#30 - Jeśli pracować, to tylko w FIA

|
Drodzy Szalikowcy, nadeszła nareszcie pora na powrót założycielki - nadal posilającej się analizami z listy "emergency", jednak nadchodzące wolne dni dają nadzieję na wielki powrót do Bełchatowa, z którego wynieśliśmy się jakoś przed miesiącem.
Ponieważ wielkimi krokami zbliża się zakończenie sezonu F1, a opka o tej tematyce dość rzadko pojawiają się na blogaskostradzie, postanowiłam Was uraczyć analizą dzieUa miksującego w zawodowy sposób kierowców, umysły gimnazjalistów i zerowe pojęcie o pracy naukowej. Jak to mówią...



Amber oderwała się od okularów mikroskopu, by dać w końcu odpocząć swoim oczom. Ściągnęła duże, przezroczyste okulary ochronne i przetarła powieki, ziewając.
Ok, ok, aŁtorka już nam pokazała, że nie ma pojęcia, jak się pracuje z mikroskopem – na cholerę tej Amber okulary ochronne? Nie ma za bardzo przed czym chronić podczas obserwacji, w dodatku pewnie gorzej przez nie widziała.

Szczypcami chwyciła próbkę spoczywającą na stoliku urządzenia i odłożyła do pudełeczka z innymi próbkami.
A Tuśka spośród kilku słowników wybrała słownik synonimów i wręczyła go aŁtorce.

Zapisała coś w zeszycie laboratoryjnym. Bezradnie spojrzała na swoje notatki i przygryzając dolną wargę zastanawiała się jak zamienić te kilka linijek tekstu na zadowalające sprawozdanie z badań dla szefowej. Ustaliła jedynie ilość i jakość substancji, a były to jak na razie nikłe informacje.
Tak jak ich opis – zapisała „coś” (co konkretnie?), ustaliła „jakość” (czyli co?). W „Nature” by nie przeszło.

Drzwi uchyliły się, a ze szpary między nimi a framugą padł długi snop światła, zakłócając intensywność czerni panującej w pomieszczeniu.
Zakłócona intensywność czerni powaliła gradientem snop światła tak, że aż mu się fotony rozsypały.

Smukła dziewczyna w białym kitlu zamknęła za sobą drzwi i podążyła w stronę stanowiska Amber.
- Znów pracujesz po ciemku? – spytała brunetka.
- Nie po ciemku. – Amber odpowiedziała spokojnie, nie odrywając się od mikroskopu.
Amber cały czas mówiła do mikroskopu per „mój ssskarbie” i rzucała się z pięściami na każdego, kto tylko spróbował go dotknąć.

- Ja rozumiem, że jesteś oszczędna, ale…
- Lara, dobrze wiesz, że lampa nad moją głową daje mocne światło. Nie muszę od razu włączać całej hali.
Cała hala śpiewa z nami: co się stało z laboratoriami?

- Trochę mi głupio… - zaczęła nieśmiało brunetka.
- Dlaczego?
- Bo kolejny raz zostajesz po godzinach, a ja zamiast ci pomóc chcę wracać do domu…
Aj, ty leniu, nie chcesz tyrać, dopóki nie padniesz na zawał w wieku 30 lat? Rozumiem, musisz być kontrastem dla naszej pracowitej boChaterki.

- Lara! – zawołała coraz bardziej zdumiona Amber. – Przecież dobrze wiesz, że nie mam co robić i lubię zostawać po godzinach, a ty masz chorego brata i…
- …Ale ciągle nadużywam tej wymówki. – odrzekła delikatnym głosem. – Nie powinnam, bo to nie w porządku…
”Powinnam zostawić mojego chorego brata na pastwę losu i zająć się spełnianiem ambicji mojej szefowej, która nie ma życia prywatnego”.

Zmykaj już do domu. – Amber chwyciła zeszyt i zapisała kilka słów.
”Ala ma kota, kot ma Alę”.

- Jesteś pewna, że nie będę potrzebna? – Lara pozostawała nieprzekonana.
- Tak. Naprawdę nie musisz się mną martwić.
- Skoro tak… - brunetka obróciła się już na pęcie, gdy nagle oświecona palnęła się w czoło. – Zapomniałabym!
”Proszę, masz tu pęto kiełbasy krakowskiej, prezent od analizatorki z Polski”.

- Teczka od szefowej. – wyciągnęła ją na długość ręki, lecz Amber nie wzięła jej wlepiając w nią tylko zdziwiony wzrok. – Dla ciebie.
- Przecież miała mi nie podsyłać wyników od innych działów…
”To nielogiczne, żebyśmy w firmie znali wzajemne postępy”.

Blondynka odebrała teczkę, lecz ani myślała jej otwierać. Położyła ją obok mikroskopu i ponownie zagłębiła się w pracę. A gdy tak się działo, mało rzeczy było w stanie oderwać ją od tego co robiła. Kochała swoją pracę. Była od niej uzależniona i nie potrafiła się oderwać
TAK, aŁtorko, WIEMY. Nie musisz tego obernaście razy powtarzać.

Była szczęśliwa. Cieszyła się ze swojego uzależnienia, choć każde takowe jest rodzajem choroby. Ona nie widziała powodu, dla którego miałaby leczyć się z tego nałogu. Nie chciała. Nie widziała kuszącej perspektywy w tym, że mogłaby wracać do pustego mieszkania o osiemnastej, jak wszyscy. Nie podobało jej się to, bo wolała poświęcać się nauce.


Po za tym nie miała w Sheffield nikogo, z kim mogłaby spędzić wolny czas. Rodzice po rozwodzie poszli we własne strony. 
Tzn. olali Północ, Południe, Wschód i Zachód i wymyślili swoje?

