat 21.
"Wciągnę Cię w mój świat, w którym nie znajdziesz drzwi.
Stąd nie ma powrotu.Zaryzykujesz?"
Zaczekaj chwilę.
*idzie po słownik; po drodze zastanawia się, czy wziąć też podręcznik embriologii, lecz ostatecznie rezygnuje*
Dobra, teraz jestem gotowa.


Wojciech Szczęsny.
Lat 21.
"Ludzie się zmieniają i obietnice się łamią."
Podobnie jak polszczyzna wielu.

Sandra Dorczyńska.
Lat 20.
"Pytasz skąd się wziął rozmazany tusz. Milczę."
Pytasz, czy makijaż był delikatny i niewidzialny. Analizuję.

`Czy znasz dźwięk rozsypujących się myśli?
Słyszałeś odgłos pękającego serca?
Widziałeś bezgłośny płacz?
Nie? To co Ty wiesz o miłości?
Czy widziałeś gro wędrujących przecinków?
Bezskutecznie szukałeś logiki w fabule?
Liczyłeś kiedyś samotne łzy?
Nie? To jesteś nieziemskim szczęściarzem.


Orzeczenie sądu okręgowego : Sąd ogłasza, że małżeństwo Julii Rajewskiej i Piotra Trachimowicza zawarte w dniu siedemnasty lipca dwutysięcznego dziesiątego roku w świetle prawa z dniem dzisiejszym zostaje rozwiązane bez orzekania o winę.
*gorzko płacze nad składnią sędziego*

Zamykam rozprawę. - Kilka zdań, które zburzyło wszystko co do tej pory budowali.
Całe życie sądzili, że orły Temidy potrafią się posługiwać językiem polskim. Często dość zawile, ale zrozumiale. A tu takie rozczarowanie.

Zdradzali siebie tej samej gorącej nocy w Paryżu.Ona z jego najlepszym przyjacielem, on z jej największą rywalką z czasów gimnazjum.
Brawa za synchronizację.

.Osobno choć razem opuścili budynek.Wiatr niespiesznie smagał jej twarz.
Pani budynkowej.

- To nie musi się tak skończyć.Gdybyśmy dali sobie jeszcze jedną szansę, gdybyśmy ratowali to co nas łączyło ...  - elokwentnie próbował dotrzeć do jej podświadomości.
Dwa wnioski:
1) Jednak nie wiem, czym jest elokwencja.
2) Mam wrażenie, że myk z przekazem podprogowym polega na powtórzeniu „gdybyśmy”, ale mogę się mylić. Macie inne pomysły?


- Dobrze prosperujesz czasem przeszłym, łączyło. 
”Twój czas przeszły bardzo prężnie się rozwija”.

- Mam kłamać? Nie będę nas oszukiwała, nie lubię karmić się zakłamaną nadzieją.
Jest gorsza niż najgorsza karma z Biedronki.

Tak, chciałam się z nim przespać. - wydukała niepewnie zatapiając się w jego niebieskich tęczówkach.
Akweny w oczach są ostatnio coś modne.

.Obserwował jej oddalającą się sylwetką i opadające kaskadą włosy na smukłe plecy.
*imaginuje sobie obserwacje sylwetką*

Otwarła przeszłość,zamknęła teraźniejszość.
Tonęła w niepoukładanych skrawkach wspomnień.
Bul, bul, bul...

Jego spojrzenie przeszywało ją na wylot, jego zapach paraliżował, jego usta odbierały zdolność myślenia.
A imię jego gaz pieprzowy.

Ich klatki unosiły się nierównomiernie, obojgu zaczynało brakować powietrza, pochłaniali się z każdym kolejnym pocałunkiem, jak gdyby miał to być ten ostatni.
Niczym jamochłony.

- Przestań do cholery! - wysyczała przez zaciśnięte zęby, gdy jego dłoń powędrowała pod jej krótką spódniczkę.
Uff, bo już myślałam, że potrzebny będzie czerwony kwadracik.

.Wyrwała się z uścisku bruneta mierząc go pernamętnym spojrzeniem.
Permanentnie namiętnym.

- Od niespełna dwóch godzin jestem rozwódką.Chcąc odreagować idę na zakupy.Nie widzieliśmy się od ponad trzech miesięcy, by w pierwszym lepszym sklepie w Galerii Dominikańskiej wpaść na siebie właśnie dzisiaj, a pierwszą rzeczą na jaką mamy ochotę to seks.  - rzuciła Julia oskarżycielskim tonem, opierając się bezradnie o lodowate kafelki w jednej z toalet.
Jeśli byliście kiedyś w Galerii Dominikańskiej, to wiecie, jak ciężko jest tam znaleźć toaletę. Ja podziwiam.

- A Lena? Co z nią? - dziewczyna uniosła do góry jedną brew zakładając ręce na krzyż.
Natychmiast podbiegł do niej Szymon z Cyreny, oferując swą pomoc.

Najpierw puknął Rozalinę w wersji Lena, później Julię, żonę swojego najlepszego kumpla i zaś jesteśmy w ciemnej d**** !
A niech to d****r ś*****e!

Szekspir miał chyba lepszą wizję i nie co inny przegląd sytuacji.
W dodatku znał imiona bohaterów swoich dramatów, a i angielszczyzną posługiwał się dość wprawnie.

- Nienawidzę was.- wyrzuciła z siebie złość, mrużąc czekoladowe oczy. - Ciebie, Piotrka, waszego pieprzonego Vegas i Paryża! I Wrocławia też!
A Wrocław ciebie.

Waldek spojrzał w jej oczy, zachłannie czytając z nich jak z otwartej księgi.
Niestety, przeczytał jedynie blogaska.

Widział w nich tylko pustkę i obojętność.
To pierwsze kupuję bez zbędnych pytań.

- Zmarnowaliście mi ponad rok mojego życia.Na więcej nie mam najmniejszej ochoty.Skończmy ten popieprzony trójkąt raz na zawsze.
- Ech, no dobra... - odparł Waldek i chwycił ekierkę.

Mimo hardości, jej głos zdawal się łamać i przypominać jękiliwy szept.
Hardy, jękliwy szept, boru!

- Tak samo jak tego, że Szczęsny to mój kuzyn. - Rajewska wywróciła teatralnie oczami.Uwielbiała wspominać, że ta pyskata, arogancka, dobrze broniąca mordka to jej rodzina.
*z wściekłością* Kto przeszczepił Wojciechowi geny Mary Sue?
[Od kiedy Szczęsny broni twarzą?]


Widzisz to wszystko przez brudne szyby autobusów.
I kasujesz bilet życia nie tą stroną.
*sprawdza*
Rzeczywiście, dzięki! Kanary by mnie zabiły!


Resztkami sił upychała do przepełnionej, czarnej walizki dżinsową parę spodni.
Zwróćcie uwagę, że to para była dżinsowa, nie spodnie.

To tutaj bawiła się małymi, szmacianymi lalkami, to tutaj zamykała się na cztery spusty i łkając do pomarańczowej poduszki przeżywała pierwszy miłosny zawód, to tutaj kuła do matury z biologii.
Polski oblała.

- Jeden telefon i jestem z powrotem. - zamknęła ręce matki w uścisku swoich śnieżnobiałych dłoni.
A to co? Krew jest zbyt mainstreamowa?

I wybuchnę Ci śmiechem w twarz
gdy jeszcze raz wspomnisz o miłości.
Ja to uczynię, gdy jeszcze raz zobaczę podobną wstawkę w środku rozdziału.

Dziewczyna stała przed lustrem.W jego odbiciu ujrzała brązowooką szatynkę z pustką w sercu i żalem w oczach.
Co było w jej głowie, pozostaje w domyśle czytelników.

.Bezradna oparła się dłońmi o umywalkę spuszczając głowę w dół.Myśli ciążyły bardziej niż wczorajsze wino.
*wyje* Truuudno taaak raaazem byyć nam ze sobą!

.Przeczesała włosy ręką przymykając powieki i przygryzając ze zdenerwowania dolną wargę.
Przygryzanie ręką *ok*

.Dlaczego pamięć nie ma przycisku "delete"? 
Dlatego, że blogaski też nie mają.

Dlaczego nie można uciec od przeszłości, wspomnień i zapachów
Bo by się pierwszy nerw czaszkowy obraził.

Wszystkie jej ubrania przesiąknięte były wonią jego perfum.Tylko ta niebieska sukienka z Paryża pachniała namiętnym romansem.
Namiętny Romans – nowy zapach od Davida Beckhama.

- Cholera! - zaklęła siarczyście rzucając w taflę lustra pojemnikiem na mydło w płynie.
*kwiczy*

Kryształ pokryła wielka pajęczyna niekształtnych odłamków.
Mydło w płynie ma moc! Chyba go nie doceniałam.

Westchnęła głośno opuszczając pomieszczenie.
Wstaw przecinek w dowolnie wybrane miejsce.

.Wybrała numer z zamiarem naciśnięcia zielonej słuchawki, jednak w ostatniej chwili rozmyśliła się i wystukała odpowiedni szyk cyferek, tym razem bez oporu zainicjowała połączenie.
Że co?

Słysząc jednak kolejne puste sygnały rozłączyła się.Pięknie, nawet własna matka ma ją gdzieś!
Brawa dla mamy!

! Chociaż czy stosowne było dzwonienie dopiero tydzień po przylocie do Londynu.Za pewne nie.
Ale nie uznajemy tego za pewnik.

.Dziewczyna usłyszała jak ktoś naciska chaotycznie na dzwonek w umówiony sposób.
Chaotyczne naciskanie. LOL!

- Wejdź! - donośny głos rozległ się po całym mieszkaniu.
Taki?

Już po chwili zza drewnanych pokojowych drzwi wyłoniła się niska, zielonooka dziewczyna z nonszalanckim uśmieszkiem, który błąskał się w jej kącikach malinowych ust.
Błyskał jak gąska.

To jest Londyn. - jej głos zdawał się być ro raz bardziej podekscytowany. - Tu jest wszystko. Libacje, narkotyki, kluby, gwałty, bójki, nielegalne wyścigi, burdele, sklepy i piłka.
Idealne miejsce do rozgrywania opka.

- Ten cały Big Ben i London Eye to przereklamowana sprawa
O Elżbiecie nie wspominając.

- Przyjdę o dwudziestej. - brązowowłosa obkręcając pasek od torebki puściła w stronę Julii perskie oko i pewnie wycofała się z pokoju.
Perskie oko... Ktoś tu znowu odgrywa Indianę Jonesa?

słyszysz?
- nie 
- ja też..
- a kiedyś biło..
*kwiczy*
Czy tylko mnie to przypomina jakiś dowcip?


Nad stolikami w  jednym z najpopularniejszych londyńskich klubów unosiły się rozmaite opary alkoholowe i papierosowy dym.
I istny smog absurdu.

Dwóch mężczyzn siedziało właśnie przy barze popijając kolejne drinki.Byli sarkastycznie rozbawieni
Rzucali na prawo i lewo cytatami z „Doktora House'a”.
[A Tuśka rzuca w aŁtorkę Słownikiem Języka Polskiego].


- Życie jest całkowicie do dupy! - rzekł szatyn przekrzykując barowy gwar i odsuwając chaotycznym ruchem szklankę.
Kręcił nią piruety i wykonywał potrójne tulupy.

.Tak, że zatrzymała się na skraju blatu, cudem nie spadając na podłogę.


.Holender przez dłuższą chwilę zaczął się zastanawiać, czy to możliwe, żeby na zdrowym, normalnym, wolnym od przeszło miesiąca facecie, kobiety z dużym biustem, jędrnymi pośladkami, idealnym wcięciem i nieskazitelną cerą mogły nie robić najmniejszego wrażenia? 
To zależy, gdzie mają to wcięcie.

- Młody, jaki ty jeszcze dziecinny jesteś. - westchnął Robin wywracając oczami. - Seks bez zobowiązań jeszcze nikogo nie zmusił do angażowanie się emocjonalnie.
*wręcza van Persiemu Order Captaina Obviousa*

- Zrobię sobię przerwę z kobietami. - oświadczył nie mogąc uwierzyć w swoje postanowienie.Jakgdyby miłość, pytała się czy może teraz zarzucić swoje sieci.
Nie wiem, jak miłość, ale język polski pyta, czy jest dla niego jeszcze miejsce w tym opku.

Stary, Jesteś piłkarzem, masz kasę, duży dom i auto.Każda na to poleci.
W dodatku występujecie w fanfiku, tu skuteczność będzie stuprocentowa!

Twój niepohamowany pociąg seksualny zaczyna mnie powoli przerażać.Mam nadzieję, że nie jesteś bi - mówił żartobliwie, ostrożnie odsuwając się od napastnika.
W tym kontekście określenie „napastnik” jest wyjątkowo niezręczne.

Ten popwatrzył na niego z politowaniem.Objął dłońmi swoją szklankę.
Przygotowując się na podwójny axel.

- Wiesz ile bym dał, żeby jeszcze raz mieć dwadzieścia lat i prowadzić beztroskie życie? - wyszeptał holender patrząc się tempo przed siebie.
Na chusteczki marki Tempo.

Robin nie chciał mu mówić o swoich problemach małżeńskich. Papiery rozwodowe w każdej chwili mogły leżeć na stole.
Mogły, ale nie musiały. To był papiery Schrӧdingera.

Miłość? 
Chiński wyrób o nietrwałej jakości.
W dodatku sprzedawany przez Ruskich na polskim targowisku.

.Samochód wypełniała mieszanina różnych trunków, w tle dało się słyszeć pierwsze ściszone takty znanej powszechnie melodii popularnej piosenki.
A byłam pewna, że w cieczy dźwięk rozchodzi się lepiej.

Wiązka promieni ze samochodowych świateł rzuciła swe blade odbicie na zamroczoną dziewczynę stojącą na środku jezdni.
AŁtorka chodziła na jakiś kurs zagmatwanego pisania?

Spanikowawszy odbił chaotycznie kierownicą w przeciwną stronę
Zwiększając tym samym entropię.

Podbiegł i pochylił się nad brunetką, która nieudolnie i niezgrabnie próbowała pozbierać się z jezdni.Na jej beżowej sukience było widać liczne zabrudzenia z krwi
Myślałam, że krew była dla niej zbyt mainstreamowa?

- Mogłem Cię zabić! - rzekł poirytowany szatyn pomagając wstać brązowookiej.
Czerwonoskóry napiął w tym czasie łuk.

- Nic Ci nie jest? - spytał łagodząc ton swojego głosu, nadal trzymając w swoich ramionach jej kruche i bezwładne ciało.
*skanduje* Do-szpi-tala! Do-szpi-tala!

Po za tym, że prawie umarłam to nic. - wyszeptała sarkastycznie, przyciskając swą śnieżnobiałą dłoń do skroni.
Może to tylko dłoń jest wykrwawiona? Słabo się w takim układzie skrwawia, nierównomiernie.

- Zapach krwi, i twoje perfumy .... - jęknęła z przedłużeniem.
Boję się zapytać, co przedłużyła.

- Zawieźć Cię do szpitala? - spytał chłopak kompletnie zdezorientowany.
Jeszcze się pytasz?! To opko!

Jesteś piany! - zarzuciła, śmiejąc się przez nos.
Nie wiem, co gorsze – śmiech przez nos czy Ramsey w roli Afrodyty.

- Zawiozę Cię do domu. - zaoferował sięgając automatycznie do kieszenie po kluczyki.
Stanowczo odradzam.

- Po moim trupie. - burknęła.
Nie mówiłam? Szpital musi być.

.Sięgnęła po telefon i wybrała często używany w Londynie numer.
Gugiel ma wiele teorii na ten temat.
[Tabaka?]


Chciałabym zamówić taksówkę na drugie skrzyżowanie przy ulicy Ferston. 
Och, jak w Nju Jorku! „Na róg szóstej i obernastej!”

Nie miała perfekcyjnego, rodowitego angielskiego akcentu, a urodę ... urodę typowo słowiańską.
Stawiam stówę, że przy tym typowo merysujską.

Zmierzył ją namiętnym wzrokiem z góry na dół i z dołu do góry.
Miara krawiecka uaktywniała mu się we wzroku jedynie przy trybie „namiętny”.

Spoiler :
- Słyszałeś proszę? - wysyczała impertynencko Julia z miną seryjnego zabójcy.
- Nie.A ty pukanie? - Wojtek poruszył energicznie brwiami. - Jeden do zera. - zarechotał ukazując rząd w jego mniemaniu śnieżnobiałych zębów.Jakby kiedykolwiek brał udział w reklamie z blend-a-med.
- Szczęsny wyjdź, bo za siebie nie ręczę! - z rozmachem rzuciła niebieską poduszką w swojego kuzna.
- Wstawaj! - szatyn chwycił za kołdrę i zwalił ją na podłogę.
Chyba znam nieco inną definicję słowa „spoiler”.
[Chyba, że ten Element Komiczny miał mnie odstraszyć od dalszego czytania].


Tempo wpatrzona w sufit była pewna, że po wczorajszej libacji nic nie będzie w stanie jej posklejać.
A już na pewno nie chusteczki higieniczne.

Na litość boską, ileż można pić, dzień w dzień przez pierwszy tydzień pobytu w Londynie?Tak, wiem.Dużo.Też mi pytanie.
Zmiana narratora – jest.

- Jesteś potworem! - wycedziła przez zęby z ironią.


- Life is brutal i czasami kopas w dupas.Understand me?
*ociera łzę* Się uśmiałam!

bramkarz podniósł wyniośle do góry jedną brew założył ręce na krzyż.
"Eloi, Eloi, lema sabachthani".

- A co do tego drugiego to niebył bym tego taki pewny.
Ja niebyłam. Niebyłuję. Niejestem.

- A już myślałam, że przejawiasz jakieś wyższe ludzkie uczucia. - zarzuciła z przekąsem, wymijając kuzyna w progu i snując bosymi stópkami ku pomieszczeniu, z którego dochodził aromat kawy.
Po naszemu: zeszła na śniadanie.

Usidła przy stole i bezradnie wpatrywała się w jedzenia na talerzu.
Jedzenia ją usidliły.

- A teraz, skoro jesteś już w stanie, może raczyłabyś mi powiedzieć komu zajumałaś kurtkę i dlaczego miałaś zakrwawione łokcie i kolana?A najlepiej ile wczoraj wypiłaś. - piłkarz wymachiwał przed zdezorientowaną Julią męską skórą.Ta kiwała głową nie mogąc sobie nic przypomnieć.
A ja tam mogę. Doktor Lecter też mnie na tę kolację zaprosił.

- Odczep się.To moje życie, jestem już dużą dziewczynką i to moja sprawa ile wypije i z kim! - odrzekła hardo zbuntowanym głosem piętnastolatki.
”A ludzina jest smaczna!”

- No dobrze, atrakcyjna kobieta po rozwodzie z sieczką szesnastolatki w głowie.
W głowie? Przełknij to, idiotko!

- Nie jestem już głodna.Sam sobie zeżryj to śniadanie! - rzuciła poirytowana szatynka wyrzucając zawartość talerza na koszulkę Szczęsnego.
Ludzina syci na długo.

- Mówiłem Ci, żebyś nie wsiadał za kierownice, kretynie. - zrugał go protekcjonalnym tonem.
Ciężko rugać tonem poddańczym.

- Brytyjka? - dopytywał holender.
- Nie.
- Niemka?
- Nie powiedziałem, że prawie przejechałbym krowę. - rzekł zniesmaczony pomocnik.
Za uleganie stereotypom aŁtoreczka dostanie ode mnie słownikiem w łeb.

- Miała słowiański akcent i ... - urwał uśmiechając się zalotnie. - I zaitrygowała mnie. Po mimo tego, że była w tym wszystkim taka arogancka i wyrafinowana.
Odkryto nowe cząstki materii. Merysujony.


- Gdzie jest Aaron? - spytał zdziwiony Wojtek widząc w progu jedynie bruneta.Spodziewał się, że Walijczyk tym razem dotrzyma słowa.Męski wieczór przed telewizorem przynajmniej trzy razy w miesiącu był u nich tak regularny jak u kobiety cykl miesiączkowy.
Boru, takiego cyklu chyba nawet szczury nie mają.

- Mieliśmy oglądać boks z piwkiem w ręku i wielką paczką chipsów.Co mu strzeliło do tego durnego łba? - Wojtek odebrał od kolegi siatki z butelkami trunku, po czym wskazał ręką na przedpokój prowadzący do salonu.
- Bawi się w Sherlocka Holmesa. - zaśmiał się Robin podążając do pomieszczenia za bramkarzem.
- Szuka szczęścia? 
Sherlock Holmes! Najsłynniejszy na świecie poszukiwacz szczęścia!

Nerwowo obciągnęła krótką spódniczkę, gdyż czuła jak czyiś wzrok bruneta dosłownie ją rozbiera.
Wzrok czyjegoś bruneta. Szczęsny ma niewolnika, krótko mówiąc.

Holender dokładnie otaksował ją swoimi brązowymi oczami, w których przed chwilą pojawiły się roztańczone iskierki.
Wycenił ją na 4,50 zł za kilogram. Nie więcej, zbyt słabo się skrwawia.

- No, stary, nie chwaliłeś się, że wyrwałeś nową dupę. - wymamrotał rozweselony Robin.
Szczęsnego było stać tylko na szynkę i ogonek.

- Ach. - zmieszał się van Persie. - No tak. - zdezorientowany podrapał się po głowie.Swój niepewny wzrok skierował na szatynkę, która mierzyła go bazyliszym spojrzeniem.
Bazylisz – bazyliszek w świńskiej skórze.

- Julia. - dziewczyna odwzajemniła gest. - Nie jestem jego kolejną dziwką. - mówiła z odrazą i przyklejonym do twarzy sarkastycznym uśmieszkiem.
- Jestem jego kolacją – wyjaśniła wszelkie wątpliwości.

- Wypraszam sobie, ja nigdy nie sprowadzam tutaj żadnych prostytutek! - zaoponował nieco desperacko szatyn.
Co jak co, ale Wojtek lubi nieeksploatowane mięso.

Meczowa koszulka z pięknym autografem i specjalną dedykacją i jestem przekupiona. - westchnęła uśmiechając się przyjaźnie i ukazując swoją słabość do przystojnych mężczyzn z szelmowskim uśmiechem i przepraszającym spojrzeniem, przez które łamią się kolana.
Ilekroć czytam opka, tylekroć dowiaduję się czegoś nowego – tym razem padło na złamanie kolana.

- A ty przypadkiem miałaś już nie iść? - spytał niegrzecznie bramkarz, patrząc na Julię sceptycznie.
Nie dowierzał, że jego kolacja właśnie poprosiła o autograf.

- Wyobraź sobie, że zawsze chciałam wypić piwo z Robinem van Persie. - puściła do holendra oczko stukając się butelkami.
Chciała sprawdzić stan jamy ciała przed zaszlachtowaniem.

-  Tak, to takie przyziemne, ale widzisz marzenia się spełniają, więc nie martw się może jeszcze kiedyś zmądrzejesz, wyprzystojniejesz i urośnie Ci większy .... - rzuciła z sarkastyczną nadzieją w stronę kuzyna. 
Boru! Odebrałeś mi nawet sarkastyczną nadzieję, że aŁtorka umie się posługiwać słownikiem!

- Zawsze czułeś się taki mniej męski i bawiłeś się moim lalkami! - wspomniała podnosząc butelkę do ust i upijając złota ciecz, kompromitując go przy tym.
Nie jestem pewna, czy tylko jego.

Szczęsny zaśmiał się tylko z politowaniem.
*trzyma ze Szczęsnym*

-Opowiedz mi coś o sobie. -Mam na imię Miłość, moją matką jest Pomyłka, ojcem Przypadek. Urodziłam się w sercu i tam obecnie mieszkam, razem z siostrą Nadzieją.
”Jednak robak sercowy Dirofilaria immitis zajmuje najwygodniejsze lokacje i my mamy dla siebie tylko lewy przedsionek oraz zatokę wieńcową”

Codzienne kłótnie z kuzynką Nienawiścią sprawiają, że tracę wiarę w siebie, ale dzięki niej staję się też silniejsza.
Nienawiść pomieszkuje w lewym płacie wątroby, Miłość wpada do niej czasem żyłą wrotną na pogaduszki.

Mimo to boję się, że kiedyś to ona wygra, ma przecież ze sobą Zazdrość, Ból, Kłamstwo, Zdradę, Cierpienie.
Obstawiają cały układ naczyniowy i większość węzłów chłonnych. Nikt nie przejdzie.

Szczęście czasem wpadnie do mnie przez okno, kiedy wszyscy już śpią.
Konkretniej przez naczynia włosowate okienkowate.

Zaufanie strasznie choruje, Czułość i Optymizm wyjechali na wakacje, nie planują powrotu.
Świetnie się bawią nad Zatoką Moczowo-Płciową.

Tak więc zostałam sama... Tylko ludzie czasem O mnie dbają, pielęgnują. Naprawdę się starają...
No nie wiem. Skądś się te choroby krążenia biorą.

Od razu polubiła Londyn, wielkie budynki i tłumy ludzi, którzy kompletnie nie zwracają na nią uwagi.
O, ja też ich polubiłam.

Dotąd była przekonana, że to duże polskie miasta były wylęgarnią patologi i seksizmu, jednak w porównaniu z stolicą Wielkiej Brytanii, polska rzeczywistość jest bardziej umoralniona.
Wielka Brytania słynie z uciemiężenia kobiet.

.Można cierpieć, byle tylko mieć do dyspozycji męskie ramię, na którym możemy zawisnąć.
*uczy się, jak wiązać stryczek*

Pchnęła z flustracją wielkie drzwi, które prowadziły do jednego z lepiej jej już znanych sklepów z ubraniami.
Szyldem sklepowym była ilustracja chora na grypę.

Przeglądała letnie sukienki, żadna nie wpadła jej w oko.Każda w jej mniemaniu miała jakiś defekt, który burzył całość.Chwyciła za metkę jednej z nich, a jej czekoladowe oczy sięgnęły rozmiaru Jowisza.
Nie wyobrażaj sobie tego, nie wyobrażaj!
Za późno...
[Ziemia nie powinna się rozwalić pod wpływem grawitacji tych oczu?]


Nie do końca. - rzuciła Sandra dość tajemniczo, uśmiechając się przy tym zadziornie. - Znam takie elitarne towarzystwo, które płaci za odpowiedni wygląd i obecność przy różnych spotkaniach i kolacjach biznesowych.Wystarczy, że się ładnie pomalujesz i ubierzesz, trochę się pouśmiechasz, wspomnisz czasami o kilku męskich cechach swojego kompana przy jego kolegach.Nie chcą seksu, a płacą niezłą sumę.
Opko o sponsoringu. Świat się kończy.

- Po prostu nie mam najlepszych wspomnień. - uśmiechnęła się smutno, a na jej twarzy wymalowała się gorycz smutku, jednocześnie nie podjęła tematu.
Smutnego.

Wzgardzonym wzrokiem wpatrywała się w niebo, pozwalając wszystkim troskom na upust.
Co na upust? Narobić?

Witaj w prawdziwym świecie. Jest paskudny. Spodoba ci się.
Na pewno nie gorszy od tego blogaska.

Drobna szatynka naparła na klamkę swoich frontowych drzwi.W progu strał postawny mężczyzna z przyklejonym uśmiechem do twarzy.
Klejem Uhu.

- Uprzejma jak zawsze. - warknął sarkastycznie.
Jak sarkastyczny pies.

- Nie. To byłoby zbyt proste.Musisz poczuć smak zarabiania własnych pieniędzy.Znalazłem coś w sam raz dla ciebie i jest o wiele lepszą alternatywą niż zmywak. - mówił powoli i przekonująco, choć z obawą. 
Nie mógł znaleźć eufemizmu dla „ekskluzywna prostytutka”.

- Będziesz młodszym asystentem, asystenta fizjoterapeuty Davida Walesa.
Naiwna jestem – myślałam, że aby pracować jako fizjoterapeuta, trzeba ukończyć studia. Ale boChaterki opek zostałyby nawet sędzią trybunału bez wykształcenia, w końcu mają znajomych sportowców.

- Jesteś po bio-chemie, studiujesz, więc masz ogromną szanse na wykazanie się. 
Tak sobie myślę... Właściwie dlaczego ja nie pracuję w jakiejś klinice chirurgicznej? Spełniam powyższe warunki!

Ludzie wybierają to co jest przyjemniejsze. 
Dlatego piją kawę z mlekiem, wódkę z sokiem i kochają ciałem,
a nie sercem.
Serce to nie ciało. To podroby.

.Przez poprzednie dni zrobiła postęp w odtwarzaniu chronologicznie wydarzeń z feralnej nocy.Ostatnie co pamięta to oślepiające ją światła samochodowych reflektorów, bolesny upadek na asfalt i głośny pisk opon.Później nieznany jej głos mężczyzny i niewyraźne rysy jego twarzy.
A także nie do końca zrozumiałą dla niej kwestię: „Za chuda jak na ubój, weźmiemy ją najpierw na tucz”.

Wyciągnęła z niej pęk różnorodnych kluczy z charakterystycznym breloczkiem.
- Zabawne Szczęsny ma prawie identyczny, tylko, że na drugiej stronie ma swoją marną podobiznę z imieniem, nazwiskiem i tym pechowym numerem z koszulki. - wymamrotała pod nosem, mówiąc sama do siebie.Obróciła plastikowy przedmiot, po czym zamarła, a jej oczy sięgnęły rozmiarów pięciozłotówki.
Ziemianie mogą odetchnąć z ulgą, pole grawitacyjne pięciozłotówki krzywdy raczej nie zrobi.

Stała przed The Emirates Stadium rozważając dwie opcje, a wiatr niespiesznie smagał jej twarz, porywając pojedyncze pasma kasztanowych włosów.Wejść albo odwrócić się i pójść na zakupy.
Prawdziwy blogaskowy dylemat: podryw piłkarzy czy opis stroju?

- Boisz się wejść? Bez obaw my nie gryziemy, połykamy w całości. - rzucił błyskotliwie Wojtek zachodząc od tyłu swoją kuzynkę.
- Ty się potrafisz teleportować czy jak? - parsknęła odwracając się w jego stronę.
- Nie, użyłem świstoklika.

.Westchnęła cicho, po czym zatrzymała swój wzrok na Ramseyu.Przyglądnęła mu się dokładnie.Wysoki brunet, z czekoladowymi oczami, nienaganną sylwetką i wysportowanym ciałem, z uśmiechem, którego mógłby mu zazdrości sam Leonardo Di Caprio!
A czekolady w oczach sam Wedel!

Obciągnęła białą bluzkę, tak by nikt nie miał wątpliwości, że jej dekolt jest za mały, następnie odgarnęła letni żakiecik i otrzepała wyimaginowaną warstwę kurzu na krótkich szortach.
Cóż za dynamiczny opis ubioru!

Płaszczyć się przed nimi? Nigdy w życiu! Przecież ma do zaoferowania coś więcej niż jędrny biust!
Całe jędrne, marysiowe ciało.
[I najlepszą golonkę w mieście].


.Odchrząknęła na tyle głośno by stojący tam kanonierzy skierowali na chwilę na nią swoją uwagę.
Ewentualnie lufę armaty.

Przy okazji wymyśloną historią nadszarpnęła Wojtkowi reputację, co ewidentnie poprawiło jej chumor.
*odwraca się w stronę Szczęsnego* Proszę, oto słownik ortograficzny. Wiesz, co robić.

Na nic też zdało się posyłanie przez samego Wengera przyjaznych uśmieszków, jeśli zbuntowana i zniesmaczona szatynka, bynajmniej w jej mienianiu, pełniła funkcję dziewczynki na posyłki, przynieś to, odnieś tamto, wyciągnij owo, spakuj ów rzecz, odklej plaster, rzuć ręcznik!
...otwórz słownik.

.Po zakończonym treningu Kanonierzy właśnie podążali do szatni, w kilku zwartych grupkach.
Pseudonim zobowiązuje.
[Pewnie ciągnęli za sobą armaty].


- Daj spokój, chodź. Co jest lepsze od spędzenia wieczora z pięcioma... - urwał, spoglądając na Szczęsnego.- Hm ... czteroma przystojnymi ....
- Utalentowanymi, czarującymi ... - wtrącił Jack.
- Inteligentnymi facetami. - agitował van Persie, zarzucając na kark ręcznik.
Postulował wolność dla higroskopijnych materiałów.

- Mój niedoszły oprawca też tam będzie? - spytała ostentacyjnie, kiedy szatyn przystanął obok Jacka.
- Jeśli tak bardzo tego chcesz? - spytał sam zainteresowany niskim pociągającym głosem.
- Kiedy jesteś obok mnie wzrasta prawdopodobieństwo mojej śmierci, więc bezpieczniej będę czuła się w swoim małym, przytulnym mieszkanku. - wyjaśniła ironicznie.
*obmyśla plan, jak doczepić Ramseya do boChaterki na stałe*

Wszyscy rzucili Aaronowi wymowne spojrzenie, lecz ten wzruszył ramionami z obojętnością.Ktoś odchrząknął znacząco, a Walijczyk wywrócił oczami.
Oczy-wandale.

- Uroku osobistego. - powtórzył rozluźniony, patrząc na nią z politowaniem, tak jakby spodziewał się takiej reakcji.
- Jesteś pewien, że go posiadasz? - wymruczała dystyngowanie.
XVIII-wieczne damy porozumiewały się ze sobą wyłącznie przez pomruki.

- Bynajmniej tak twierdziłaś. - jego oczy rozbłysły.
Moje oczy szukają partykuły „nie”.

.A nowoczesne wnętrze urządzone w typowo londyńskim stylu, sprzyjało publicznemu szerzeniu się przypływów namiętności.
Wenecja Londynem Południa.

Nawet łysawy czterdziestoparoletni facet nie omieszkał klepnąć w tyłek szesnastolatki, która na pewno nie wyglądała na niepełnoletnią gówniarę.Ta dała mu policzek, po czym powędrowała do grupy swoich przyjaciół, którzy ustawiali bile na stole bilardowym.
Czterdziestoparoletni facet zaczął się zastanawiać, co zrobić z podarowanym policzkiem.
[Usmażyć!]


.Z powrotem przerzuciła wzrok na kanonierów, którzy zdołali już oswobodzić się z towarzystwa słodkich i różowych dziewczynek, trzepotających zalotnie rzęsami.
Strzelali do nich z moździerzy.

.Tak, to właśnie dlatego wróciła do stolika, nikt nawet tego nie zauważył, nie bo po co.
Słucham?

Szczęsny z cwaniakowatym wyrazem twarzy, który tak bardzo irytował Julię, chwycił kulę i rzucił ją z pełną siłą.Pech chciał, że wszystkie kręgle padły jak przed Bogiem.O ironio!
O borze! Czy da się jeszcze tę ironię bardzie wyeksploatować?

Julia niepostrzeżenie opuszczała lokal, zostawiając na stoliku jeszcze do połowy wypełnioną trunkiem szklankę.Ramsey szybko podążył tuż za nią, zachowując bezpieczną odległość, jednocześnie nie tracąc z oczy jej sylwetki.
Daruj sobie bezpieczne odległości! Nie pamiętasz, że twoja obecność zwiększa prawdopodobieństwo końca jej żywota?

.Szatynka stała przy balustradzie i opierając się o poręcz nostalgicznie, nieco tkliwie i melancholijnie patrzyła w niebo.
Nostalgiczne opieranie się o poręcz – tak w stylu Romea i Julii?

Delikatnie uścisnął jej dłoń, zachowując przy tym takt czułości.Patrzył na nią z ujmująca czułością, lecz dla niej jego oczy były nieprzeniknione.
Acz czułe.

Nazywasz się Aaron James Ramsey, urodziłeś się 26 grudnia 1990 roku w Caerphilly, jesteś, istniejesz, oddychasz i grasz w piłkę nożną.
Ramsey to jednak mało charakterystyczny chłopak.

Starasz się być dla mnie miły, czasem się uśmiechasz, wturujesz mi kiedy wyrażam dezaprobatę dla pięknych plastików, chociaż pewnie z trudem powstrzymujesz ślinotok.
Wobec słownika jest jednak bezŚli(l)ny.