Matka wróciła do Adelajdy w Australii, gdzie Amber się uradziła, ojciec wolał wyjechać do Londynu [gdzie Amber się zasmuciła] i poświęcić się karierze politycznej. Dziewczyna, ze względu na studia, a potem pracę pozostała w Sheffield i wcale nie żałowała.
Ja się nie dziwię, sami spójrzcie, ilu różnych sportowców można tam poderwać.

Nie była jednak całkiem samotna. Lara i jej brat Christian byli jej jedynymi przyjaciółmi, ale Amber miała też kilku znajomych ze szkoły – przeważnie byli to jej byli chłopacy, którzy nie wytrzymywali tego, że dziewczyna ciągle poświęcała się książkom i miała dla nich mało czasu.
Książkom, ale nie wszystkim – słowniki omijała szerokim łukiem.

W końcu doszło do tego, że wysoka, zielonooka blondynka o jasnej cerze i dziewczęcej twarzy przestała w ogóle zajmować się sprawami sercowymi.
Kardiologia jest dla noobów.

Od pierwszego roku studiów pozostawała singielką, a było to pięć lat temu.
Składnia powyższego zdania nie jest poprawna nawet pod mikroskopem.

Amber przesiadywała więc w laboratorium, tak jak teraz, badając próbki różnych substancji [od czekoladowego mleka po rajstopy z Lycry] aż nie poczuła się zmożona sennością.
Tego „zmożonego” ci daruję, ale miksowania związków frazeologicznych na swój sposób – nigdy!

Na dzisiaj koniec. – mruknęła do siebie, po czym zaczęła wykonywać te same czynności, które wykonywała codziennie przed wyjściem z hali.
Uwaga, skończy się zejściem na śniadanie!

Gdy wszystko było już należycie uporządkowane, wyszła na korytarz gasząc swoją lampę.
Mam nadzieję, że to metafora, bo średnio mi się uśmiecha dodawanie do obsesyjnych miłości boChaterki lampy obok mikroskopu.

Jako że w laboratorium były utrzymywane sterylne warunki, ciągle trzeba było uważać by nie wnieść czegoś nie pożądanego [na przykład słownika] a noszenie specjalnej odzieży było ewidentnym obowiązkiem. 
Mycie po sobie probówek było obowiązkiem nieewidentnym – na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, że jest to tylko działanie opcjonalne.

Nie mogąc wyjść w niej z budynku i wrócić jutro wnosząc zarazki i inne mikroorganizmy [co ona tam bada? Wirusa gorączki krwotocznej Marburg?], musiała udać się do przebieralni, gdzie zrzucała z siebie biały kitel i zmieniała go na ubrania cywilne.
Z tego wynika, że biały kitel to wersja munduru – mówcie mi „pułkowniku”.

Powiesiła już wszystko na wieszaku i schowała do szafy, gdy zauważyła, że wzięła ze sobą teczkę od szefowej, której nie chciało jej się wcześniej otwierać.
Nie zauważyła, że ją ze sobą brała? To podchodzi pod kleptomanię.

Amber nie musiała rozglądać się po parkingu w celu znalezienia swojego samochodu, bo parking świecił pustkami. Wsiadła za kierownicę czerwonej Toyoty Avensis i bez problemów dotarła do mieszkania w jakieś piętnaście minut. 
Toyotę Avensis albo a) zaparkowała gdzie indziej, żeby po wyjściu z pracy móc się przespacerować dla zdrowotności, albo b) również zwędziła.

Miasto również świeciło pustkami, nawet rynek obok którego przejeżdżała nie cieszył się zbytnim zainteresowaniem.
Rynek w brytyjskim mieście – chyba nieruchomości.

Blondynka przeczesała dłońmi swoje blond loki i wyszła z [blond] windy na swoim [blond] piętrze.
Wchodząc do domu nie myślała już o sprawdzaniu teczki. Położyła ją razem ze swoją walizką i torebką na fotelu i od razu poszła do łazienki.
Zastanawiające jest to, jak łatwo boChaterka zapomina o zabranych ze sobą przedmiotach. To musi być straszne – idzie sobie po ulicy i nagle konstatuje, że trzyma w ręce męskie dżinsy.

Po relaksującej kąpieli wypiła jogurt i zapominając o teczce poszła spać.
Tak, aŁtorko, już wiemy, że zapomniała o teczce. A ty ewidentnie zapomniałaś o istnieniu w języku innych form niż tych z imiesłowem współczesnym.

Nazajutrz budzik nie był w stanie zerwać jej na nogi nawet po dziesiątej drzemce. W końcu wstała, lecz widząc jak ciężko było jej ustać na nogach stwierdziła z żalem, że nie jest w stanie pójść do pracy. Wyciągnęła z szafki nocnej termometr i pewna tego, że wzięła ją jakaś grypa, zadzwoniła w czasie mierzenia do pracy i wzięła wolne.
Czy tylko mnie ta składnia tak razi?

Temperatura tylko potwierdziła jej domysły o grypie 
Pewnie, bo gorączka jest bardzo specyficznym objawem – podwyższenie temperatury po przyrżnięciu podudziem we framugę świadczy o grypie kości piszczelowej.

Dziewczyna z ogromnym bólem głowy poszła do kuchni po jakieś leki i herbatę, a wracając do łóżka zabrała z fotela teczkę.
Zanim doszła do łóżka, znowu o niej zapomniała.