Uwielbiasz jeść laverbread, cornish pasty, roast beef, treade pudding i truskawki ze śmietaną.
Strawberries with cream!

Uwielbiasz granatowy i przypadkiem moje paznokcie od kilku dni pokrywa ten kolor, ale ty tego nie zauważyłeś.
Męska natura.

Tak, jestem Julia Rajewska i nie chcę nigdy cierpieć.
Tak, jestem analizatorką i nie mam pojęcia, jak to zdanie łączy się z poprzednią treścią.

- Proszę, proszę. -  brązowooka szatynka powtarzała ciągle błagalnym, desperackim głosem.
Czerwonoskóremu białobrewemu.

- A dlaczego po prostu sama nie zrezygnujesz? - spytał z oczywistością, zakładając ręce na krzyż i  unosząc nonszalancko do góry jedną brew.
Jeszcze kilka fanfików i będę gotowa przysiąc, że brwi wynoszone pod niebiosa są symbolem biblijnym.

. - To jak, pomożesz mi czy nie ? - spojrzała na niego badawczo.
- A co dostanę w zamian? - spytał, uśmiechając się zawadiacko.
To. Jako broń.

- Zdumiewające, kiedy mózg schodzi mężczyzną między nogi działają błyskawicznie, ale kiedy zostaje on na swoim miejscu i trzeba go użyć to nigdy im się nie śpieszy. 
Może mężczyzną się schodzi szybciej? Trzeba to wypróbować przy śniadaniu.

zadrwiła, uśmiechając się sztucznie i sarkastycznie.
Jeszcze raz zobaczę „sarkastycznie”, a aŁtorka zginie.

.Zaczęła się cofać z każdym kolejnym krokiem wykonanym wprzód przez Rasey`a.Aż w końcu napotkała na opór zimnej ściany, która pogrążyła ją jeszcze bardziej w zaistniałej sytuacji.
Pogrążyła ją w otchłani nicości.

- Kiedy mózg schodzi mężczyzną między nogi działają błyskawicznie. - zacytował jej słowa śmiejąc się cynicznie.
No tak, znaleźliśmy nowe słówko do powtarzania w kółko.

Wodziła wzrokiem za szybko poruszającą się, okrągłą piłką po boisku, która wędrowała od nogi do nogi, a każdym kopnięciem, jej koordynacja i płynność z jaką przemierzała boisko zdawała się być magiczna.
Koordynacja piłki... Chyba zgłoszę projekt ustawy zakazującej aŁtorkom używania zbyt skomplikowanych słów.

- Czy ty w ogóle używasz tego co masz w głowie?! - łysawy mężczyzna rozluźnił uścisk, a dziewczyna ponowiła próby wydostania się z krępującego objęcia.
- W przeciwieństwie do Pana, tak. - warknęła, marszcząc brwi.
Riposty Mary Sue z powodzeniem mogłyby zastąpić maczety.

- Jesteś kompletnie nieodpowiedzialna i pozbawiona jakiejkolwiek wiedzy na temat medycyny i wszystkiego co z nią związane! - twarz Johnego zmieniła kolor na purpurowy.
*ożywiona* Nie wierzę! Ktoś to w końcu odkrył?

- Kto Cię w ogóle do nas dopuścił.
*wskazuje palcem na aŁtorkę*

"Przywłaszczył sobie jej serce. 
Wbrew jej woli, skradł całą jej duszę. 
Bezuczuciowiec."
Prawie jak bezżuchwowiec.

- Nie ma za co. - odparł z oczywistością, wzruszając ramionami. - Johnego da się podejść łatwiej niż małe dziecko. - zaśmiał się puszczając w jej stronę perskie oko.
I talizman ze skarabeuszem.

Rajewska poczuła rosnącą gulę w gardle i to kijowe uczucie bezradności.
Sarkastyczne!

Panie Bożej jak mogłeś się tak pomylić i sprawić by wysportowany kawałek ciała mógł przyprawiać o takie palpitacje serca?
Pan Bożej nie wie, radzi zapytać Boga.

Czy to w ogóle jest zgodne z prawem?
Skąd, w niektórych krajach palpitacje serca są karane dożywotnim więzieniem.

Przez chwilę przestała kontaktować, błądząc ze swoją wyobraźnią w krainie wiecznych marzeń.
Szkoda, że nie wstąpiła przez przypadek do krainy wiecznych łowów.

- Umówiłam się z jakimś gościem, który zawodowo kopie piłkę na The Emirates. - oświadczyła przebiegle, udając rozczarowanie i stan obojętności. - Ale to tylko dlatego, że byłam winna mu  to winna.
Winna do kwadratu.
[Winna mu była krzew winny, skoro już przy biblijnych symbolach jesteśmy].


- Oczywiście. - odrzekł prześmiewczo, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów.
I już jasne, dlaczego boChaterka ma śnieżnobiałe dłonie – muszą pasować do zębów Ramseya!

Niebo już dawno zmieniło swoją barwę.Pojawiły się na nim najpierw liczne gwiazdy, a potem księżyc w pełnej swej okazałości.
Nie jest to możliwe, ponieważ Księżyc w pełni wschodzi w trakcie zachodu Słońca, a zatem zanim pojawią się gwiazdy, satelita jest już widoczny. Piszę to wyłącznie dla czytelników, gdyż edukowanie aŁtorek to raczej zadanie dla masochistów.

Niezobowiązujące spotkanie, brzmiało tak absurdalnie jak smak pierwszego płatka śniegu.
Bekonowy?

Usiedli na marmurowej ławeczce w zielonym labiryncie na Tlafargar Square.
Taki mały, cichy zaułek, przeciwieństwo wiecznie zatłoczonego Placu Trafalgar.

W barze rozmawiali o poglądach politycznych, w której mieli całkowicie odmienne poglądy
Różne poglądy w jednej poglądzie.

- Za lepszy czas? - jęknęła. - Nie! Nie wierzę, że powiedziałam to na głos! To takie banalne.
- Za lepszy czas, za każdy dzień, za tą chwilę, za złamane serca, puste obietnice to faktycznie trochę oklepane. - stwierdził z aprobatą.
- Za każde wspomnienie. - wzniośle unieśli do góry kieliszki, stykając się szkłem, rozległ się dźwięczny brzdęk.
To nie jest oklepane.
[Za zdrowie pań!]


- Chyba każdy ma takie. Spirala konsekwencji, złych wyborów. - zamyślił się na chwilę. - Ale nie żałuję tego, że wpadłaś mi pod koła.
”Żałuję, że cię nie rozjechałem”.

.Szumiało im w głowach, w skroniach pulsowało, a w żyłach krew płynęła co raz szybciej przez tłoczące ją serce.
*ostrzy tasak* Zrobimy to koszernie.
[Za szybki przepływ krwi w żyłach moja prowadząca z fizjologii wstawiłaby ci dwóję, aŁtorko].


- Nie czeka na ciebie,w ogromnym i pustym łóżku twoja dziewczyna, żona czy kochanka? Albo jakieś nieślubne, małe i cudowne dziecko? - spytała podejrzliwie.
Aaron, za to można pójść do paki.

- Niestety nie. - pokręcił głową zawiedziony, ciągle się śmiejąc.
*otwiera szeroko usta*
To nie jest zabawne.


Polubiłam Cię. - wyszeptała karcącym siebie głosem, nie patrząc mu w oczy. - A nie powinnam.Może to egoistyczne, ale dla mnie będzie lepiej jeśli będziesz mnie mijał na ulicy z obojętnością. - Analizował dokładnie jej słowa szukając w nich jakiejś logiki i analogi.
*spogląda na Aarona z miną starego wyjadacza* I co, nie takie łatwe, prawda?

Popołudniowe słońce wynurzyło się zza kłębiastych chmur (Cumulus czy cumulonimbus?), a promienie słoneczne wpadły przez uchylone okno do kuchni rozświetlając jej wnętrze.
Wyjątkowo dzisiaj nic nie robiły na policzku boChaterki.

- Przeznaczenie nie istnieje. - stwierdziła zdegustowana.Czuła, że powoli popadają w opary absurdu.
Powoli? Zanurkowali w nie z impetem w pierwszym rozdziale.

- Spokojnie, panuję nad tym. - zapewniła uspokajając koleżanką ruchem dłoni.
- Nie byłabym tego taka pewna. - wymamrotała ironicznie z przekąsem.
I sarkastycznie na wskroś.

W końcu była tylko kobietą, słabą, kruchą istotą, która tak naprawdę potrzebowała uczucia, a jednak chowała to pod płaszczem swojej ambicji i strachu.
*wysyła powyższy fragment do Kazi Szczuki*

.Przystanęła na samym środku pamiętnej ulicy, na której wpadła wprost pod koła samochodu Aarona Ramseya.
Ażeby znowu ją ktoś potrącił.

Nocny wiatr potargał jej włosy w przestrzeni.
Kosmicznej.

Przecież w swoim życiu spotykała różnych, przystojnych lub mniej urodziwych mężczyzn, tych pływających w kasie, jak i tych zbawczo czekających do każdego 10, kolejnego miesiąca, brunetów, blondynów i rudych, dziedziców wielkiej fortuny, młodych biznesmenów, jak i też zwykłych pracowników w fabrykach i magazynach.Potrafiła się im oprzeć.
Każdy w swoim życiu spotyka się z przynajmniej jednym dziedzicem wielkiej fortuny, ja się umówiłam z dziećmi Gatesa.

- Nie. - warknęła, wyrywając swoje przedramię, z jego uścisku. - Czego ty ode mnie do cholery chcesz? Czy wczoraj nie wyraziłam się wystarczająco jasno ? - zagrzmiała, tocząc wewnętrzną walkę sama ze sobą.
Ciężko toczyć wewnętrzną walkę z kimś.
[Z tasiemcem się da].


- Ale kompletnie bez analogi. - wytknął zniesmaczony jej zachowaniem.
Cyfryzacja telewizji postępuje w szybkim tempie.

- Odpuść sobie, nie przelecisz mnie. - rzuciła mu gniewne spojrzenie.W odpowiedzi szatyn zaśmiał się gorzko, kręcą głową z niedowierzaniem. 
I tak wiemy, że tak to się skończy.

- Nie pasuję do twojego schematu, bo nie jestem blondynką.A wiem, że ty uwielbiasz blondynki! Mam mały biust, nie nosze na co dzień kilkunasto centymetrowych szpilek, rozdekoltowanych do pasa bluzek i sukienek, które nie zakrywają pośladków!
Mimo to jesteś Mary Sue i nie wykręcaj się!

- Myślisz, że pieprzę wszystkie laski na prawo i lewo?! -  podniósł głos, pytając z sarkazmem i pogardliwym niedowierzaniem, zaczął dramaturgicznie gestykulować.
- Zapomniałaś, że są jeszcze te z przodu i z tyłu! - dodał, kreśląc w powietrzu słowa dramatu.

Pojechaliśmy tam w piątkę, mieliśmy ratować nasze fikcyjne i nie istniejące już uczucie. Gdy było już po wszystkim, wytknął mi, że jestem dziwką i suką.Po czym uderzył niczym Mike Tyson.
Odgryzł jej ucho!

Słucham ? - usłyszała nieco zdezorientowany, cichy, aksamitny kobiecy głos, a w tle uliczny szum i zakłucenia.
SzÓmy i tSzaski.

.Ich małżeńskie łoże zaczyna przypominać chłodnię.
Trup ściele się gęsto.

Jeszcze raz zerknął na swoją żonę, która tylko wzruszyła ramionami z obojętnością i posłała mu górolotne spojrzenie.
Spojrzenie właśnie mijało K2.

#37 - Bastian Schweinsteiger i chiński horoskop

|
Moi drodzy, dziś ponownie odpoczywamy od Olki i Olka (nie dziwcie się mi, sesja za pasem i opka, a zwłaszcza TAKIE opka to ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę z widmem biochemii przed sobą) i zanurzamy się w świat analiz z cyklu EMERGENCY.

Kolejna analiza opka tej samej aŁtoreczki, która zrobiła z Mesuta wujka seksiora (wybaczcie, muszę skoczyć do łazienki, chyba zjadłam coś niestrawnego). Tym razem bez odkryć z dziedziny embriologii, jednak utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że ma gdzieś zapisany szablon na swoje opowieści, w którym zmienia tylko imiona bohaterów...

AHA, AHA, AHA, WAŻNE: Ponieważ zbliża się pierwsza rocznica reaktywacji Szalikowców Radarowców, miałabym do naszych wiernych czytelników prośbę - napiszcie w komentarzach, która analiza jest Waszą ulubioną i które cytaty najbardziej zapadły Wam w pamięć, pomoże to w stworzeniu krótkiego podsumowania tychże 12 miesięcy.

A teraz już jadziem:


Prolog. Lepiej żałować, że się coś zrobiło niż żałować, że się tego nie zrobiło.
Powtarzam to sobie przed każdą analizą.

Siedziałam na balkonie w smudze dymu. 
Czyżby bełchatowskie mieszkanko wynajmowane przez Smauga?

Gdy on był, ja przestawałam. Ale to było dawno, bo trzy lata temu. 
A uczyli mnie, że nie ma jednostki czasu w geologii większej od eonu...

Już wtedy miał dziewczynę a mimo wszystko go pocałowałam. On kochał ją, a ja chyba kochałam jego.
*nuci piosenkę Formacji Nieżywych Schabuff*

Przecież on był kochającym i oddanym chłopakiem i oczywiście powiedział jej o wszystkim. Wściekła się. Do tej pory pamiętam jak nazwała mnie dziwką i strzeliła w twarz.
I kazała zwrócić forsę za ten pocałunek.
[Strzeliła, mam nadzieję, z bazooki].


Dopaliłam papierosa i wtedy zaczął padać deszcz. A wraz z nim z moich oczu popłynęły słone łzy.
Doprawiając nieco kwaśne deszcze.

Żałowałam? Raczej tak. Żałuję nadal, bo tyle czasu go nie widziałam. Żałuję, bo tęsknię. Żałuję, bo kocham.
*zawodzi* Żałuję, że cię znałam!

Rozdział 1. Człowiek zaczyna rozumieć, gdy zaczyna tracić.
...rozum.

Nie wiedziałam, co mam zrobić ze swoim życiem. Nie widziałam go trzy lata i wariowałam.
Taka izolacja od życia może być niezdrowa.

Wygraliśmy Superpuchar. Cieszyłem się z tego, że razem z drużyną zdobyliśmy pierwsze trofeum na nowy sezon.
Cześć, Bastian! Dużo ci płacą za fuchę narratora?

Siedziałem właśnie w swojej sypialni w fotelu i powróciłem do tego dnia, po którym już się nie widzieliśmy.
Fotel-wehikuł czasu!

 Byliśmy w klubie a ona tak po prostu mnie pocałowała. Wściekłem się na nią i powiedziałam o wszystkim Sarah.
Skarżypyta bez kopyta!

Zgasiłam papierosa, po czym weszłam do swojej sypialni. Mieszkałam całkiem sama w swoim mieszkaniu. Tu to znaczy w Hamburgu. 
Swoim.

-Halo?- Spytała.
-Monika?- Mój głos zadrżał.
-Julka! To naprawdę ty?
-Tak, tak. Bardzo cię przepraszam za to, że się nie odzywałam. Musiałam przeanalizować całe moje życie-
”Jestem akurat na etapie rozważania gastrulacji”.

-Lukas gra w Monachium?
-Tak. Choć w poprzednim sezonie grał w Kolonii, ale wróciliśmy. Trener do niego zadzwonił.
*wyobraża sobie Heynckesa przekonującego Podolskiego, że sprawa jest pilna i koniecznie go potrzebuje w bawarskich szeregach*
Tak się teraz załatwia transfery!


-Wiesz, Monika. Tęsknię za wszystkimi. I wiesz, co? Pakuję się i sprawdzam pociąg. 
Dokładnie każdą śrubkę.

-Dziękuję Monika. Do zobaczenia!
-Do zobaczenia Słońce. I trzymaj się!
”Udanego palenia wodoru przez najbliższe 4 miliardy lat!”

Wracam do Monachium.
Wracam do siebie.
Wracam do najbliższych.
Wracam do niego…
Litania do wracania.

Obudziło mnie gwałtowne szarpnięcie pociągiem. Już jesteśmy?
Chyba w Polsce.

Wstałam z siedzenia, wzięłam swoje bagaże i wyszłam z tłumu na świeże powietrze.
W centrum europejskiej metropolii? Najczystszy tlen w Galaktyce.

Rozglądnęłam się dookoła.
Gdzie nie spoglądnąć, tam byli przechodnie.

Doskonale pamiętam ten dworzec. To przecież z niego uciekałam z Monachium. Uciekałam przed wszystkimi a najbardziej przed nim. 
Dworcofobia. Monachium musi być w Polsce.

Wzięłam głęboki oddech i wyszłam z dworca w celu poszukania taksówki. Od razu rzuciła mi się w oczy, więc ją zatrzymałam. 
AŁtoreczko, mieszkałam w Monachium. Przed dworcem kolejowym jest takie zagęszczenie taksówek, że to prędzej one zatrzymają ciebie.

Poradziłam sobie z bagażem i podałam adres. Skinął tylko głową, po czym ruszył,
Walizka była robiona ze skóry konia pociągowego.
[Nie, to był Bagaż!]


Gdy tylko przekroczyłam próg domu, od razu rozpoznałam ten charakterystyczny zapach. Zapach mojego dzieciństwa i wszystkich spędzonych tu chwil.
Skojarzyło mi się ze zużytymi pieluchami...

 Powiedziałam im, że chcę udać się na popołudniowy trening. (...) Szłam tak dobrze znanymi mi ulicami. Stanęłam przed swoim celem i zaczęłam odczuwać obawę. I zwątpienie…Jak ja tam wejdę? Stanęłam oko w oko z ochroniarzem.
Boru, zaczynam odnosić wrażenie, że Bayern traktuje swoje treningi jak tajne operacje wojskowe, a przecież na większość treningów może wejść każdy...

-Julia?- Spytał niedowierzając.
-O Thomas!- Powiedziałam uradowana.
...a nawet jeśli wejść nie może, to boChaterki opek i tak mają swoje znajomości.