Połknęła tabletki i upiła trochę herbaty. Jako, że żaluzje, które zawsze miała zaciągnięte w sypialni stworzyły nocny mrok, chemiczka musiała zapalić lampkę nocną, by móc przejrzeć papiery z teczki.
Odsunięcie żaluzji byłoby zbyt proste, a światło słoneczne nie daj borze intensywne.

Jej uwagę przykuł wpierw napis na małej powierzchni tektury: FIA – Federation Internationale de l’Automobile.
*ziewa* Wcześnie jej tę pracę proponują.

Nie mając pojęcia co to może być, zajrzała do środka.
A ja mając pojęcie, nie musząc nawet czytając dalej, by wiedząc, co się dziejąc.

- Co to za francuskie interesy…? – mruknęła do siebie.
He, he, he, Amber, optymistycznie się nastawiłaś.

Strona tytułowa jakiejś książeczki, na której znajdowało się zdjęcie różnokolorowych płynów w probówkach sprawiła oczywiście, że nie mogła zostawić obojętnie tego biuletynu. 
Zaprosili ją na drinka, proste.

Przewertowała go, lecz nie znalazła w nim żadnych newsów ze świata chemii.
A czy książeczka była zatytułowana „Newsy ze świata chemii”? Nie, miała różnokolorowe płyny na okładce. Proste do kwadratu.

Było tam pokazane jak pracują chemicy w laboratorium FIA i kilka innych drobnostek.
A po co FIA laboratorium? Prędzej armia sommelierów, w końcu na bankietach nie mogą podawać byle czego.

Nie wiedziała jaki to miało związek z jej pracą.
Ja nie wiem, jaki to ma związek z rzeczywistością.

Dwa podania na dnie teczki wytrąciły ją już w ogóle z przemyśleń na ten temat, które skupiała głównie na tym, że były to ulotki promocyjne jakiejś nowej firmy farmaceutycznej lub innej.
Fédération Internationale de l'Automobile – Amber, angielski to twój język narodowy, tak? Jakim bezdennym idiotą trzeba być, by nie rozumieć nazwy, która w ojczystym języku wyglądałaby niemal identycznie?
[Oj, nie znasz się! Nikt nie powiedział, że nie można leczyć aut!]


Zaciekawiona zawartością tej teczki postanowiła skontaktować się z szefową i zaczerpnąć więcej informacji na ten temat.
(...)
- Żadna pomyłka Amber. – odezwał się stanowczy głos w słuchawce. – To wszystko dla ciebie.
- Ale dlaczego? Co to jest FIA? – utkwiła wzrok w skrót i oczekiwała odpowiedzi.
To smaczne?
[Internet jej odcięli?]


Federacja zajmująca się zarządzaniem sportami motorowymi. Mają jedno z najnowocześniejszych laboratoriów z profesjonalnym wyposażeniem. 
”Nie wnikałam nigdy, po co im to, ale podejrzewam, że ma to związek z wystawnymi bankietami”.

Wiesz jaka to dla ciebie szansa? Wreszcie mogłabyś się rozwinąć, bo nasze laboratorium nie daje ci takiej możliwości.
”Import to jednak nie to samo, co materiał badawczy prosto z francuskich winnic”.

Chwileczkę. – odkaszlnęła i bowiem nie było to spowodowane chorobą.
Było to bowiem spowodowane nieumiejętnością posługiwania się słownikiem.

– Mam wrażenie, że chcecie się mnie pozbyć.
Och, dobrze wiesz, że nie. Nikt nie chciałby pozbywać się tak dobrego pracownika jak ty. Dobrze wiesz, że wszyscy cię szanujemy i stwierdziłam, że dla takiej miłośniczki chemii jak ty to wspaniała szansa.
”A to, że zakupiliśmy trzy litrowe butelki szampana i zrobiliśmy transparent z napisem „Nareszcie wolni” to nic osobistego”.

FIA poszukuje nowych chemików i rozsyła po całym świecie propozycje.
Wysyłają to tu, to tam, a nuż na jakiegoś chemika trafi.

- Ale jeśli wyślę podanie to i tak nie mogę mieć pewności, że mnie przyjmą? – spytała powątpiewając w to, że wybraliby akurat ją.
- Masz naprawdę duże szanse, ja wierzę w to, że się uda.
Szefowa jest naprawdę zdesperowana, by się jej pozbyć.

- Tak właściwie to na czym polegałaby moja praca?
- Och, doprawdy nie wiem, ale wszystko skupia się wokół laboratorium. Myślę, że wszystko wyjaśnią ci na miejscu.
”Wiesz, że mają tam kilkadziesiąt różnych kształtów probówek? Niektóre są tylko do substancji białych, inne do czerwonych, a jeszcze inne do musujących!”

- Na miejscu?
- Tak, w Paryżu. Tam znajduje się siedziba FIA.
Ale ja nie chcę opuszczać Anglii… - jęknęła.
Nie martw się, dostaniesz jakiegoś dwujęzycznego tłumacza do pomocy. Na przykład kierowcę Formuły 1.

[BoChaterka namawia Larę, by ta pojechała z nią]


- A myślisz, że nie będę tęsknić za Anglią? Mieszkam tu od piątego roku życia. Poza tym nie przepadam za Francją i myślę, że chętnie opuszczałabym Paryż w weekendy. A nawet gdyby ci się nie spodobało to po jakimś czasie mogłabyś wrócić do naszego laboratorium. Myślę, że praktyka, którą zdobędziesz w FIA będzie dodatkową zaletą dla pracodawców.
- Czyli mówi pani, że prowadziła pani badania w laboratorium FIA. Interesujące, a jaki był zakres pani obowiązków?
- Ujmę to w krótko: wziąć łyk, posmakować, wypluć...