-Oj Moniś. Mogłabyś nam przedstawić swoją przyjaciółkę- Odezwał się, Bastian.
Skąd wiem? Jego głosu się nie zapomina.
Odważyłam się spojrzeć na niego i wtedy świat się dla mnie zatrzymał. Zatonęłam w błękicie jego oczu.
Aż strach na Schweiniego spojrzeć, zwłaszcza gdy nie potrafi się pływać.

Poczułam łzy w oczach a później na policzkach, ale uśmiechnęłam się. Uśmiech jest ważny, a nie łzy!
Chyba, że te drugie są zrobione z kamieni szlachetnych!

W chwili, gdy wypowiedział moje imię coś mną wstrząsnęło. Spojrzałam głęboko w jego oczy i odpłynęłam.
Monachium może się poszczycić posiadaniem portu śródlądowego o największej odległości od morza.

 A on nie przerywał naszego kontaktu wzrokowego, co mnie lekko zdziwiło.
Czekał, aż boChaterka wypłynie na szerokie wody.
[I zjedzą ją rekiny].


-Wróciłaś?- Wyszeptał wpatrując się w czubki swoich butów.
-Tak- Powiedziałam.- Wróciłam…
- Nie ciebie pytałem – odparł Bastian. - Mam dziwne wrażenie, że z dalekiej wyprawy wróciła moja ulubiona mrówka, Jerzysława.

-Nikt cię tu nie zapraszał!- Warknęła Sarah.
I zdeptała Jerzysławę obcasem.

-Och! Przepraszam! Miałam wysłać do ciebie specjalny list z pytaniem czy mogę wrócić do swojego rodzinnego miasta, do rodziny i do przyjaciół?- Spytałam podniesionym głosem.
Tylko ja usłyszałam nerwowy chichot Bastiana.
Bastian chichocze w mowie węży?

-Bastian ja idę! Nie mam ochoty na nią spoglądać- Wycedziła blondynka.
-Wzajemnie- Warknęłam i spojrzałam na niego. Miał jakiś smutny wzrok. A ja bez zastanowienia do niego podeszłam i się przytuliłam. Zobaczyłam jak Monika z Lukasem uśmiechają się pod nosem. Usłyszałam jak Sarah syczy jak lokomotywa.
Sycząca lokomotywa Dziedzic Salazara Special Edition.

-Tęskniłem za tobą- Wyszeptał mi do ucha, tak, że przeszedł mnie dreszcz.- Cieszę się, że wróciłaś Jul- Tylko ja mogłam go usłyszeć.
Oj, od razu tylko ty. Mogłabym wyliczyć parę innych osób, które posiada taką zdolność.
[Ale Bastiana nie podejrzewałam].


-Ja też tęskniłam Bastian. I jeszcze raz chcę cię przeprosić za tamto- Powiedziałam.
-Jul…Nie mam teraz słów. Muszę wracać. 
”Znaleźć jakiś słownik”.

Szepnął, a ja skinęłam głową.
Oderwaliśmy się od siebie.
Siłą.

Uśmiechnęłam się drwiąco do dziewczyny Bastiana, która kipiała ze złości.
*usłużnie zmniejsza gaz*

Posłał mi ostatnie spojrzenie, po czym zniknął mi z oczu.
Odpłynął w nieznane.

-Jul!- Powiedział Lukas i mnie przytulił.- Wszyscy się cieszymy, że wróciłaś!
-Tylko nie Sarah- Powiedziała Monika.
*solidaryzuje się z Sarą*

Bastian już mnie nie nienawidził.
Teraz to jest dla mnie najważniejsze.
*smark*

Do ósmej siedziałam u Lukasa i Moniki. Wreszcie poznałam ich synka, z którym bardzo szybko znalazłam dobry kontakt. Gdy tylko mnie zobaczył, uścisnął mi nogę
Najwidoczniej marzyła mu się pokojowa nagroda Nobla. Albo kariera elektryka.

 Wzięłam go na ręce, a ten popatrzył na mnie i powiedział ‘ciocia’.
Następnie wyciągnął rękę w geście victorii i zaczął skandować „Solidarność!”.

Gdy wracałam do domu, tak dobrze znanymi mi ulicami, wiatr rozwiewał mi włosy. Uwielbiłam takie uczucie.
Uwielbiła je zaraz po tym, jak odkryła istnienie czasowników dokonanych.

W pewnym momencie poczułam jak ktoś łapie mnie za rękę.
Odwróciłam się przestraszona.
-Jul, wybacz. Nie chciałem cię przestraszyć- Odezwał się Bastian.- Możemy porozmawiać?- Spytał.
-Nie przestraszyłeś mnie.
*przewraca oczami*

W ciszy dotarliśmy do parku, po czym usiedliśmy na jednej z ławek. Spojrzałam w niebo, na którym zaczęły się pojawiać pierwsze gwiazdy.
Pamiętające jeszcze czasy Wielkiego Wybuchu.

-Za Sarah, na pewno nie tęskniłaś.
-Za nią akurat nie. Ale jak sam dobrze wiesz, nie przepadamy za sobą- Zaczęłam, a kiedy spostrzegłam, że zamierza coś powiedzieć, szepnęłam- Nie, przerywaj mi proszę.
”Rób to, wcinaj mi się w połowie zdania!”

Wiesz, przez te trzy lata cały czas myślałam o tym, co zrobiłam.
Trzy lata na jedną myśl – jak na opko niezły wynik.

Nie jesteś mi obojętny, ale doskonale wiem, że kochasz Sarah.
Nie oglądałam jeszcze tego Saraha w akcji, skąd Bayern go ściągnął?

Uciekłam, bo nie mogłam tego znieść. Ale teraz wróciłam i nie mam zamiaru wracać.


-Masz rację, Jul. Kocham Sarah, jest dla mnie bardzo ważna. Kiedy uciekłaś zdałam sobie sprawę, że niepotrzebnie jej o tym mówiłem. 
”Ale o operacji zmiany płci milczałem/-am jak zaklęty/-a”.

Lecz czasu nie da rady cofnąć.
Fotel trafił na pchli targ?

Dzień zleciał mi na rozmowie ze swoją siostrą, z którą jak się okazało miałam wiele wspólnych tematów. Dowiedziałam się, że przeżywa wielką miłość, ale niestety tylko z jednej strony.
Z drugiej strony wielka miłość jest jej zupełnie obojętna.

-Dziękujemy ci jeszcze raz- Monika tysięczny raz powtarzała to samo.
Przegrzały jej się obwody.

-Co chcesz robić?- Spytałam.
-Bawic się!
-A, w co?
-Kopać piłę! Pojdziemy do ogrodka?
Lukas zakopał wszystkie piły, na wypadek gdyby jakiś analizator stracił cierpliwość.

-Stanie ciocia na bramce? A ja będę stselal jak tatuś…
Plośto w ciociny Óeb.

-Louis strzelił bramkę!- Zaczął podskakiwać a ja wzięłam go na ręce i zaczęłam się z nim kręcić wokół własnej osi. I wtedy zaczął padać deszcz.
Ach, to tak się wywołuje deszcz! I część klęsk żywiołowych rozwiązana, trzeba tylko będzie wypożyczać syna Podolskiego na tournée po krajach Sahelu.

Pogłaskałam go po główce i poszłam do kuchni, aby mu kolację przygotować. Po pół godzinnej zabawie w policjanta poszliśmy zjeść.
*wyciąga rękę, w której trzyma radar* Jeśli ktoś tu ma odgrywać policjanta, to na pewno nikt z tych dwojga.

 Potem, wzięłam go na górę, żeby go wykąpać. Gdy ściągał z siebie swoją małą koszulkę zauważyłam na jego policzkach czerwone plamki.
Ospa! I jak żeś dziecka pilnowała?!

-Co się stało?
-Wstydzię się- Powiedział i spuścił głowę.
-Słoneczko, ale nie masz się, czego wstydzić- Powiedziałam.
-Naprawdę?
-Tak.
-A odwróci się ciocia na chwilkę?
Posłusznie odwróciłam głowę i poczekałam aż wejdzie do wody.
Louis Podolski ma w tym opku dwa lata. Skąd, na bór liściasty, takie dziecko ma wiedzieć, że paradowanie na golasa przed „ciocią” jest wstydliwe?

Deszcz przestał padać, dlatego wyszłam na ogród i wyciągnęłam z torebki papierosa. 
Nie miało to tej samej siły, co obracanie dzieckiem Poldiego, ale zawsze to jakaś próba.

Przybliżyłem się do niej jeszcze bliżej i musnąłem jej usta. Czekałem na jej reakcję, ale odwzajemniła. A ja tego nie przerywałem…
*wzdycha* Jak można nie znać definicji spójnika „ale”?

Żadne z nas nie chciało przerywać tej chwili, tego cudownego połączenia naszych ust. 
Błony komórkowe naskórka warg już dawno straciły integralność.

Oderwałem się od niej na chwilę, po czym spojrzałem głęboko w jej oczy. Jej roześmiane i błyszczące oczy. Dlaczego czułem, że moje są takie same? 
W twoich jest jeszcze port!

-Gdzie byłeś?- Spytała.
-U Lukasa- Skłamałem szybko.
-Nie kłam Bastian- Powiedziała.- Wiem, że Lukas jest z Moniką na kolacji- Warknęła.
Sarah Brandner – niemiecki odpowiednik babć czatujących w oknach.

- O co ty mnie posądzasz?
-Po prostu ona działa mi na nerwy! Po co się tu zjawiała?!
Podbijam pytanie.

-Nie wiem, za kim- Prychnęła.- Wszystkim wmawia, że za rodziną. A ja wiem, że chodzi o ciebie- Wbiła we mnie swój wzrok.
Niczym sztylet.

I wtedy w ogóle nie myślałem o swojej dziewczynie. Nie myślałem o niczym, tylko o Julce i o tym, co się działo.
Nijak mi to pod zbiór pusty nie podchodzi.

Chyba się lekko pogubiłem. Muszę wybrać. Albo Sarah, albo Julka. Ale ona powiedziała mi, że będzie o mnie walczyć, bo coś do mnie czuje.
No tak, w końcu Sarah to on.

Wiem tylko, że smak jej ust czuję do tej pory. Czuję jej dotyk i zapach. I wiem, że gdy obudzę się rano przed moimi oczami będzie ona, a nie Sarah, która będzie spała tuż obok mnie…
- Urzekła mnie twoja historia – odpowiedział pięcioletni afgański chłopiec, poprawiając karabin na ramieniu.

Obudziłam się rano w chyba dobrym humorze. 
Czyli okres.

Przekręciłam się na drugi bok, ale jego już nie było. Wściekłam się! Pewnie znowu wyszedł do parku, żeby pobiegać. Jakoś dziwnie się zachowuje.
Poranny jogging to ekscentryzm pierwszego sortu.

Przez to, że ona wróciła!
*ziew* Zapewne Ziemia obraca się wokół własnej osi również dlatego, że boChaterka wróciła?

 Myśląc o małym, myślałam o tym dniu, w którym się nim opiekowałam i tym, co zaszło między mną a Bastianem. Cały czas o nim myślę. Gdy patrzę na niego moje serce wariuje, i nie wiem, co się ze mną dzieje.
Przepraszam, że się wtrącam, ale czy może się coś zadziać? Cokolwiek?!

Ja naprawdę go kocham…I cały czas myślę, dlaczego on to zaczął. Przecież kocha Sarah…
*uderza głową w stół*

Siedzieliśmy na trybunach. Ja obok Moniki, a Louis wdrapał mi się na kolana. Widziałam też Saraha, która posyłała mi nieprzyjemnie spojrzenia. Ciekawe jak wtedy spowiadał się jej Bastian?
Modelkom ostatnio słabo płacą i Sarah dorabia od czasu do czasu w pobliskiej parafii.

 Zaczął się mecz, ale jakoś mnie nie interesował.
Umówmy się – w opkach o sportowcach sport nigdy nikogo nie interesuje. Przede wszystkim sportowców.

Czekałam aż na murawie pojawi się Bastian. I pojawił się a na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, który szybko spełzał jak zobaczyłam minę blondynki. 
Spełzał szybko, uciekając przed czasownikami niedokonanymi.

Mały pociągnął mnie za rękę, a za drugą złapał Monikę. Szłam, więc z nim na murawę, czego nie chciałam.
-Czego tu szukasz?- Usłyszałam Saraha.
- Jakiegoś kontenera na zbędne przecinki. Wszędzie się tu panoszą...

-Ja jej nie lubię!- Powiedział i wskazał na Saraha, która fuknęła coś oburzona.
-Louis nie wolno tak mówić słyszysz?- Spytałam i kucnęłam.- Sarze na pewno teraz zrobiło się przykro, wiesz Słoneczko? 
*mrug, mrug* Czy ja dobrze widzę? Ktoś tu się nauczył odmieniać imiona przez przypadki?

Przeprosisz ciocię?
-Pseplasam- Powiedział i się we mnie wtulił.
*zamierza się do rzutu radarem w głowę Louisa, ale przypomina sobie o misji humanitarnej w Sahelu*

Mocno go przytuliłam do siebie. I w tym momencie moje spojrzenie odnalazło oczy Bastiana…
Szykował się przypływ.

Szedłem w stronę Saraha, Julki i małego. Teraz chciałem tylko mocno przytulić się do mojej dziewczyny, ale wtedy zobaczyłem jak Louis przytula się do Julki. Rozczulił mnie ten widok. I to bardzo. Do twarzy jej było z takim małym szkrabem.
To będzie hit sezonu jesień/zima.

Rozdział 9. Najbardziej lubiła siadać na schodku i patrzeć przed siebie. Kiedy tak siedziała ciepła herbata ogrzewała jej dłonie, a wiatr delikatnie muskał jej twarz. Myślała o tym, jak cudownie by było, gdyby on był obok niej.
Niedługo tytuły tych rozdziałów będą dłuższe niż właściwa treść.

Siedziałam na schodach i tępo wpatrywałam się przed siebie.
*hamuje śmiech* Wierzę.

Wiem, że to chore. Ale ja go kocham! I zdaję sobie sprawę, że muszę się z tego wyleczyć.
*nieśmiało podsuwa Morbital*

A, to, co (zakręciło mi się w głowie od tych przecinków) między nami zaszło to było po prostu wielkie nic.
Wielki brak czegoś. Takie rzeczy tylko w opkach.

-Monika?- Usłyszałam głos Lukasa.
-No, co tam chcesz?
-Tak sobie myślałem nad naszym ślubem…
-I?
-Kogo, chcesz za świadka?
Kogo się zgadza.

-Też nad tym myślałam…I zdecydowałam się na Jul- Odpowiedziałam.- A ty?
-Bastian!- Powiedział.
-Czyli nasza druga ślubna para- Uśmiechnęłam się szeroko.
-Moniś, ale Bastian jest z Sarahem
-Jeszcze jest z Sarahem. Wiem jak Bastian patrzy na Jul.
Jakby chciał ją utopić?

-Lukas?
-No, co? Louis już śpi…- Mówiąc to wbił się zachłannie w moje usta. A potem sprawy potoczyły się gładko.


Robiło się już ciemno, ale mimo wszystko postanowiłam pójść na spacer. Włożyłam dłonie do kieszeni bluzy i weszłam do parku.
Bocznymi drzwiami.

Wiatr rozwiewał mi włosy, a ja szłam przed siebie i w pewnym momencie zauważyłam Bastiana, który siedział na ławce i tępo wpatrywał się w drzewo.
Odnalazł w nim spokój i wewnętrzną harmonię.

Serce wykonało mi wywrotkę, ale podeszłam do niego.
*zmusza nerkę do wykonania spychacza*

-Hej- Zagadnęłam.- Mogę się przysiąść?
-Jasne!- Powiedział i zrobił mi miejsce.- Nie masz, co robić?
-Nie mam, co ze sobą zrobić. A ciebie, co tu sprowadza?
Na pewno nie nauka interpunkcji.

-Nie układa mi się z Sarah. Jest chorobliwie zazdrosna- Mruknął.
-O, kogo?- Udałam głupią.
Cześć, Kogo! Co tutaj robisz?

Zobaczyłam jak z jego oczu zaczęły staczać się łzy. I w tym momencie serce mi się załamało.
Wywrotka się położyła na boku.

Rozdział 10. Jedyna muzyka, którą chcę słyszeć to cisza Twojego spojrzenia.
Jedyne blogaski, które chcę czytać to about:blank.

Wróciłam do pustego domu. Rodzicie razem z Innes wyjechali na cztery dni do stolicy, aby pozałatwiać jakieś sprawy.
Na przykład urodzić.

Wróciłem do domu. Chciałem trochę pobyć w ciszy, ale nie dane mi to było. Usłyszałem wrzaski mojej dziewczyny.
-Gdzie ty się włóczysz do cholery?
Loffciam to, że aŁtoreczki robią z realnych partnerek piłkarzy śmiertelnie zazdrosne hetery i/lub puste Barbie. To jest takie... kanoniczne.

-Sarah przestań! Masz jakąś paranoję, naprawdę! Dlaczego cały czas myślisz, że cię zdradzam? Nie masz do mnie za grosz zaufania?!
-Udowodnij mi…- Szepnęła.
-Co mam ci udowadniać?
-Udowodnij mi swoją miłość…
Chuchnij!

Wyszłam z wanny po odprężającej kąpieli, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Przestraszyłam się lekko, ale zeszłam na dół.
-Kto, tam?- Spytałam.
- Bezrobotne przecinki. Słyszeliśmy, że zatrudnisz każdego.

-Sarah…Ona, ona chce dowodu mojej miłości, rozumiesz? Nie ma do mnie zaufania! Jul, to uczucie wygasa. Już nie jest tak, jak na początku…
Jest na to rada – opuść blogasek.

Zaprosiłam go do środka, po czym pięć razy sprawdziłam, czy zamknęłam drzwi.
”I zagrodziłam pozostałe drogi ucieczki”.

-Bastian, nie patrz tak na mnie…
-Jak?
-Tak jak patrzysz teraz…
-Możemy zrobić coś innego…- Mruknąłem, po czym zachłannie wbiłem się w jej wargi.
OM NOM NOM NOM.

Bez żadnych pretekstów poddała się temu. 
Jedno z tomiszczy Słownika Języka Polskiego wydawnictwa PWN wylądowało na głowie aŁtorki.

Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do sypialni, rzucając nas na łóżko.
Wszystko ładnie, pięknie, ale jak można rzucić siebie?

Sprawnym ruchem ściągnęła ze mnie koszulkę, po czym dłońmi przejechała po moim torsie. Nie pozostałem jej dłużny.
Też przejechał ręką po jej torsie.

Uśmiechnęła się nieśmiało. Niewiele później zacząłem rozchylać jej uda…
-Jesteś pewna?
(- Nie, wolałabym się zastanowić, dasz mi czas do jutra?)
-Tak…
Wszedłem w nią jednym ruchem.
Ctrl+C, Ctrl+V z dwóch poprzednich opek. Już się boję wizyty u ginekologa.

Obudziłam się rano wtulona w ramiona mężczyzny. Powoli zaczynałam sobie przypominać, co się stało. Zrobiłam to. Zrobiłam to z Bastianem.
Ona zrobiła TO.

I teraz czułam się jak ostatnia zdzira. Wiedziałam, że ma dziewczynę i co? Tak po prostu poszłam z nim do łóżka.
Nie chcę nic mówić, ale do tego trzeba dwojga, a Bastian nie wygląda jak potencjalna ofiara gwałtu.

 Było oczywiste, że wróci do Sarah. A ja głupia łudziłam się, że będzie inaczej…
Z Sarahem nie ma żartów.

Wpadłem do domu jak burza.
*włącza „Cwał Walkirii”*

Zauważyłem ją. Siedziała i czytała książkę…
Opkowa Sarah potrafi czytać? Niesamowite...

-Sarah musimy poważnie porozmawiać…- Zacząłem.- Chcę z tobą zerwać- Powiedziałem na wydechu.
Zazwyczaj mówił, wciągając powietrze, dlatego żaden dziennikarz nie chciał z nim przeprowadzać wywiadu.

-Mam się wyprowadzić?
-To twoje mieszkanie. To ja się wyprowadzę…
W Bayernie kryzys, klubowa kasa świeci pustkami, Uli zalega z wypłatami i piłkarze żyją na krzywy ryj u znajomych.

1,5 miesiąca później.
...boChaterka już rodziła.

-Bo, co? Bo wiesz, że on nadal kocha mnie? A noc z tobą traktuje jakby jej nie było. Pogódź się z tym. Ze mną nigdy nie wygrasz. Nie wygrałaś wcześniej i teraz też tak będzie, słyszysz?!- Syknęła i złapała mnie za ramiona.
-Puść mnie Sarah!- Warknęłam.
Pies vs. Wąż – Mortal Kombat!

-Skąd ta pewność?!- Szarpnęła mną.
-Gdy się ze mną kochał mówił, co innego- Warknęłam przez zaciśnięte zęby.
Pozostałe znaki z chińskiego horoskopu zaczęły kibicować.

-Jesteś dziwką, wiesz?- Uderzyła mnie w twarz.
Szczur, Smok oraz Koza wydali z siebie okrzyk radości.

-Wolę być nią, niż tobą…- Zasyczałam.
Małpa rzuciła w boChaterkę popcornem.

Pchnęła mnie tak, że walnęłam głową o ścianę. I zemdlałam…
Chińska menażeria celebrowała zwycięstwo.

Obudziłam się w białej sali.
Wreszcie! *biegnie po listę*

Wylądowałam w szpitalu. Zauważyłam jakąś osobę.
Może to był święty Piotr?

-Co mi jest?- Spytałam.- Dlaczego tu jestem?
-Zemdlała pani na wskutek uderzenia.
Słownikiem poprawnej polszczyzny.

-Uderzenie nie było silne, zgadzam się. Jednak musieliśmy zrobić kontrolne badania i sprawdzić czy nie ma pani wstrząśnięcia mózgu…
Mózg wstrząśnięty, niemieszany.

-I nie mam?
-Nie.- Uśmiechnął się do mnie.
- Nie ma takiego urazu – dodał.

Ale wyniki badań pani krwi wskazują na to, że nosi pani pod sercem dzidziusia- Oznajmił.
Bardziej rushoffo się tego sformułować nie dało?

Czy oni myślą, że tak łatwo się mnie pozbyli? Bastian ze mną zerwał. Powiedział, że mnie nie kocha, ale co z tego? Ja kocham jego i nie pozwolę, żeby jakaś wywłoka mi go zabrała. O nie! Ja Sarah, nigdy się nie poddaję…
*ostrzy Sarze nóż*

Nasi rodzice, przyjaciele i świadkowie i co najważniejsze dwaj ukochani mężczyźni mojego życia już byli w Kościele.
Od momentu chrztu, jak by nie patrzeć.

A ja teraz szłam przez wspaniale udekorowany Kościół u boku mojego taty.
Kardynałowie przystrojeni byli girlandami, a papież miał stułę w kwiatki.

-Zebraliśmy się tu dziś, aby połączyć świętym węzłem małżeńskim Monikę i Lukasa- Zaczął ksiądz.- Dobrowolnie wstępujcie w związek małżeński?
Nie, aŁtorka im kazała.

-Tak- Odrzekł, Lukas, co ja potwierdziłam.
Potwierdziła, że on potwierdził.

-W obliczu świadków, rodziny, przyjaciół i synka i przede wszystkim Boga wysłuchacie teraz kazania, a potem złożycie przysięgę małżeńską.
”...a potem dacie na tacę”.

Usiedliśmy na specjalnych krzesłach
Do wyboru, do koloru.

Ustaliliśmy, że nasz ślub odbędzie się już niedługo, bo chcę urodzić zanim mój brzuszek będzie dość zaokrąglony. 
W tym opku rodzenie może się odbyć nawet w drugim miesiącu, a w ciąży zawsze się ma figurę modelki. O bezskurczowym porodzie nie wspominając.

-Otworzę- Powiedziałam i wstałam.
Podeszłam do drzwi i je otworzyłam.
-Julka!- Usłyszałam Sarah.
-Co, ty tu robisz?- Syknęłam.
Role się odwróciły!

-Chyba raczej, co ty tu robisz? Myślałam, że cię zabiłam, jak cię tak uderzyłam…
KWIK!

-Sarah wynoś się stąd!- Warknął Bastian, który zjawił się obok mnie.
Lukas pewnie odgrywa Koguta.

-Zrobiłeś jej dziecko, ile po tym jak przyjechała?!
*szuka sensu*

-Myślałam, że…- Zaczęła, ale nie dokończyła.
-SARAH!- Usłyszeliśmy głos. Jak się okazało policjantki, która się zjawiła.
- Doktor Friedrich szuka cię po całym mieście! Przepraszam państwa, to podopieczna lokalnego ośrodka dla obłąkanych ofiar niemniej obłąkanych aŁtoreczek, cały czas nam ucieka...

-Co zrobiła?- Spytałam drżącym głosem.
-Została oskarżona o spowodowanie wypadku…umyślnego wypadku, gdyż jak opisuje świadek zdarzenia bezkarnie na niego wjechała…- Wytłumaczyła.
W dzisiejszym odcinku „Drogówki”...
[To w takim razie ów świadek nie jest jednocześnie ofiarą?]


-Czy ta osoba nie żyje?
-Żyje, ale jest w ciężkim stanie...
Skoro wszystko wam opowiedział, to chyba nie w takim ciężkim?

Tak, więc Sarah…- Powiedziała.- Rączki w tył.
Blondynka posłusznie wykonała polecenie, a Caroline zakuła ją w kajdanki, po czym zaprowadziła do samochodu policyjnego.
Komuś powinno się ograniczyć amerykańskie filmy akcji klasy B.

Szłam właśnie przez wspaniale udekorowany Kościół razem z moim tatą, aby za niedługo stać się jego żoną.
Dostojnicy kościelni już nawet nie pytali, o co chodzi, tylko udzielili błogosławieństwa kazirodczej parze.

To wszystko było takie piękne i wzruszające. W skupieniu słuchaliśmy kazania księdza, które było bardzo piękne. Po chwili nadszedł czas na przysięgę małżeńską.
Również piękną.

 Nasza dziewczynka rozwijała się prawidłowo i lada dzień mogła pojawić się na świecie. Tak samo jak bliźniaki Podolskich, choć one Monice nie chciały wyjść.
Zadomowiły się z macicy, pomalowały błony płodowe na swoje ulubione kolory, posadziły kwiaty na łożysku...

Nawet u lekarza byli, a ten radził im cierpliwość i podał niezawodny sposób na przyspieszenie. 
Zalecił wciśnięcie pedału gazu.

Siedziałam właśnie jak na szpilkach w salonie, gdy dzidzia niespokojnie się poruszyła. Następnie poczułam gwałtowny skurcz.
-Bastian!- Ryknęłam.
-Co kruszynko?- Pojawił się w mgnieniu oka z zatroskaną miną.- Coś z dzieckiem?
-Rodzę- Wyjąkałam.
Oho. Znowu wystarczył jeden skurcz. A dziecko znowu wyskoczy po jednym parciu.

-AAAAAAAAAAAAAAAA!- Wydarłam się.
-Za mocno się złapałem?
-NIE!
-To, co tak krzyczysz?
-Zauważ, że zrobiłam to pierwszy raz…- Zaczęłam, ale nie dane mi było dokończyć.
(...)
-O.o….AAAAAAAAAAAAA!- Krzyknęłam ostatni raz i poczułam się pusta w środku.
Patrz komentarz wyżej.

-Notować…Dziewczynka urodzona w Monachium…- Lekarz zwrócił się do położnej, która po chwili podała mi naszą kruszynkę. 
On pewnie będzie podawał wzrost w calach.

Olek, Ola, to i hola!, cz.3

|
Tak, moich kochani, Wasza cierpliwość zostaje nagrodzona! Oto kolejna, wyczekiwana długie miesiące część analizy historii o socjopatce współlokatorce serbskich siatkarzy. I możecie mi ufać - jeszcze długo to opko będzie nam towarzyszyć.
Gotowi na dalszą część przygody?


Analizują: highwaytohell, Tuśka

-Dlaczego Aleks jest taki… dziwny? – zapytałam, przerywając to milczenie. Wreszcie miałam okazję się czegoś dowiedzieć. Przysięgłam sobie, że teraz Konstancji nie odpuszczę. Powie mi wszystko. Jeśli nie po dobroci, to zastosuję tortury. Nie będzie żadnego zmiłuj.
Tortury? Każesz mu czytać to opko na głos, czy poprzestaniesz na standardowym zestawie wybijania palców?
Myślę, że sama jej obecność to największa tortura dla Cupka.

-Dziwny? Nic mi na ten temat nie wiadomo – Cupković wpakował sobie trzy frytki na raz do buzi. – To normalny dwudziestolatek przecież.
Wniosek z tego, że to z tobą, boChaterko jest coś nie tak :D Konstantin przecież wie, co mówi, wszak miał kiedyś dwadzieścia lat.
Ja też... *wspomina z nostalgią i ociera samotną łzę*


-Przez jakiś czas mnie unikał. Nie chciał ze mną rozmawiać, nawet na mnie nie patrzył. To ze mną coś nie tak?
- Tak.
- Wszystko z tobą w porządku – Konstantin pokręcił energicznie głową. – Tutaj nie chodzi o ciebie, tylko o Aleksa…
Nie chodzi o Aleksa, ale chodzi o Aleksa, bo gdyby jednak o Aleksa nie chodziło, to musiało by być coś z drogą Mary Sue, a na to nie można pozwolić.

-Dobra, chodźmy na te zakupy. Karta kredytowa zaczyna mi już powoli ciążyć – uśmiechnęłam się szeroko.
Od tych kokosów zarabianych na nie wiadomo czym.
Ostatnio produkuje się serię modnych kart kredytowych z ununoctium.

Nie mogę przecież wypalić tak prosto z mostu: Hej Aleks. Podobno dręczysz się przeszłością. Może powiesz mi o co chodzi, a ja tobie pomogę? Pewnie znów zacząłby mnie unikać. Lepiej żeby było, jak jest teraz.
Lepiej, bo istnieje ewentualność, że powiedziałby, o co chodzi i cała wartka akcja straciłaby na walorach.


    W ciągu godziny wydałam połowę swojej pensji. No, ale przecież nie musiałam martwić się opłatami za mieszkanie oraz inne rachunki. Wszystkim zajmował się pan prezes.
Nie wiedziałam, że Piechocki ma taki gest.
*tworzy ogłoszenie o treści: „Młoda, obiecująca studentka weterynarii szuka fraj spons mecenasa. Obiecuje dwa rysunki kucyków MLP na tydzień”*

-Niebieska, czy zielona? – drzwi przebieralni otworzyły się, a blondyn prezentował mi na wieszakach dwie koszule.
- A mogę najpierw ciebie w nich zobaczyć?
Żadnego podniecania się klatą? Ej, ej.

    Skinął głową, a następnie znów zamknął za sobą drzwi od przymierzalni. Oparłam się o ścianę. Z tym facetem gorzej robiło się zakupy, niż z Moniką. Ona zawsze szybko wybierała co chce przymierzyć, a co bierze od razu. W każdym sklepie spędzałyśmy średnio dziesięć minut.
- I jak? – Konstantin zaprezentował mi się w niebieskiej koszuli. Od razu stwierdziłam, że wygląda całkiem apetycznie.
Konstantin... Cupković... Apetycznie... Aajuwshjalss, moje dzieciństwo zostało zniszczone.
Nie jest to może Purple Shirt of Sex, ale od biedy...

Spojrzałam na tą (a ja na tę) zieloną, której jeszcze nie przymierzał.
- Na sto procent ta – wydałam osąd. – Tej drugiej nie masz nawet co przymierzać. Już widać, że niebieski to twój kolor.
Powiedziała Mary Versace Skrue.

-Dorabiasz sobie czasem, jako stylistka? (nie, jako nadprogramowy przecinek, nieźle płacą) – blondyn roześmiał się, a ja zdzieliłam go apaszką, którą właśnie trzymałam w ręce. Zrobił oburzoną minę. Nim się obejrzałam, wylądowałam z nim w przymierzalni. Ściskał mnie tak mocno, że byłam pewna, iż za chwilę mnie udusi.
Szit got ril. Z Konstantina wychodzą stare nawyki z pchaniem się z językiem na pierwszej randce, i takie tam.

-Konstancja, nie przeginaj – mruknęłam, próbując się od niego odsunąć. Niestety był dla mnie stanowczo za silny. – Bo zacznę piszczeć.
    Podziałało! Znów mogłam swobodnie oddychać.
„Będę piszczeć” to w ustach dziewczyny większa groźba niż odpowiedź „Nic” na pytanie „Co się stało?”.
Nadal słabsza niż „Porozmawiajmy o nas”.

Zadarłam głowę, bo nawet w tych wysokich szpilkach byłam o dwadzieścia pięć centymetrów niższa od niego.
To ile ona miała wzrostu? Metr czterdzieści?
Chciałam coś napisać, ale nie będę obrażać hobbitów.

-Już się na coś zdecydowałeś? Bo wiesz, dochodzi godzina piętnasta, a na siedemnastą zaplanowany został trening.
Życie z zegarkiem w ręku, opko style:
„O dziewiętnastej zaś zjecie kolację z prezesem, a o dwudziestej minut piętnaście wrócicie do domu.”

-Ale jak to? Przecież niedawno była jeszcze dwunasta.
W Serbii nie dość, że piszą cyrylicą, to jeszcze czas płynie inaczej.
Wibbly-wobbly, timey-wimey... po raz kolejny.

-Tak, dwie godziny temu – zauważyłam mądrze, wychodząc z przebieralni.
I to była jedyna mądra uwaga boChaterki w tym opku.
Taką mądrość opanowałam już w przedszkolu.

    Do domu wróciliśmy na dziesięć minut przed rozpoczęciem treningu.
Dziesięć minut i ile sekund? Beznadziejna ignorantka, nie podchodzi poważnie do blogaskowych praw.

Wpadłam do swojego pokoju, by się przebrać. Danger wyprowadził się już wczoraj. Wracał na Kubę. Nie udało mu się podpisać kontraktu ze Skrą. Nie rozumiem dlaczego, bo jest zajebisty!
Zajebistą to ja mam w tym momencie ochotę, żeby strzelić sobie w łeb.
Naprawdę nie wiem, dlaczego Messi nie chce przejść do Bayernu, przecież jest zajebisty!

No, ale nie będę wchodzić w umysł trenera oraz reszty sztabu.
Jeszcze by się okazało, że mają na to jakieś inne określenia.

    Z szafy wyciągnęłam swoje dresy.
Mogła równie dobrze wyciągnąć dresy Atanasijevicia albo Cupko, dlatego doceńmy ten zaimek dzierżawczy.
I doceńmy, że nie byli to panowie dresowie.

Kilka godzin w takich butach, to nie jest najlepszy pomysł.
Co innego przecinek w nieodpowiednim miejscu – to jest pomysł idealny!
.
- No tak, trening – wychrypiał. – Już idę.
- Czekaj, czekaj – zmrużyłam oczy, przykładając dłoń do czoła siatkarza. – Matko z ojcem, ty jesteś rozpalony! To przez te (TOOOOOO) wasze chodzenie po deszczu…
Wielka, romantyczna scena pielęgnowania Atanasijevicia nadchodzi. Poproszę o muzyczkę ze „Szczęk”.
Fluttershy mode: on.

-Trzydzieści osiem i siedem. No pięknie – westchnęłam po polsku. Aleks jeszcze nie kumał zbyt wiele, więc musiałam mu przetłumaczyć, że nie jest dobrze.
W wieku dwudziestu lat nie wie, jak działa termometr?! Jeżu...
Nie rozpoznał cyfr na wyświetlaczu/nie umiał odczytać wysokości słupa rtęci? W Serbii piszą też cyferki cyrylicą?

-Ja pójdę na halę, pogadam z Nawrockim i wrócę z lekarzem.
Musi zapytać Nawrockiego o zgodę na wizytę lekarza?
Btw, nie miałam wizyty domowej od czasu, gdy skończyłam jakieś 10 lat.


Ty masz leżeć pod kołdrą. Możesz wstać jedynie do toalety.
Jej troska sprawia, że sama mam ochotę udać się do toalety. Puścić pawia.