- W sumie to można spróbować… - orzekła Lara. – Przecież i tak nie wiadomo czy wybiorą akurat nas. Ja jeszcze będę musiała porozmawiać z mamą.
- Tylko proszę cię – zastrzegła Amber. – Pod żadnym pozorem nie mów jej, że cię do tego nakłaniam!
- Wiem, wiem. – sprostowała szybko. – Inaczej w ogóle nie chciałaby mnie puścić.
Też bym nie chciała puścić swojego dziecka z kimś takim jak Amber. Zwykłe wyjście z nią do sklepu to narażanie się na wstyd przy kasie.

Jednego dnia, podczas wykonywania ważnych badań, do hali laboratorium wbiegła szczęśliwa pani Middleton, oznajmiając im, że udało się i dostały tę pracę.
W hangarze obok współpracownicy otwierali szampana.

Z przyjemnością oznajmiamy pani Amber Johansson oraz pani Larze Bagley, że zostały wyłonione spośród kilkudziesięciu ochotników do współpracy z Federation Internationale de l’Automobile.
Mamy nadzieję, że nasza współpraca będzie przebiegać pomyślnie i bezproblemowo. Prosimy o potwierdzenie przybycia do siedziby FIA w terminie 12.04.2010
Z poważaniem,
Dyrektor działu chemicznego,
Thierry Lorrain
Przepraszam, jak zobaczyłam „dział chemiczny”, to popłakałam się ze śmiechu.

- Czyli to jednak prawda! – niedowierzała Lara.
- Obawiam się, że bujda na resorach – niewątpiła Tuśka.

Amber w tym czasie kolejny raz analizowała tekst listu.
Tak krzywej składni jeszcze nie widziała.

- Och, przestań. - szefowa wyrwała jej w końcu list z ręki. - Uwierz, że to prawda.
”Uwierz i zmiataj stąd, bo zaraz przyjdą ludzie na twoje farewell party. Bez twojego udziału, naturalnie”.

- Czyli co mamy teraz robić? - Lara spojrzała pytająco na Amber.
- Teraz to tylko wracać do domu i pakować manatki! - zawołała rozentuzjazmowana pani Middleton.
Uwielbiam to, jak nawet nie udaje, że chciała się jej pozbyć.

Blondynka spojrzała na swój mikroskop z sentymentem.
”Czy cię jeszcze zobaczę, mój ssskarbie?”

Zawahała się przed zatelefonowaniem. Wybrała już numer do matki, lecz nie nacisnęła zielonej słuchawki. Postanowiła, że na razie nie powie ani matce ani ojcu o swoim wyjeździe. Dopiero, gdy okazałoby się, że wcale nie był on niewypałem mogłaby opowiedzieć im o wszystkim ze szczegółami i nie czuć, że niepotrzebnie dopuszczała, by się zamartwiali.
Pewnie, przecież rodzina jest od tego, by chwalić się swoimi sukcesami, a nie po to, by wspierać nawet w najtrudniejszych momentach. BoChaterka liczy na dobry PR, zaczyna od rodziców.

Mimo iż nie znała jeszcze ostatecznej decyzji Lary, zaczęła kompletować ubrania i pozostałe rzeczy na wyjazd.
Z tego wynika, że zaczęła kompletować rzeczy Lary – do spakowania samej siebie chyba nie potrzebowała specjalnej zgody?

Na jej łóżku leżała już poważna sterta ciuchów, więc blondynka postanowiła jakoś zminimalizować ich ilość. Stwierdziła, że w takim mieście jak słynący z mody Paryż, będzie mogła kupić sobie w razie potrzeby jakieś rzeczy.
Jakieś rzeczy możesz sobie kupić nawet w niesłynącym z mody Włocławku, jeśli jednak chcesz kupować najmodniejsze ciuszki prosto spod igły krawcowych Armaniego, to Paryż się nadaje. Tylko czy chemiczka tuż po studiach jest sobie w stanie na takie pozwolić?

Właśnie pomyślała [tuż przed chwilą], że mogłoby być dobrą decyzją, by na początku zabrać Larę na zakupy. Obie uwielbiały kupować ubrania, więc mogły zacząć się martwić o swoje portfele. W Paryżu ubrania na pewno tanie nie były, tym bardziej, że nie wiadomo jeszcze w którą dzielnicę miałyby trafić. Lepiej by nie było to centrum!
Lepiej, by była to dzielnica wkuropatwionych imigrantów – podpalenie auta gratis.

Wieczorem przypadkowo usłyszała w wiadomościach sportowych to magiczne słowo [a raczej skrótowiec] "FIA", które właśnie zmieniało jej ułożone dotąd życie.
Słowo stało się ciałem i zamieszało jej planami.

Na ekranie pokazywali nieznane jej twarze. Niektórzy z wypowiadających się byli ubrani w garnitury, inni w kombinezony. Wywnioskowała, że ci drudzy to kierowcy.
Równie dobrze mogliby to być mechanicy, którzy w trakcie wyścigów też noszą kombinezony, ale dedukcja boChaterki na pewno miała jakieś uzasadnienie.

Nie znała ani jednego i nie orientowała się w tym co mówią, więc czuła się, jakby oglądała czeski film.
Ach, czyli jednak nie. Po prostu: ten przystojniak nosi kombinezon, to musi być kierowca F1!

Cieszyła się, że nie będzie uczestniczyć w tym nieznanym cyrku, tylko będzie spokojnie pracować sobie w laboratorium.
To enigmatyczne laboratorium wciąż się tu przewija, a nie wiemy jeszcze, co Amber ma tam robić – przy proponowaniu pracy naukowej powinno się podać przynajmniej jej temat, a nie organizować casting na chemika, bo tak.