Kiedy przyszłam na halę, zostałam radośnie powitana przez Kurka. Albo mi się wydawało, albo stał się jeszcze silniejszy niż był przed tym wyjazdem.
Hardkorowy Kurkoksu jeszcze nieraz nas zaskoczy.

Nagle znalazłam się w powietrzu, a cały świat zaczął wirować.
Kłamiesz. Chyba, że akcja dzieje się na początku powstania Układu Słonecznego, a ty jesteś Słońcem.

-O tym chciałam porozmawiać z Nawrockim. Widziałeś go?
    Kurek wskazał mi głową pomieszczenie, w którym chowany był cały sprzęt potrzebny do treningu.
Nawrocki wiedział, co się święci, więc ukrył się między piłkami przed swoją „przypadkową” pracownicą. Mądry facet.
-Trenerze, Atanasijević nie pojawi się na dzisiejszym treningu i potrzebny mu lekarz – oznajmiłam, wchodząc do owego schowka. Nawrocki zbladł jak ściana.
„O nie! Znalazła mnie!”

No tak, zabrzmiało to trochę dramatycznie. – Aleksa chyba rozkłada grypa. Termometr wskazał prawie trzydzieści dziewięć stopni. Wrócę do niego i zajmę się, jak trzeba.
TO dopiero zabrzmiało dramatycznie. Już ja widzę, jak ona się nim będzie zajmować... ekhm, ekhm.

Dobrze by było, żeby lekarz jednak przepisał mu jakieś lekarstwa.
YOU DON'T SAY. A myślałam, że mam farmakologię na studiach po to, by poszerzyć słownictwo do gry w scrabble.

Przecież sezon zaczyna się za tydzień. Aleks może jednak się przydać. Zdrowy.
Bez niego kwadrat wydawałby się jakiś pusty.

-Długo szykowałaś to przemówienie? Ja już po zdaniu ‘Aleksa rozkłada grypa’ postanowiłem dać tobie dziś wolne od pomocy przy treningu.
Za każdym razem, kiedy myślę sobie, że już nic mnie nie dobije, jeśli chodzi o to opko, aŁtorka wyjeżdża z czymś takim. Jestem zdegustowana.
Coraz słabiej rozumiem, czym boCHaterka ma się zajmować w tej swojej przypadkowej robocie...

    Wybiegłam z pomieszczenia i natychmiast zaczęłam nawoływać Wojciecha. On zawsze się przede mną chował. Uważał, że jestem niezrównoważona ze skłonnościami masochistycznymi oraz sadystycznymi.
Wojtek nie był głupi. Poza tym, skoro lekarz tak uważał, to może powinnaś się nad tym zastanowić, boChaterko? Hint-hint?

Jej, a ja przecież tylko raz przewaliłam na niego ten słupek od siatki. Nabił sobie tylko guza na głowie. Po co robić z tego taki problem?
Jak to mawiała moja pani od polskiego w gimnazjum, jak mawiał jej wykładowca: spuśćmy zasłonę milczenia na ten fragment. A najlepiej żelazną kurtynę.
Albo i gilotynę.

-Wołałaś mnie? – wzdrygnęłam się, kiedy za plecami usłyszałam nagle jego głos – Jacek już mi powiedział, że Aleks ma problem.
Ten „problem” właśnie stoi przed tobą, panie doktorze.

-To ja biegam po całym obiekcie, a ty sobie z Nawrockim pogawędki ucinasz?!
- Sport to zdrowie, a tobie się przyda – zmierzył mnie wrednym spojrzeniem.
Riposta wzięta od czapy. Chyba że mój laicyzm sportowy znowu daje o sobie znać i przegapiłam moment, w którym pogawędki z Nawrockim stały się dyscypliną sportową.

    W aptece otrzymałam wszystkie, potrzebne lekarstwa.
Valium, Trileptal, Prozac...
...Morbital. I coś na zbędne przecinki.

Pani farmaceutka dobrze mnie znała, bo dość często do niej przychodziłam po maści rozgrzewające (dla koni), tabletki przeciwbólowe oraz witaminy. Aleksa i Konstancji nie miała jeszcze okazji poznać. Była wielce zaskoczona, że Kubuś wyjechał, a Kurek się przeprowadził. Droga pani, nic przecież nie trwa wiecznie.
Ostatnie zdanie będzie niczym płomyk nadziei rozświetlać mi mroki tego opka.

Aleks usilnie próbował mi wmówić, że nic mu nie jest. Co z tego, że jego całym ciałem wstrząsały dreszcze.
Jesteś pewna, że to były dreszcze, a nie nerwowe kiwanie się w przód i w tył?
To się nazywa mechanizm walki lub ucieczki.

Przykryłam go dwoma kołdrami (i jednym puchowym pierzynem), a do tego kocem. W dalszym ciągu jednak trząsł się, jak osika (to przez ten przecinkowiec opkownicy *robi szybki posiew*). Gorączka nie spadała. Robiłam mu zimne okłady. Z każdym nowym, próbował mnie zabić (*odrzuca szalkę Petriego* to na bank opkownica). Mówił, że jest mu już wystarczająco zimno. Nie potrzebnie go katuję. Próbowałam być głucha na te uwagi.
To był najbardziej dramatyczny opis grypy, jaki widziałam. Po dwóch przecinkach w miejscach, w których nie powinno być zrobiło się groźnie, ale dopiero „nie potrzebnie” doprowadziło do tragedii.

-Słuchaj, Wojtek dał tobie [celowo już tego nie komentuję] zwolnienie na trzy dni z treningów. Jeśli będę musiała zatrzymać ciebie (tego też?) w tym mieszkaniu siłą, to uwierz, że jestem zdolna to zrobić – wyciągnęłam w stronę siatkarza kubek z wodą, a następnie podałam mu leki.
Uwierzył. Winiarski opowiadał mu o swojej skręconej kostce. Doktor Wojtek też coś tam napomknął o słupku i głowie.

Niechętnie spojrzał na tych pięć tabletek. – No już. Łykaj to przy mnie, bo coś mi się ta twoja mina nie podoba.
On się po prostu zastanawia, czy nie podstawiasz mu tabletki gwałtu.

    Posłusznie wykonał moje polecenie. Grzeczny chłopiec.
„Chłopiec” w tym momencie powinien zamerdać ogonkiem i wywalić jęzor jak na dobrego psa chłopca przystało.

Później pomogłam mu przenieść się przed telewizor. W ogóle się nie zdziwiłam, kiedy włączył sobie kreskówki na Cartoon Network. Prawie nic z tego nie rozumiał, ale podobno to był właśnie jego sposób na naukę polskiego. Okej. Nie wnikam.
Szczerze? Ja też nie. Ale od teraz już nic, co się będzie działo w bełchatowskim kwadracie mnie nie zdziwi. Złożę to na karb przedawkowania „Atomówek” albo „Laboratorium Dextera”.
Adventure Time, come on, grab your friend...

    Konstantin wrócił z treningu wraz z Bartoszem. Musiałam im obu tłumaczyć, że Aleks jest chory, ale jego życiu nic nie zagraża.
Jaka to była grypa, przepraszam bardzo? Świńska?
Albo komuś z Atlanty taki jeden Poxvirus uciekł.

Obaj mieli chwilę zwątpienia widząc, co leci właśnie w telewizji. Poprosiłam o opiekę nad dwudziestoletnim dzieciakiem Konstancję, a sama zamknęłam się w pokoju z Kurkiem.
Yyy... Pierwszy stopień?
UUUUIIIIIIIUUUUUIIIIIIUUUUUIIIIIIII!

-Nie boisz się, być ze mną w jednym pokoju? – zapytał, siadając na łóżku, obok mnie. Przewróciłam oczami. Mieszkałam przecież z tym kretynem przez rok. Bardzo często wpadał do mojego pokoju bez pytania, siadał obok mnie na łóżku i zagadywał na śmierć.
Skwituję to dialogiem z „Kasi i Tomka”.
-Popełniłam dziewięć prób samobójczych.
-Jak to? I wszystkie nieudane?

Niejednokrotnie musiałam też udzielać mu porad. Nie, nie było to dla mnie miłe, ani przyjemne. Przecież nienawidziłam tego patafiana. Teraz niewiele się zmieniło. Może trochę mniej go nienawidziłam.
Nienawidzi go, ale to jego poprosiła, żeby udawał jej chłopaka. Okej.
No bo takie ciacho...

-Głupi jesteś – stwierdziłam, opierając głowę o jego ramię (znak nienawiści jak się patrzy). – Możemy przejść do naszej poważnej rozmowy?
- A co? W ciąży jesteś?
- Jakiś ty dowcipny.
Dobrze, że dodała tę ripostę, bo byłam gotowa wziąć to na poważnie.

Obyś nie był taki przy moich rodzicach – bawiłam się frędzlami od kocyka na moim łóżku. – Masz być, jak chodzący ideał. Piękny, mądry, dobrze zarabiający.
Jak Johnny z The Room.
I wrzucający przecinki gdzie popadnie.

-Nie ma sprawy. Piękny i mądry jestem. Na moje zarobki też nie narzekam.
-Dodaj do tego trochę skromności, a będzie wyśmienicie.
Skromność jest potrzebna, gdy brakuje innych zalet, a już ustaliliśmy, że BARTEK KUREK jest chodzącym ideałem, (Przepraszam za Capsa, musiałam to sobie powiedzieć dobitnie, żeby do mnie dotarło.)

    Następnie przedstawiłam mu sylwetki moich rodziców. Mama, to Bożena Fiałkowska. Ukończyła studia budowlane. Tam też poznała mojego ojca – Dominika Fiałkowskiego. Dziedzica (Slytherina) prężnie rozwijającej się firmy budowlanej.
Firmy krzak.

Nie wiem, czy poślubiła go z miłości, czy dla pieniędzy.
Jeżeli to matka wpoiła ci ideał „piękny, mądry, dobrze zarabiający”, to mogę cię oświecić.

Mój brat, Antek, był dzieckiem planowanym, a nawet wyczekiwanym. Chcieli mieć kolejnego dziedzica firmy. Niestety później pojawiłam się ja. Córka, wpadka, dziecko niechciane… Jak zwał, tak zwał.
Powiało filozofią z czasów Henryka VIII. „Nie mam dzieci.” „Panie, przecież masz córkę.” „Ale nie syna.”
Mało postępowa ta rodzina. Ciekawe, jakiego rodzaju projekty realizują. Zamki z ciosanego kamienia otoczone fosą?

Dorastałam właśnie z taką świadomością. Pewnie dlatego nigdy nie dostawałam tego, co chciałam. No i nic dziwnego, że rodzice za mną jakoś specjalnie nie tęsknili. Nie spełniałam ich oczekiwań, bo nawet nie miałam takiego zamiaru. Zbuntowałam się w czwartej klasie podstawówki i tak już pozostało.
Bunt dziesięciolatki, LÓL. Zaczęła sobie robić tatuaże z Monte w roku szkolnym i nie była zębów przed snem?
I siedziała przed telewizorem do 21.

Przestałam zdobywać nagrody na konkursach. Porzuciłam lekcje gry na skrzypcach (such a rebel). Zaczęłam robić to, na co miałam ochotę. Na te obozy wakacyjne wysyłali mnie do Anglii tylko dlatego, żeby nie przysparzać im wstydu.
I żebyś mogła wspomnieć o tym w jednym z pierwszym rozdziałów, powalając nas swoim perfekt inglisz.

-Oluś, nie mów tak – Kurek otarł samotną łzę, która spływała po moim policzku.
OH YES!
Samotna łza! Wiedziałam, że czegoś mi brakowało.

-Twoi rodzice z całą pewnością ciebie kochają. Może nie potrafią tego okazywać?
W tym momencie Kurek brzmi jak moja szkolna psycholog, i to mnie przeraża :O

-Ależ oczywiście, że potrafią! – zerwałam się z łóżka i zaczęłam krążyć po swoim pokoju. Nie było zbyt wiele miejsca, więc szybko zaczęło mi się kręcić w głowie.
xD
To chyba było kręcenie się po pokoju w tempie Usaina Bolta, w takim razie.
Albo pokój o powierzchni metra kwadratowego.

A teraz dla kontrastu – jak to źli rodzice rozpieszczali braciszka:

-Mój brat dostawał co miesiąc dwieście złotych na swoje własne wydatki. Ja ledwo mogłam doprosić się o dychę. Antek zdał prawo jazdy, od razu dostał nowy samochód. Kasę na bilety miesięczne musiałam pożyczać od znajomych. Mój braciszek stwierdził, że chciałby mieć kota. Ojciec mu kupił (tygrysa) takiego norweskiego leśnego. Do tanich nie należą. Kiedy okazało się, że mam alergię na futrzaka, nikt nawet nie zareagował. Musiałam z tym żyć, co nie było łatwe. Omal nie nabawiłam się astmy. Na całe szczęście zwierzak uciekł po dwóch latach. Zgadnij, które z nas było kochane przez rodziców!
    Oparłam się o ścianę, ciężko dysząc. Nikomu nie opowiedziałam jeszcze swojej historii. Nawet Monika nie miała o niczym pojęcia. Podobnie, jak moje przyjaciółki z gimnazjum, czy szkoły średniej. Wstydziłam się tego, jaką mam rodzinę.
Bogaci budowlańcy – w istocie, jest się czego wstydzić. Zgadzam się, że ta drobna wpadka z kotem, od którego o mało boChaterka nie zeszła na astmę, była nieco wstydliwa, ale tak...
Wiem, wiem, jestem nieczuła. Po prostu jako osoba z takim a nie innym dzieciństwem, jestem koszmarnie przewrażliwiona na punkcie opisów takich rodzinnych „tragedii”. Ja bym tej dziewczynie chętnie wytłumaczyła, na czym polega bycie niekochanym, ale obawiam się, że mogłaby tego nie ogarnąć.
To aŁtorka musiała znaleźć sposób, byśmy choć trochę polubili jej boCHaterkę. Albo przynajmniej jej współczuli. Tylko że nie.

..
    Poczułam, jak czyjeś silne ramiona mnie oplatają. Nie potrzebowałam tego. Nie chciałam litości. Byłam przecież niezależną kobietą, która potrafi poradzić sobie z najróżniejszymi problemami.
Na przykład z chorym na ospę prawdziwą świńską grypę serbskim atakującym, oglądającym kreskówki w jej salonie.

    Podniosłam głowę i spojrzałam w niebieskie (LAZUROWE!) tęczówki Kurka. Wiele dziewczyn miało na jego punkcie obsesję. To, co zrobiłam chwilę później nie miało z tym nic wspólnego.
Ehe.
Oho!

To była naturalna reakcja zagubionej dziewczynki. Ujęłam jego twarz w dłonie. Pod opuszkami palców poczułam dwudniowy zarost.
Dwudniowy, nie trzy, podkreślmy to. To bardzo istotna informacja.

-Jeśli mamy być wiarygodną udawaną parą, to chyba powinniśmy… - ostatnie słowa wyszeptałam mu w usta. Z początku całował niepewnie.
Naturalna reakcja zagubionej dziewczynki, powiadasz? Czyli tylko ja jako dziewczynka nie obcałowywałam przypadkowych siatkarzy?
-Hej, dziecko, co się stało?
-Zgubiłam się.
-To straszne, może ci hmfhmfhhmhf....
Może to wyjaśnia, dlaczego jeszcze nie miałam chłopaka.
To dlatego tyle czasu byłam sama?! Trzeba było wcześniej się za lekturę opek zabrać.


Pewnie obawiał się, że mu przywalę. Z resztą nie pierwszy raz.
Bez reszty zresztą też. W końcu tłukła ludzi jak popadło.
Metoda antykoncepcji na miarę słynnej „szklanki wody zamiast” - jeśli czujesz, że się zapędzasz ze swoim partnerem, przywal mu z dyńki, to uspokoi waszą chuć.

Po chwili wplótł palce w moje włosy. Smakowałam jego wargi (om nom nom, grillowane żeberka), zatracając się w tej chwili coraz bardziej. Chwila opamiętania nie przychodziła, chociaż powinna. To było logiczne, że ktoś inny będzie musiał to przerwać.
Równie logiczne było, że będzie to Atanasijević, który w tym opku miał wiele ważnych fochów do odegrania i kiedyś w końcu musiał zacząć.
To imperatywne, drogi Watsonie.

-Ola, Konstantin wyszedł… - rozległ się głos Aleksa. Po chwili jednak umilkł. Odsunęłam się od Kurka. Serb wyglądał na zaskoczonego, a następnie na zażenowanego tym, co widzi.
Ja byłam zażenowana samym czytaniem, nie dziwię mu się.

-Zerwałam się na równe nogi. Ciemnowłosy zrobił w tył zwrot i wyszedł, trzaskając drzwiami.
- Aleks! Zaczekaj… - wybiegłam za nim. Odnalazłam go w kuchni. Stał oparty o lodówkę i popijał zimne kakao. – Chcesz się rozchorować jeszcze bardziej?
- To moja sprawa – mruknął, poprzedzając tą wypowiedź jakimiś serbskimi słowami.
Atanasijević postanowił popełnić samobójstwo z miłości, doprawiając się zimnym kakaem. Romantyzm na miarę dwudziestego pierwszego wieku. Wujcio Szekspir w tym momencie wstał z grobu, żeby spalić wszystkie egzemplarze „Romea i Julii”, bo przy tym ich historia wydała mu się bezwartościowym gniotem.
Poznajcie Aleksa z opka o siaktarzach. Aleks właśnie chce się nabawić bólu gardła, pijąc zimne kakao z rozpaczy nad utraconą miłością. Mógłby jednak uniknąć tej sytuacji, gdyby miał pyskatego przyjaciela-geja.

-Wracaj lepiej do swojego chłopaka.
- Ale Kurek nie jest… - zamilkłam. Co innego miał sobie pomyśleć? Widział przecież, jak całowałam Bartka. Problem w tym, że to przecież nic nie znaczyło.
„Jako Mary Sue obcałuję jeszcze paru bełchatowskich siatkarzy, a co mi tam.”

-Czułam, że to może mi pomóc. Dzięki temu miałam poczuć się lepiej, a namieszałam jeszcze bardziej.
A psychologowie naiwnie wierzą, że to w rozmowie moc. A figę!