Jednak za każdym razem, gdy podczas sprzątania w ciszy zapominała o tym wszystkim, przychodziły jej na myśl kwestie związane z jakimiś mało znaczącymi drobnostkami. Niestety dla niej żadna sprawa nie była drobnostką - jako pedantka lubiła mieć wszystko poukładane i ustalone za wczasu. 
”Wczasem” nazwała kalendarz, w którym ustalała harmonogram dnia.

Doszło w końcu do tego, że zaczęła zastanawiać się jak będą poukładane probówki na jej nowym stanowisku!
Ja tu widzę studium psychozy. Dlaczego Amber nie ma na nazwisko Miauczyńska?

[Lara dzwoni i informuje boChaterkę o przeszkodach, które stają na drodze do wyjazdu: jej brat nie wyraża zgody, ponadto dziewczyna boi się latać]


Blondynka wiele razy podróżowała do Australii
Beata Pawlikowska na przykład.

[Samolot startuje i lecim na Szczecin Paryż]


Amber kończyła właśnie upychać bagaże podręczne jej i Lary do schowka nad siedzeniami, gdy usłyszały chichot, dochodzący zza ich miejscówek.
Chemiczka odszukała wzrokiem tą osobę. Nie było to trudne, bo chłopak nie mogąc powstrzymać się ze śmiechu, musiał zasłaniać się gazetą. Gdy myślał, że już nikt na niego nie patrzy odsłonił gazetę i trafił prosto na pytający wzrok Amber.
Odkaszlnął szybko i próbował zrobić poważną minę. Udając, że nic się przed chwilą nie stało ponownie zasłonił się gazetą.
Tak, drodzy czytelnicy, dobrze myślicie – to właśnie potencjalny tró lower z umysłem piętnastolatka. Standard do sześcianu.

Skrzywiła się sama do siebie. W myślach przemknęło jej, że nie warto przejmować się jakimś gamoniem, którego już prawdopodobnie nigdy nie zobaczy, po wyjściu z lotniska w Paryżu.
Oj, zdziwisz się, jak prędko spotkasz go z powrotem.

Po wylądowaniu, gdy dziewczyny czekały na swoje bagaże i Lara dzwoniła do domu, by oznajmić, że jest już na miejscu, znów ten sam nieznajomy pojawił się w zasięgu wzroku Amber. Mało tego, podszedł nawet bliżej i stojąc z nią ramię w ramię czekał na swój bagaż. Amber oburzona jego tupetem spojrzała na niego spode łba.
Jakżeż śmiał! Powinien odczekać, aż nasze dzielne chemiczki odbiorą swoje walizki, a dopiero potem poczekać na swoje – które najprawdopodobniej już leciałyby do Albuquerque.

Taksówkarz nie miał problemu z odnalezieniem hotelu, choć przyznał łamaną angielszczyzną, że nikogo jeszcze tam nie wiózł.
Ups, boChaterko, nie będziesz mogła zaskarżyć żadnego biura podróży, gdy okaże się, że twój hotel jest dopiero gdzieś w głowie architekta.

Z lekką obawą przekroczyły próg hotelu. Poszły do recepcji i załatwiły formalności, dopiero potem mogły wejść w końcu do swojego pokoju.
W środku było sympatycznie. Meble i inne akcesoria były starannie i modnie dobrane, na ścianach wisiały zdjęcia retro, najczęściej z modelkami lat osiemdziesiątych.
Retro jak cholera, po prostu prehistoria.

Czyli tu mamy pracować? - zdziwiła się Amber, gdy znalazła się w przeogromnej hali swojego nowego laboratorium. Oczywiście były dopiero na wejściu, więc od razu przyszedł ochroniarz i poprosił o przepustki.
Coś mi mówi, że aŁtorka brała swoje wyobrażenia o pracy w laboratorium z amerykańskich seriali kryminalnych.

Ochroniarz poznał, że to nie są te pracowniczki, które wpuszczał do pracy na codzień, tak więc poprosił, by poszły za nim. Lara szła w ciszy, Amber zaś cisnęło się na usta wiele pytań, których w ostateczności nie zadała, bo zostały zaprowadzone do czegoś w stylu recepcji.
Ktoś w rodzaju recepcjonisty zaproponował im przyjemny pokój z widokiem na chłodziarki laboratoryjne.

Och, panie z Londynu! - zawołała kobieta za ladą [buahahaha], myląc przy tym miasto, z którego przybyły. 
Wielki mi problem – aŁtorka myli się cały czas i jakoś daje radę pisać opko.

- Proszę bliżej. - zachęciła, po czym spod okularów spojrzała na nie ciekawsko.
Nie dość, że Mistrza Yody składni używa, to neologizmów jak natchniona ta aŁtorka tworzy.

Dziewczyny podały jej dokumenty, patrząc przy tym na siebie zagadkowo i omal nie parskając śmiechem z recepcjonistki, zdecydowanie nadużywającej słowa "proszę".
Ktoś tu nadużywa imiesłowów i mnie wcale nie jest z tego powodu do śmiechu.

Po otrzymaniu wspomnianych przez ochroniarza przepustek, zostały zabrane na "wycieczkę" zapoznawczą z nowym miejscem pracy.
Miejsce pracy bardzo radośnie przyjęło nowe pracownice i zaproponowało kawę i ciasteczka.