-Skoro Bartek nie jest twoim chłopakiem, to co znaczyło to coś przed chwilą? – Aleks świdrował mnie tymi pięknymi oczkami.
Nic. Myślałam, że już ci to wyjaśniłam.
*dzwoni do ojca i proponuje mu zatrudnienie Atanasijevicia*

-Był na mnie wściekły, ale sama nie wiem dlaczego.
Bo był twoim tró lowem, a tró lowowie mają w kontraktach zapis, że muszą być chorobliwie zazdrośni. Proste.

Nigdy nie słyszałam by powiedział, że mu się podobam. Zachowywał się jedynie, jak bardzo dobry przyjaciel. Chyba, że to ja nie umiem odczytywać znaków…
No nie bardzo, zgadzam się. Zwłaszcza interpunkcyjnych. Odczytywać, wstawiać...
Here's the point.

-Gdybym ci powiedziała, to pewnie i tak byś nie zrozumiał – westchnęłam, spuszczając głowę.
Zrozumiesz za kolejne iks rozdziałów, które będę musiała przemielić, bo przecież opko nie może być przewidywalne.

Odwróciłam się na pięcie i wróciłam do swojego pokoju, gdzie czekał na mnie Kurek.
Kurek, Atanasijević... Ja się niedziwię, że Cupko wyszedł. Sama powoli duszę się od stężenia testosteronu na tych paru stronach.

-Olka, wszystko w porządku?
- Czemu nie – wzruszyłam ramionami, siadając na łóżku. – Mam nadzieję, że chociaż ty rozumiesz, iż ten pocałunek nic nie znaczył?
    Cisza, jaka zapadła po tym pytaniu była przytłaczająca. Zagryzłam dolną wargę.
Zagryziona warga w świecie blogasków jest gestem zastępującym większość emocji. Proszę o wskazówkę, co oznacza tym razem.
Pewnie padła i nie wstanie.

Namieszałam bardziej, niż mi się jeszcze przed chwilą zdawało. Spojrzałam błagalnie na Bartosza. On tylko pokręcił głową z niedowierzaniem, wstał i wyszedł. Nie miałam siły już za nim biec.
„Tak mnie wycieńczył ten bieg przez moje wielkie mieszkanie tylko po to, żeby powiedzieć Alkowi, że i tak nic nie zrozumie.”

Nie mogłam pojąć, dlaczego on to wszystko potraktował tak na serio.
„Przecież tylko się pocałowaliśmy, wszyscy tak robią w opkach!”

    W zaistniałych okolicznościach nie było mowy, abym mogła ściągnąć rodziców do Bełchatowa. Próbowałam jeszcze dodzwonić się do Kurka, ale odrzucał wszystkie połączenia.
Te, Kuraś, od fochów to mamy tu Atanasijevicia.
- I gdzie ten twój chłopiec, córeczko?
- Obraził się, bo się pocałowaliśmy...
Sounds legit.


Wieczorem musiałam podjąć jakąś decyzję. Skontaktowałam się z mamą. Wymyśliłam kolejną historyjkę, dlaczego to nie mogą przyjechać. Obiecałam jednak, że wezmę w pracy kilka dni wolnego i sama do nich przyjadę.
Jak widzę, Olce w pracy przysługuje nieograniczona ilość urlopu.
I tak nic tam nie robi.

Mój brat akurat przebywał w Łodzi. Pojawiła się szansa, że do Szczecina zabiorę się z nim samochodem. Musiałam porozmawiać jeszcze tylko z Nawrockim. Rano zadzwoniłam do Moniki. Jej ojciec siedział akurat w domu nad jakimiś papierzyskami.
-Tato, co to za papiery?
-Nic takiego, córeczko, piszę wypowiedzenie dla tej całej Fiałkowskiej.
I liczy straty powstałe ze stworzenia tak durnego miejsca pracy.

Przy okazji poprosiłam, by znalazła dla mnie chwilę. Chciałam sobie z nią wszystko wyjaśnić.
- Dzień dobry trenerze – wślizgnęłam się do gabinetu Nawrockiego. – Przepraszam, że przeszkadzam, ale mam kolejny problem.
- Coś z Aleksem?
- Teraz to o mnie chodzi. Potrzebuję kilka dni wolnego. Sprawy rodzinne.
- Akurat przed rozpoczęciem nowego sezonu?
”Znowu ci babcia umarła? Który to raz w tym miesiącu?”
W sezonie Olka była niezbędna. Zastępowała Falascę na pozycji w razie, gdyby nie mógł grać. Tak przypuszczam. W końcu zajmowała się wszystkim po trochu w tej „przypadkowej” pracy.

-No chyba lepiej, że teraz, a nie w połowie – odezwała się Monika, która stała za moimi plecami.
W połowie sezonu Falasca bardzo często wypadał z gry.

Byłam jej wdzięczna, że się za mną wstawia. Poprzedni dzień był dla mnie już wystarczająco dołujący. Straciłam dotychczasową pewność siebie.
O nie! Ty, „przebojowa dziewczyna”. *wykręca numer do Skalskiej* Lena, masz jeszcze tę swoją piersiówkę? … Jak to „Winiarski zabrał”? Nosz kur...

Gdyby Nawrocki mi zabronił wyjazdu z Bełchatowa, to tylko bym spuściła głowę i powiedziała, że to przecież on jest moim pracodawcą, więc muszę go słuchać.
A my mielibyśmy wreszcie coś realistycznego w tym opku.

Tydzień wolnego starczy?
- W zupełności.
    Rozmowa z Moniką sprawiła, że zaczęłam patrzeć na swoje życie z jeszcze innej perspektywy.
*rozgląda się niepewnie* I gdzie ta rozmowa?

Stwierdziła, że nie powinnam mówić rodzicom prawdy.
W końcu to tylko rodzice, po co im wiedzieć cokolwiek?

Ojciec siłą zatrzyma mnie w Szczecinie i już nigdy nie wrócę do Bełchatowa.
Do tego raju na Ziemi.

-Dziewczyno, rozmawiasz z Moniką Nawrocką – zielonooka roześmiała się, otaczając mnie ramieniem. – W Łodzi mam takie znajomości, że wystarczy jeden telefon i jesteś już fikcyjnie studentką budownictwa na politechnice.
Jak ma takie znajomości, to nie mogła po prostu załatwić jej miejsca na początku semestru?

    Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Czy naprawdę dzieci osób znanych mają w życiu aż tak łatwo? Trudno powiedzieć. Ja byłam przecież tym gorszym dzieckiem, którym można było pomiatać. Westchnęłam ciężko.
Oj, biedna ty.
Proszę zabrać ode mnie wszystko, co może posłużyć jako narzędzie zbrodni.

    Cała Monika. Zmienia chłopaków, jak rękawiczki i nie widzi w tym nic złego.
Odezwała się ta, co całuje faceta, a potem stwierdza, że to nic nie znaczy. No naprawdę.

    Fajnie było zobaczyć swojego brata po raz pierwszy od roku. W ogóle się nie zmienił. Wysoki, niesamowicie przystojny, z zadziornym uśmieszkiem.
No tak – bycie bratem Mary Sue zobowiązuje.

Blond włosy ułożone były w artystycznym nieładzie [w moim towarzystwie to się nazywa „hipsterska fryzura”], a lazurowe tęczówki (Bartek Kurek właśnie dzwoni do Winiarskiego po poradę w sprawie praw autorskich) skrywał za ciemnymi okularami przeciwsłonecznymi. Chociaż Antek był zawsze oczkiem w głowie rodziców, to nigdy mu tego nie zazdrościłam.
Wcale a wcale. Najlepszym tego przykładem jest przemowa o tragicznym dzieciństwie parę akapitów wcześniej.

A przynajmniej bardzo się starałam nie zazdrościć… Był moim kochanym braciszkiem. Nic tego nie zmieni. Nawet ten głupi kot nas nie poróżnił.
Kot największym złem świata. Zapamiętajcie to dobrze.
Przecież wiadomo, kto włada tą planetą.

-Olka, a gdzie ten twój słynny, pogodny uśmiech? – zapytał, przytulając mnie mocno. Miałam ochotę od razu mu opowiedzieć o Bełchatowie, mojej pracy oraz studiach, które porzuciłam już przed rokiem. Niestety w tej kwestii stanąłby po stronie rodziców. – Chłopak cię rzucił?
Nie, tylko strzelił focha, bo całowała się z innym. Tak trudno być Mary Sue...
Ej, w końcu który to jej chłopak?

-Bardzo śmieszne – przewróciłam oczami, wrzucając przy okazji swoją torbę do bagażnika czarnego Lexusa.
Czy przytoczenie nazwy samochodu miało na celu zawstydzenie całego świata? Na mnie to tam nie robi wrażenia, chodzę do szkoły dla snobów, nie takie rzeczy widziałam i słyszałam. Włączając w to pełen jadu komentarz mojej koleżanki z klasy z gimnazjum, która mówiła, że ktoś stuningował swojego Mustanga tak, że teraz wygląda jak „jakaś Skoda Octavia”. Soł, aŁtorko, zadziw mnie, aj der ju.
*czyta powyższy komentarz z przerażeniem* Zaczęłam się cieszyć, że u mnie w szkole wyznacznikiem fajności była umiejętność zademonstrowania paru tricków z piłką do koszykówki.

Możemy już jechać do domu? Chcę mieć to wszystko za sobą.
- Dalej jesteś nastoletnią buntowniczką?
- Nic się w tej kwestii nie zmieniło – zatrzepotałam niewinnie rzęsami. – A jak tam twoja dziewczyna?
    Antek już od dwóch lat umawiał się z panną, którą poznał na studiach. Była to zarozumiała jędza i mówiąc delikatnie, to za nią nie przepadałam. Nie pasowała do mojego brata.
Owszem, była ładna. Jakieś sto siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, długie blond włosy oraz ciemne jak noc oczy. Charakter jednak miała iście wiedźmowaty. Nasz ojciec był nią zachwycony. Hm, zastanówmy się dlaczego? Może powodem był fakt, iż dziewczyna była córką najbardziej wpływowego polityka w Szczecinie? Tak, chyba trafiłam w dziesiątkę.
A może po prostu przypominała mu jego jędzowatą córkę? Hint-hint.

-Zerwałem z nią przed dwoma miesiącami – Antek nie wyglądał na przygnębionego. – Okazało się, że za moimi plecami spotykała się z jeszcze dwoma chłopakami. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, iż byli to moi najlepsi przyjaciele.
To znaczy, że gdyby spotykała się nawet z trzema, których w ogóle byś nie znał, to wszystko byłoby w porządku? Biedna, naiwna ofiaro blogaskowego świata!
Oj, może Antoś lubi czworokąty, ale niekoniecznie ze swoimi kumplami, bo głupio iść potem na piwo i obgadywać jedną dziewczynę...

-Mariusz z Tomkiem?! No wolne żarty! – wykrzyknęłam z oburzeniem
Dokładnie to Mariusz z Tomkiem i „panną”.

-Jak przyjaciele mogli zrobić coś takiego?
- To był nóż w plecy – odpowiedział bezbarwnym tonem. – Teraz przynajmniej mogę skupić się na pracy.
Nic tak nie motywuje jak nóż w plecach xD Też mi się najlepiej uczyło, jak dostałam kosza.

 – Dobra, ty skupiaj się na drodze, a ja trochę się prześpię i przemyślę parę spraw związanych z moim życiem.
W trakcie snu. Muszę kiedyś spróbować.

Od aŁotrki:
Niestety wena jak nie chciała, tak nie chce wrócić. A przynajmniej nie w przypadku tego opowiadania. Wszystko przez studia, kolokwia oraz nudne ćwiczenia z geodezji, na które nie chcę chodzić!
Studentki piszą jeszcze opka? Jeżu kolczasty, moje pokolenie jest zepsute.

(7) dom rodzinny i kolejne kłamstwa
Równie dobrze można by to nazwać „Piernik i wiatrak”.

Dom rodzinny. Jakiś wielki poeta napisał kiedyś, że łza mu się w oku kręci na wspomnienie tych radosnych chwil z dzieciństwa.
To chyba był jej kolega z ławki.
Jeżeli chciałaś zabłysnąć znajomością literatury... move on, jak to powiedział kiedyś inny wielki poeta, Migelito o pisaniu pamiętników do twojej koleżanki po fachu.

W takim razie mogę temu poecie zazdrościć.
Tak ja te... a, ty o tym innym poecie. Okej.
O tym poecie, który wzorował się na innym poecie. Rozumiesz.

Ja na widok tego domu czułam jedynie odrazę. Wiele koleżanek mówiło, jak bardzo chciałoby się ze mną zamienić. Bardzo proszę, ja nie mam nic przeciwko!
    Wnętrze naszego domu przypominało muzeum. Wszędzie pełno pamiątek rodzinnych. Ściany wyłożone drewnianą boazerią, a na podłodze parkiet, który już niemiłosiernie skrzypiał. W przedpokoju straszyły portrety, zmarłych przed drugą wojną jeszcze, członków rodziny (borzeee *zakrywa oczy podręcznikiem interpunkcji*). Ktoś pewnie przypomni mi za chwilę, że Szczecin należał do Niemców, aż do końca drugiej Wojny Światowej. Zgadza się (ale ta interpunkcja nawet niemieckiej nie przypomina, także wiesz). Moja rodzina ze strony ojca jakimś cudem przetrwała ten okres wysiedleń. Zostali w mieście i… Generalnie ta historia jest bardzo długa i to chyba nie miejsce, by przynudzać oraz przywoływać jakieś ckliwe opowiastki.
Akurat jak zrobiło się względnie ciekawie...
Pewnie, lepiej dołóż kolejne pół strony opisu domu. To w ogóle nie jest nudne.

Co najważniejsze: w moich żyłach płynie niemiecka krew, a to nie jest powód do dumy. Nie dla mnie.
A na pewno nie dla Niemców.
Cenzuruję ze względu na znamiona rasizmu.

    Wspięłam się po drewnianych schodach na piętro. Tutaj można było odetchnąć, gdyż ze ścian nie straszyły już żadne obrazy. Wszystko urządzone zostało w nowoczesnym stylu, czyli tak, jak powinno być.
Czyli aŁtorce nie chciało się dalej pisać.

Swoje kroki skierowałam na sam koniec korytarza. Tam właśnie mieścił się mój pokój. Moja samotnia.
A to nie komórka pod schodami?
Znalazła się pustelniczka...

Pokój nie był wiele większy od tego, jaki zajmowałam w Bełchatowie. A jeśli już o tym mowa… Zadzwonił do mnie zatroskany Winiar.
Jego firma nie mogła realizować zlecenia, kiedy obiektu nie było na miejscu.

Moja nieobecność na treningu wzbudziła sensację.
To wszystko jest bardzo grubą igłą szyte. Już wiem skąd „kolejne kłamstwa” w tytule.

Nawrocki nie chciał powiedzieć, co się ze mną stało. Postanowił zrobić tajemnicę z tego, że wzięłam urlop.
Jeszcze inni pracownicy zaczęliby się buntować, że Olce wolno wszystko, a oni mają określoną ilość dni urlopowych, muszą słuchać pracodawcy i nie dostają klubowych mieszkań. Dość rozsądnie z jego strony.

On też musi mieć jakąś przyjemność z faktu, iż użera się każdego dnia z tymi pokręconymi ludźmi.
...OKEJ.

-Serio, nic mi nie jest – zapewniałam go już po raz setny. – Za tydzień znów mnie zobaczysz na treningu. Całą i zdrową.
- A przywieziesz mi ze Szczecina jakąś pamiątkę? Dawno nie byłem nad morzem…
- Szczecin nie leży nad morzem, kretynie – mruknęłam. – Nie kupię ci pamiątki. Sam sobie możesz tutaj przyjechać. Stać ciebie na to.
- Ranisz mnie.
Co ty wiesz o ranieniu, nie czytałeś tego opka?
Ale muszę przyznać, że boCHaterka mówi jak rasowa szczecinianka. Zaliczyłaby plus, gdyby nie była boCHaterką.

    Rzuciłam się na moje wygodne łóżko, które składało się wyłącznie z grubego materaca. To był mój autorski pomysł.
AŁtorski chyba.
Czasami sypiam tylko pod kocem, bo nie chce mi się wyciągać pościeli z tapczanu. Ludzie nazywają to lenistwem, a tu okazuje się, że to po prostu autorski pomysł.

Nieustannie musiałam się w jakiś sposób wyróżniać i udowadniać rodzicom, że mam swoje zdanie na każdy temat.
To jest ten bunt? Spanie na materacu? O bicz plis.
Następna będzie rezygnacja z żelu pod prysznic na rzecz szarego mydła.

Kiedy spojrzałam na sufit, nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu. Wymalowane miałam nocne niebo, które po zgaszeniu światła delikatnie fosforyzowało i wyglądało magicznie.
No kurde Hogwart.
Wszyscy, którzy spodziewali się anarchistycznych napisów w stylu „Wolność ma wielkie cycki”, „Nie da ci ojciec, nie da ci matka, tego co da ci...” - co wy wiecie o buncie?!

.
- Cześć – rzuciłam chłodno, zajmując miejsce naprzeciwko mojej rodzicielki. – Coś zjemy, czy to wszystko tylko dla ozdoby?
- Dobry wieczór, córeczko – jak zwykle mamusia udawała, że nie usłyszała mojej ironicznej uwagi. – Dlaczego tak nagle zmieniłaś zdanie i postanowiłaś przyjechać do Szczecina? Trochę nas tym zaniepokoiłaś.
„Mieliśmy nadzieję, że ominie nas wystąpienie w opku w roli wyrodnych rodziców, a to pokrzyżowało nam plany.”

    Spojrzałam na ojca, który nawijał wąsa na palec wskazujący.
Musiał mieć lepszego wąsa niż mój ulubiony holenderski sędzia FIVB z Igrzysk, na Twitterze znany bliżej jako „Mongoł”.

Świdrował mnie tymi lazurowymi oczkami. Czemu to miało służyć?
Tata Olki spędził wakacje na tym samym kursie leglimencji z Voldemortem, co Ville Larinto.
I na tych samych wakacjach udało mu się chyba spłodzić Kurka.