Recepcjonistka jednak tak szczegółowo zaczęła o wszystkim opowiadać, że dziewczyny powoli zaczęły tracić cierpliwość. Po tym, jak zostały przedstawione kolejnym chemikom i innym pracującym tu naukowcom, Amber zapytała wreszcie, gdzie będą właściwie pracować. Kobieta otworzyła drzwi na piętrze z numerem 111 i oznajmiła, że właśnie tu.
”Recepcjonistka”, „pokój” - aŁtorko, byłaś kiedyś w laboratorium?!

Amber i Lara zaczęły rozglądać się [zapo]znawczo po niewielkim pomieszczeniu, więc recepcjonistka postanowiła wrócić na dół. Amber nie wyglądała na zadowoloną, Lara z przerażeniem zauważyła, że jest tu o wiele mniej urządeń niż miały w Sheffield.
Znam takie pannice tuż po studiach, które myślą, że rozumy pozjadały, bo „one na zajęciach korzystały z prawdziwego ultrasonografu, a nie takiego badziewia jak tu”.

- Kiepsko to widzę... - wymamrotała wreszcie blondynka.
- Może coś im się pomyliło? Albo te nasze stanowiska nie są jeszcze do końca gotowe? - Lara ze skupieniem przeszukiwała szafeczki w poszukiwaniu różnorakich naczyń laboratoryjnych.
Oczywiście, szykują wam właśnie hipernowoczesne stanowisko pracy, o jakich potencjalni nobliści mogą jedynie pomarzyć – wszystko jest możliwe, gdy pracujesz w laboratorium FIA.

Mam wrażenie, że będziemy robić tu całkiem co innego niż w Anglii. - westchnęła i rozejrzała się ponownie dookoła.
Czy sugeruje to zestaw mopów i szczotek, które czekają na was w pokoju numer 111?

Jakieś podejrzenia? - brunetka chwyciła palcami jakąś dziwną probówkę i trzymając przy nosie oglądała zaciekawiona. - Kurcze! Takiej nie widziałam nawet w książce.
”Dlaczego ona stoi na takiej wysokiej nóżce i potem się rozszerza? O patrz, tu druga, bardziej pękata!”

To FIA musi być bardzo nowocześnie wyposażone, albo po prostu robią naczynia na swój własny użytek.
Pewnie, mają własną hutę szkła, a także parę kopalń, rudę miedzi i kilka tysięcy hektarów pól. Lada dzień ogłoszą niepodległość.

Przepraszam za spóźnienie, mamy dziś urwanie głowy, bo przyjechali kierowcy i udzielają wywiadów... - facet wyglądał na zakręconego. Dopiero po chwili przyjrzał się dziewczynom i przedstawił się. - Jestem Thierry Lorrain.
A robią to w laboratoriach, że interesuje to „dział chemiczny”?

Czytałem wasze podania. Muszę przyznać, że wasze osiągnięcia zawodowe są niesamowite.
”Doświadczony profesor z japońskiego uniwersytetu nie miał z wami szans”.

FIA zajmuje się przepisami w motorsporcie, nie tylko w F1, ale wasza praca będzie się skupiała właśnie wokół niej. 
Jak rozumiem – przepisami na zupę, ewentualnie idealną mieszankę izomerów oktanu, skoro mają to nieszczęsne laboratorium.
Przepraszam, ale niesamowicie mnie to wkurza – mówi się czasem o „laboratoriach” poszczególnych stajni, ale nie ma to nic, absolutnie NIC wspólnego z probówkami i chemią jako taką. Jest po prostu zwyczajowa nazwa grupy ludzi zajmujących się konstruowaniem i testowaniem nowych bolidów (ewentualnie o samych – technologicznie przecież skomplikowanych - bolidach), ale nikt aŁtorki najwyraźniej nie uświadomił. Jest to tym bardziej smutne, że na tej głupocie (wynikającej z niechęci do prostego riserczu) bazuje cała fabuła opka.


opowiadał, prowadząc je nieznanymi korytarzami, aż wreszcie trafiły na halę, którą nazwał konferencyjną.
FIA jest tak bogate, że może sobie pozwolić na halę konferencyjną. Księstwo Monako będzie mogło się schować, gdy Federacja uzyska od Francji autonomię.

- A to są nasi obecni kierowcy, czyli ci, którym wydaliśmy superlicencje. - wyjaśnił, wskazując na różnokolorowe obrazki.
Amber od niechcenia rzuciła okiem na jedną fotografię i idąc powoli za Lorrainem otworzyła buzię ze zdziwienia, po czym szturchnęła Larę w bok. Oburzona brunetka spojrzała na nią z wyrzutem, lecz gdy za wskazaniem palca Amber spojrzała na zdjęcie zrobiła tą samą minę co ona. Dziewczyny od razu poznały kolesia z samolotu.
A nie mówiłam?

Amber szybko zacisnęła usta w jedną linię i wyglądała, jakby zaraz miała podejść i wydrapać mu oczy paznokciami. Co za cholerny zbieg okoliczności!
Ty to nazywasz zbiegiem okoliczności – ja Imperatywem Blogaskowym.

[Postacią z fotografii okazuje się być Lucas di Grassi]


Czy ktoś nam powie w końcu, na czym będzie polegać nasza praca? - blondynka przestała udawać, że nie jest znudzona.
- Nie wiecie? - zdziwił się. - Będziecie jeździć z laboratorium FIA na Grand Prix, badać próbki paliw zespołów i ustalać ich zgodność lub niezgodność z przepisami.
Aha. Aha, aha, aha. Bardzo sprytnie, przyznaję, aŁtorka się chce wywinąć ze swojej głupoty. Niestety, pogrąża się przy tym jeszcze bardziej – nie trwało to dłużej niż dziesięć sekund, by dowiedzieć się, że:
1) paliwo jest wspólne dla wszystkich stajni
2) testy przeprowadzane są wyrywkowo przez delegatów technicznych, a nie żadne dwudziestoparoletnie magisterki tuż po studiach.