-Mój chłopak się rozchorował i nie chciałam go zbytnio przemęczać – odpowiedziałam uprzejmie. – W końcu za kilka dni rozpoczyna się sezon ligowy.
- A który to z siatkarzy jest w kręgu twoich zainteresowań? – zdziwiłam się, kiedy ojciec przemówił.
- Od kiedy masz jakiekolwiek pojęcie o siatkarzach, czy siatkówce?
- Zainteresowałem się Skrą Bełchatów, skoro tam gra twój chłopak – ojciec uśmiechnął się do mnie
serdecznie. Pierwszy raz od… Od niepamiętnych czasów. – Postanowiłem wesprzeć drużynę finansowo, a przy okazji przejrzałem karty wszystkich zawodników. Więc, który to?
Przepraszam, ale... HAHAHAHAHAHAHAHAHA.
Muszę poprosić moją przyjaciółkę, która ostatnio wyprowadzała dla Szalikowców wzór na prawo Siuraka, żeby obliczyła mi prawdopodobieństwo TEGO.

    Otworzyłam szeroko oczy. Ojciec dosłownie mnie zadziwił. Spodziewałam się po nim wszystkiego, ale nie tego, że zacznie interesować się moim chłopakiem. Którego przecież w ogóle nie było. Musiałam jednak coś powiedzieć.
- To Aleks – mruknęłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. – Aleksandar Atanasijević. Pewnie nie słyszałeś o nim zbyt wiele.
Tuśka, czy powinnam się czuć zaskoczona? Bo jakoś nie mogę.
*załamuje ręce* Rety, jakie to było słabe.

Kretynko, dlaczego powiedziałaś, że to Aleks! Chyba do reszty cię pogięło – ochrzaniałam siebie w myślach przez cały czas trwania kolacji.
Cóż...

Trzeba było trzymać się pierwotnej wersji. Z tłumaczeniem wszystkiego Bartkowi nie miałabym aż takiego problemu.
Dlaczego odnoszę wrażenie, że boChaterka zupełnie nie bierze pod uwagi ewentualności, że Atanasijević nie będzie chciał udawać jej chłopaka?
Bo ona wierzy w potęgę Imperatywu.

Teraz musiałam odpowiedzieć na liczne pytania ojca. Gdzie poznałam Aleksa, jak długo z nim mieszkam i tak dalej. Musiałam przyznać się, iż pracuję w Skrze, jako pomoc przy treningach.
FANFARY! Po siedmiu rozdziałach wreszcie określiła swoją pracę.

Nie wspomniałam już, że chodzi o latanie z ręcznikami, zbieranie piłek po treningu, czy rozdawanie butelek.
To co twoi rodzice rozumieli przy „pomoc przy treningach”?
Buziaczek w policzek dla każdego siatkarza w nagrodę za wykonywanie poleceń trenera.

-Ten Aleks, to planuje w Polsce na dłużej zostać? – do rozmowy wtrąciła się mama – Bo w końcu siatkarze dość często zmieniają kluby.
Brawo, Sherlocku.
Już wiemy po kim Olka odziedziczyła umiejętności oratorskie.

-Nie wiem – wzruszyłam ramionami, pakując do buzi kawałek pieczeni. – Nie planujemy przyszłości.
Nie planują jej do tego stopnia, że Olka nie kłopotała się poinformowaniem Atanasijevicia, że na dniach zostaną parą. Carpe diem, czy jak mówi dzisiejsza młodzież: YOLO.

-A od dawna jesteście razem?
- Skoro przyjechał do Polski zaledwie miesiąc temu, to możesz trochę pokalkulować – mruknęłam.
Od jakiegoś za tydzień czy kiedy tam boChaterka ze Szczecina wraca.
Związek o mocnych podstawach z przyjaźni, zaufania i takich tam, zaiste.

Nie miałam ochoty na kontynuowanie tego tematu.
To zupełnie tak jak ja.

Nogi same mnie prowadziły. Zwracałam tylko uwagę na to, by zatrzymać się przed przejściem dla pieszych.
Opko musi propagować wzorce. Coś jak „Na zielonym dajesz przykład dzieciom”.

Kiedy ocknęłam się z tego zamyślenia zorientowałam się, że stoję na szczycie schodów, z których rozciągał się wspaniały widok na Odrę. Westchnęłam głęboko. Mimo wszystko tęskniłam za tym miastem. Znałam tutaj każdą uliczkę. Wiedziałam, gdzie można iść wieczorem, by dobrze się zabawić. Miałam pod nosem dwa centra handlowe. Tego wszystkiego brakowało mi w Bełchatowie.
Zwłaszcza tych centrów handlowych.
E tam, jak może czegoś brakować w centrum Wszechświata?

Nie patrząc na to, kto dzwoni, odebrałam połączenie.
O ile zakład, że to Atanasijević?

-Cześć Ola.
- Aleks? – kolejne zaskoczenie tego dnia – Stało się coś, że do mnie dzwonisz?
- Nie. Tak! A właściwie, to… Sam już nie wiem – pociągnął nosem. Grypa w dalszym ciągu go męczyła.
Sądząc po powyższej wypowiedzi miał taką gorączkę, że zaczął majaczyć. Nie wspominając już o tym, że zadzwonił do sadystycznej Mary Sue.
Czarna ospa rozpacz go męczyła.

Miałam nadzieję, że przez tą wizytę na treningu nie pochoruje się jeszcze bardziej. Wlazły miał ostatnio jakieś dziwne wahania formy. Atanasijević był jego wspaniałym zmiennikiem. – Ola, przepraszam – odezwał się po polsku. Zabrzmiało to uroczo nieporadnie.
Bardziej nieporadnie niż po jego angielsku? NO WAY!

Nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu. – Ja nie chciałem, żeby tak wyszło. A ty teraz wyjechałaś i…
Co ty, facet, myślisz, że ona już nie wróci? Wolne żarty!
Ech, tak bezlitośnie pozbawiłaś go nadziei...

-Czekaj, Aleks. Zacznijmy od tego, że nie masz mnie za co przepraszać. Powinnam była powiedzieć tobie całą prawdę, zamiast robić z tego tajemnicę – Serb przyznał mi rację. – Wiem, że przepraszasz szczerze i nie martw się. Nie wyjechałam na zawsze.
„Nie? W takim razie cofam wszystko, co powiedziałem. Cześć!”

-Nawrocki powiedział, że powód twojego wyjazdu objęty jest tajemnicą. Zaniepokoiłem się.
-Och, to nic poważnego. Musiałam tylko pojechać do rodziców, żeby wcisnąć im kit, że jesteśmy parą.
-Aha, to do...czekaj, CO?

    Zmrużyłam oczy.
Aleks na pewno to wyczuł przez łącza telefoniczne.

Tak na dobrą sprawę, to gdyby Aleks przeczytał karteczkę, którą zostawiłam Konstancji na lodówce, to przecież by się domyślił gdzie pojechałam. Ten wredny patafian mu jej nie pokazał. Hm. Chyba dobrze zrobił. Będę musiała mu za to podziękować.
Droga Mary Skrue! Po pierwsze: uprzejmie wnioskuję o nienazywanie Cupko „wrednym patafianem”. To określenie zarezerwowane dla Kurka i mylisz mi postacie. Po drugie: wyczuwam rozdwojenie jaźni. Zdecyduj się, na bór i gaik!

-Musiałam wpaść na kilka dni do rodzinnego miasta. Od roku nie widziałam przecież swoich rodziców – niebo przecięła błyskawica. – Ojej.
- Wszystko ok.?
- Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż cholernie boję się burzy… To nie do końca.
Podryw na burzę. Jakież to oklepane.
Ej, to ma sens, gdy obiekt westchnień jest tuż obok i można się wtulić w ramiona.

-Daj spokój. To są zwykłe wyładowania atmosferyczne. Nic wielkiego – Aleks się roześmiał, a ja poczułam, jak kamień spada mi z serca.
Wcześniej myślała, że burza to sprawka Thora, który chce ją ukarać za wszystkie popełnione błędy gramatyczne.
Jeśli kiedykolwiek stworzę The best of Szalikowcy, ten tekst będzie u szczytu listy :D.

-Zobaczymy się w Gdańsku? Twoja obecność podczas meczu bardzo by mi pomogła. W końcu to będzie mój debiut w polskiej lidze.
I potrzebujesz do tego wsparcia Mary Sue? Zaczynam zmieniać o tobie zdanie, Alek.
A podobno Wrocław to miasto spotkań.

-Zobaczę, co da się w tej sprawie zrobić, a teraz będę kończyć, bo jeszcze jakiś piorun mnie trafi.
*trzyma kciuki*
Nie rób nam nadziei.
:(

    Do domu wracałam biegiem. W pełnym deszczu, z błyskawicami śmigającymi nad głową.
Śmigu śmig.
Nie mogły wycelować w łepetynę Olki i bardzo je to drażniło.

-Dziecko, wszystko w porządku? – zapytała mama, kiedy wbiegłam do domu. Spojrzałam szybko na zegarek. Dochodziła godzina dwudziesta trzecia. Dlaczego ona jeszcze nie spała?
Yy... Bo nie miała trzynastu lat?
Komuś tu się role pomyliły.

Pociąg zatrzymał się z potwornym, drażniącym uszy piskiem na peronie. Chwyciłam swoją torbę z górnej półki, przerzuciłam ją przez ramię i zaczęłam pchać się do wyjścia z wagonu. Nie przypuszczałam nawet, że tyle ludzi będzie podróżować razem ze mną do Gdańska.
Każdy chciał zobaczyć Mary Sue na żywo.

Dosłownie wyskoczyłam z wagonu, nie oglądając się za siebie. Podróż polskimi kolejami to najgorsza rzecz, jaka może przytrafić się człowiekowi. Szczególnie w okresie, kiedy studenci wracają na uczelnie.
Oni przynajmniej robią coś z założenia pożytecznego, Pani Podawaczko Piłek.

    W Szczecinie spędziłam tylko trzy dni. Później zaczęło mi się tam nudzić. Zadzwoniłam do Nawrockiego, by powiadomić go, iż mam zamiar pojawić się w Gdańsku.
EWAKUOWAĆ MIASTO!
Królowa Maryśka postanowiła zaszczycić swą obecnością. Na kolana, plebsie! Tak, Nawrocki, to było do ciebie. Na kolana, mówię!

Powiedział, że nie ma problemu. Pomoc bardzo się przyda, bo beze mnie to jednak ciężko im idzie.
Nie ma kto im zmieniać ręczników, podawać butelek... Jak oni w ogóle przetrwali te trzy dni?!
O chlebie i wodzie. Albo i bez.

Jedyna kobieta w zespole i w dodatku niezastąpiona. Niesamowite, ale miło mi.
Niesamowite, ale mało prawdopodobne. Nie wierzę w to.

    Gdańsk powitał mnie chłodem i deszczem.
Nie dziwię mu się.
Polać mu.

To nic nadzwyczajnego, bo przecież całe lato mniej więcej tak wyglądało.
Lato skończyło się dobre parę tygodni temu, skoro zaczynaliśmy w połowie sierpnia, potem nagle zrobiły się trzy tygodnie dalej, a później... Ech, po co ja się w ogóle tak męczę?
Timey-wimey, resztę znacie.

    Miałam wyjątkowo dobry humor. Wierzyłam, że nikt tego nie zmieni. Nawet ta paskudna pogoda.
Pogoda była osobą. Szacun dla natury musi być.

Niech sobie pada. Nie poddam się jesiennej nostalgii.
A przed chwilą było jeszcze lato.
Tak mi się skojarzyło z sytuacją, gdy Matt Smith niósł ogień olimpijski. Dziennikarz poprosił go, by się podzielił wrażeniami, a ten stwierdził: "(...) it's really nice that weather is nice - well done, weather!"

Kiedy staliśmy w korku, miałam ochotę wysiąść z taksówki i zacząć tańczyć w deszczu.
Tak jak w High School Musical 3?
Dobre, może by ją coś rozjechało.

Zachowałabym się, jak kompletna wariatka, ale co z tego?
Racja. Po takiej ilości niepotrzebnych przecinków i tak ci już nie zaszkodzi.

Wreszcie będę mogła spotkać się z moimi przyjaciółmi. Z moją drugą rodziną.
BoChaterka właśnie „spokrewniła się” ze Skrą. Chyba czas zmienić upodobania klubowe.
Skoro można wyjść za Mur Berliński...

Z tymi wariatami, bez których każdy dzień to strata czasu.
Czasu, który jako merysujka odmierzała bardzo skrupulatnie, de facto.
I w bardzo pokręcony sposób.

Najbardziej jednak cieszyła mnie perspektywa szczerej rozmowy z Aleksem. Ustaliliśmy, że po meczu zamkniemy się w moim pokoju i pobawimy się [PORN ALERT TRZECIEGO STOPNIA! TERAZ!!!] w szczerość za szczerość [Może troszeczkę się pospieszyłam, przepraszam]. Żadnych kłamstw, czy zatajania informacji.
Jesteśmy na miejscu – oznajmił taksówkarz, spoglądając na mnie we wstecznym lusterku. Miał jakąś niewyraźną minę. Chyba mu nie pasowałam do takiego miejsca. To był prestiżowy, pięciogwiazdkowy hotel. Czego może tam szukać osoba, taka jak ja? Nie warto oceniać ludzi po pozorach.
Nie ma to jak wcisnąć na siłę parę wad (i przecinków).
To boCHaterka lata w starych ciuchach po bracie, że pasuje do ładnego hotelu jak pięść do nosa?

    Zapłaciłam, podziękowałam za transport i opuściłam ciepłe wnętrze taksówki. Nie zdążyłam jednak dojść do szklanych drzwi obrotowych, kiedy ktoś porwał mnie w ramiona.
- Oluś, masz dla mnie pamiątkę znad morza? – rozległ się głos Winiara.
Chyba juniora, sądząc po pytaniu. Silny ten syn Michała, żeby porwać w ramiona taki kawał baby...
Nie to, że Michał sam jest obecnie nad morzem i co mu szkodzi kupić bursztynek...

No bo przecież nikt inny nie mógł zareagować tak entuzjastycznie na mój widok.
Zgadzam się. Ale Winiarski przez te przejścia ze Skalską miał wypaczony gust w doborze znajomych. Wybaczamy mu.
Może Olka ma kolekcję fajnych gaci?

-Szczecin NIE LEŻY nad morzem i przestań mnie denerwować – roześmiałam się. Michał spojrzał na mnie, jak na wariatkę. Normalnie pewnie bym próbowała wydrapać mu oczy, czy coś w tym stylu.
„Czy coś w tym stylu” - nabić jego głowę na pal, łamać kołem, kazać chodzić po rozżarzonych węglach, etc., etc.
Nadal nie rozumiem, w czym morze koło Gdańska jest gorsze od morza w okolicy Szczecina.

-Czy oni zrobili tobie pranie mózgu?
- Pranie czego? - zapytała kulturalnie highwaytohell, nie dowierzając sobie aż tak bardzo, że musiała to napisać.

    Postukałam Winiarskiego palcem w czoło. Pusto tam i głucho. Aż echem się odbiło.
Hehehe, spróbuj u siebie, mądralo.

Następnie weszliśmy do hotelowego lobby. Gdybym znalazła się tam sama, to przysięgam, że nie wiedziałabym gdzie szukać recepcji. Chyba lubią bawić się ze swoimi klientami w chowanego.
Hotel został po prostu przystosowany na przybycie Mary Sue. Przerobili go na bunkier.

Trzeba było przejść jeden korytarz, potem większe pomieszczenie, w którym znajdowały się windy, a następnie oczom ukazywała się recepcja. Pięć gwiazdek, ale zero pomyślunku przy rozplanowywaniu pomieszczeń.
Tako rzekła córka budowlańca, która nie dostała się na studia. Amen.
Pewnie dużo grała w Simsy, więc się zna.

    Młoda dziewczyna, która znajdowała się na recepcji, uśmiechnęła się szeroko do Miśka Winiarskiego. Kiedy zorientowała się, że otacza ramieniem mnie, skrzywiła się lekko.
Zdrowa reakcja na Marysię.
Ta... Wszystkie kobiety lecą na Winiarskiego, ale jego serce jest zarezerwowane w osiemdziesięciu procentach dla Mary Skrue, a pozostałe dwadzieścia dzieli pomiędzy żonę i syna, żeby blogasek zachował chociaż resztki dobrego smaku. Chyba mi niedobrze.

-Koleżanka ma zarezerwowany pokój. Możemy prosić o kartę?
- A pani godność?
Nigdy nie istniała. Dawaj pani tę kartę i jedźmy dalej, bo Prozac mi się kończy i mogę nie wytrzymać.

Och, pani to by od razu chciała wszystko wiedzieć – Winiar przewrócił swymi ślicznymi ślepkami.
Nie, że procedury, recepcjonistką szarga wścibskość. Ehe.

Koleżanka ma rezerwację z naszego klubu. Wczoraj przecież dziwiła się pani, że został jeszcze jeden wolny pokój. Teraz zagadka się wyjaśniła.
Ciekawe, czy robiła sobie jakieś nadzieje dotyczące owego pokoju.

    Bartosz w dalszym ciągu nie chciał ze mną rozmawiać. Każdego dnia próbowałam się z nim jakoś skontaktować. Zawsze odrzucał połączenie lub po prostu nie odbierał. Facet zapuścił focha, a ja musiałam się z tym pogodzić.
Borze, w jakim miejscu zapuszcza się fochy?
Może to działa jak spławik?

O nie! Nie należę do tych, na których można się obrażać. Z nim też będę musiała poważnie porozmawiać. Ale to w Bełchatowie. Na wyjazdach Kurek zawsze chodził podenerwowany i rzadko się uśmiechał.
Na własne oczy widziałam w Bydgoszczy. Zero uśmiechu. Parę razy go tylko szczękościsk dopadł.

-No, dziewczynko. Wbijaj do swojego pokoju, szykuj się i za dwie godziny lecimy grać mecz – Michał zmierzwił mi grzywkę, a następnie oddalił się w podskokach(?) w stronę swojego pokoju.
Dołączam się do tego ostatniego znaku zapytania. Dodałabym jeszcze parę wykrzykników, ale nie chcę wyjść na kogoś, kto ciągle się wydziera podczas poważnej analizy.
Michał „Pinkie Pie” Winiarski. To chyba za wiele jak na jeden raz... Kończymy na dziś z tą analizą.