Słuchaj! - wykrzyknęła nagle Amber, nie przejmując się tym, że patrzą na nią przechodnie. - Od początku coś było nie tak. Middleton zabrała nasze podania pod pretekstem wysłania do Paryża. Założę się, że, napisała nowe i sfałszowała nasze "osiągnięcia"! Dlatego się dostałyśmy, rozumiesz? - przybladła. 
*wysyła pani Middleton kwiaty* Nikt się jeszcze tak finezyjnie nie pozbył boChaterki jak ona!

- I co zrobimy? - spytała Lara, gdy siedziały już przy stoliku.
- Czy ja wiem... - podniosła kawałek ciasta na łyżeczce na wysokość oczu robiąc zabawnego zeza.
Ehehe, którego?


Miała już połknąć przeżuwany właśnie kawałek ciasta, gdy niespodziewanie natrafiła wzrokiem na wchodzącego do kawiarni chłopaka z samolotu.
*konstruuje własny imperatywometr*

Spojrzała znacząco w stronę lady, przy której stał, wtedy dopiero Lara zorientowała się o co chodzi.
Czy aŁtorka nie zna innego słowa na określenie wysokiego stołu niż „lada”?
[Nie znasz się! To była angielska lady!]


- Chodźmy. - Amber złapała swoją kurtkę i w mgnieniu oka wygramoliła się zza stolika. Lara podążyła za nią.
- Mam wrażenie, że często będziemy go spotykać... - osądziła blondynka. - Jest kierowcą, a my... - zamarła.
Lara podchwyciła temat.
- A my mamy badać paliwa kierowców...
A to bez pudła oznacza, że będą na siebie wpadać co krok. Kierowcy bardzo dbają o jakość swojego paliwa.

- Daaaaj mi spokój... - ziewnęła niemrawo Amber, wydostając spod pieleszy dłoń, żeby zatkać nią usta. - Jest środek nocy...
I teraz zagadka – czy boChaterka wyciągnęła dłoń spod fundamentów swojego tymczasowego mieszkania, czy może tym mieszkaniem jest dla niej kołdra.

[Chemiczki dowiadują się, że mają lecieć do Chin]


Mam pytanie. - nie mogła się powstrzymać. - Czy to, że będziemy badać paliwa oznacza, że będziemy miały stały kontakt z kierowcami?
Stały i nieprzerwany, zaręczam ci.

[Panienki idą na zakupy – jakżeby inaczej]


- Dawno nie byłam na zakupach. Pozwól mi nadrobić zaległości.
- Mogłaś nadrobić je już dawno, ale ciągle pracowałaś... - powiedziała sceptycznie brunetka.
- Wiem... - przeczesała palcami włosy Amber. - Ale teraz wszystko się zmieniło. 
”Teraz już nie jestem science-freakiem, jestem Nowoczesną Kobietą rodem z Cosmo!”

Myślę, że będę musiała znaleźć sobie hobby, bo godziny pracy na pewno zmniejszą mi się o połowę...
Obcięli jej czas pracy, by mogła się zająć swoją nową wielką pasją – podrywaniem kierowców.

Nie była zadowolona. Nic, co musiało [jeśli chciało] odciągnąć ją od pracy w laboratorium nie wprawiało jej w dobry nastrój. Była pracoholiczką, więc nagłe odcięcie jej od ukochanej pracy mogło okazać się zbyt brutalne
A ten rodzaj symbiozy, drogie dziatki, nazywamy laboryzą.

- Ja już mam swoje hobby... - westchnęła Lara.
- Tak? Jakie?
Ciągłe zastanawianie się nad tym, co powiem mamie gdy zadzwoni.
Wymyślanie coraz to nowszych wymówek w stylu: „Nie, mamo, skąd ci przyszło do głowy, że jestem w Chinach? Musiałam cały weekend polerować szalki Petriego” pochłaniało ją bez reszty.

Ona myśli, że będę ciągle w Paryżu, a nie co weekend w innym kraju na świecie...
- Nie mów jej... - zastanawiała się Amber, gdy szły przez zatłoczoną ulicę nieopoadal centrum. - W weekend możesz się z nią nie kontaktować mówiąc, że masz wtedy więcej pracy niż w tygodniu...
Mówiłam?

- Mam jej powiedzieć, że pracuję całe siedem dni w tygodniu? - przeraziła się.
- No tak... Trochę głupio to wygląda. Może powiedz, że masz wolne w poniedziałki i wtorki...
Francja idzie w stronę kompletnej laickości państwa – dni wolne nie mogą się kojarzyć z żadną religią.

Lara nie wierzyła w powodzenie tego kłamstwa. Może raz czy dwa udałoby się, ale nie ciągle... Brunetka zaczęła zazdrościć Amber, że nie musi tłumaczyć się nikomu z tego kiedy, ile i gdzie pracuje.
Mama Lary zatrudniła księgowego do prowadzenia ewidencji pracy córki.

Dziewczyny po odwiedzeniu kilkunastu sklepów postanowiły usiąść w kawiarni. Na kawę było za późno, więc zdecydowały się na lody włoskie.
- Może mi pomogą na gardło... Po chorobie jeszcze mnie boli... - narzekała Amber.
Taak, dosraj sobie zimnym, dosraj...

Został dzień do wyjazdu, gdy dostały teczkę z regulacjami prawnymi na temat mieszanek paliwa.
Stosunek izomerów oktanu regulowała nawet Konstytucja Francji.

Lorrain musiał pomyśleć, że skoro dziewczyny posiadały takie kwalifikacje, jakie podały w podaniach, to szybko uporają się z zapoznaniem regulaminu, ba, nawet że będzie to tylko drobna formalność. 
A wpisały tam „Umiejętność przyswojenia sobie bazyliona paragrafów w jedną noc”?
[Migelito, zatrudnij się tam!]


Niestety, w praktyce okazało się, że Amber i Lara musiały w jeden wieczór przeczytać wszystkie dwieście stron regulaminu!
Dwieście stron o tym, że chrzczone paliwo jest niedopuszczalne. Na bora, nawet Niemcy by na to nie wpadli!

Amber zerknęła na zegarek. Była dwudziesta czwarta. Przetarła oczy i przewertowała kartki. Rzeczywiście, Lara miała rację. Nie było sensu tego czytać, bo i tak nic by z tego nie pamiętały, a tylko zarwały by noc.
Uważajcie, bo uwierzę, że przez całe pięcioletnie studia im się nie przytrafiło.

Nie mogła zasnąć. Nie dlatego, że się stresowała lub cierpiała na bezsenność. Po prostu od czasu do czasu zdarzały się noce, że choć była śpiąca to za nic w świecie jej organizm nie pozwalał odpłynąć.
Wybacz, ale to się właśnie nazywa „bezsenność”.

Usiadła na łóżku. Ciągle odczuwała pozostałości po ostatniej chorobie. Nawet lody, które zjadła wieczorem nie pomogły w całkowitym pozbyciu się bólu gardła.
Kto by pomyślał! Może to dlatego, że spożywanie zimnych pokarmów i napojów przy stanie zapalnym tylko przyczynia się do dalszego rozwoju infekcji?

Dziewczyny pognały na paryskie lotnisko na odprawę. W samą porę. Kolejki już prawie nie było, przed nimi była tylko jedna osoba.
Let me guess...

- Dobra, mam! - zawołała, gdy czekały na samolot. - Pisz. Mamo, sprawy się skomplikowały. Wysłano nas do Chin, gdzie zostaniemy przeszkolone...
...w seksie tantrycznym z włoskimi kierowcami F1.

- Désolé... - usłyszała nagle za sobą coś po francusku. Odwróciła się i ujrzała... tego samego kolesia co zawsze.
- Znów on? - mruknęła niby do Lary, ale chłopak usłyszał. Rzucił im ostre spojrzenie.
*rzuca w ekran popcornem* Nudy!

- Co cię tak śmieszy? - oburzyła się chemiczka.
- To, że zrozumiał co powiedziałaś. - zasłoniła usta dłonią, próbując powstrzymać się od kolejnego parsknięcia.
- Skąd wiesz?
- Proszę cię... Przecież to jakiś latynos. Skoro umie po francusku, to tym bardziej po angielsku.
Logiczne! Prawda? Prawda...?!
[Latynos, rasistko, Latynos!]


- Lorrain powiedział, że nie będziemy miały styczności z kierowcami, chyba, że sami się napatoczą. A ten zdecydowanie zbyt często to robi...
- Nie możemy mu zabronić chodzić tam gdzie my... Nie robi tego celowo... - myślała na głos Lara.
Właśnie. To aŁtorka nim tak steruje!

- Właściwie to nie wiemy nic o tej F1... Nie uważasz, że to wstyd?
- Nie...
Przecież występujecie w opku, wiedza tylko by wam przeszkodziła, nie sądzisz? Nie mów nawet, że nie słyszałyście nigdy o podrywie na „Hej, di Grassi, wytłumaczysz mi podsterowność?”.

- Timo Glock, Lucas di Grassi, Virgin Racing. - przeczytała na głos i wybuchła śmiechem.
- Co ty bredzisz? - zaciekawiła się Lara.
- Virgin... - zatkała się dłonią, bo ludzie zaczęli dziwnie na nią spoglądać.
Richard Branson śmieje się z ciebie.

Właśnie spojrzał na nią również di Grassi. Jedyne co potrafiła wytyczać z wyrazu jego twarzy to to, że [ma tam wytyczoną mapę] ma ją za niepoważną dziewuchę i zapewne pustą blondynkę.
Och, a chwilę temu czytaliśmy, że „on nic mnie nie obchodzi”.

od aŁtorki: Wybaczcie, że tak długo. Dzieją się rzeczy, które nie pozwalają mi się skupić na pisaniu, ba, nawet zapomniałam o tej powieści!
*krztusi się powietrzem* O, ekhu, ekhu, czym?!

Za głupka nazwałabym tego, który śmiałby twierdzić, że się tu połapiemy... 
Geniuszem nazywam tego, kto połapał się w tej składni.

jęknęła zdezorientowana Amber, gdy wyszły z lotniska i jedyne rzeczy, które miały im pomóc w orientacji okazały się niezrozumiałymi chińskimi znaczkami.
Oh, really?


Fakt, mogłyśmy pomyśleć o tym wcześniej i zaopatrzyć się w jakiś słownik.
Hohoho, święte słowa.

[Di Grassi rzuca sucharem o blondynkach, boChaterka się wkuropatwia]


Chłopak odwrócił się na pięcie i odszedł, całkiem zadowolony z tego, że dopiekł nieznajomym. Już wcześniej zastanawiał się kim one mogą być, skoro tak często je widuje.
I doszedł do wniosku, że to bez wątpienia boChaterki opka.

Owszem, przemknęło mu przez myśl, że to przypadek, jednak szybko skłonił się do innego wytłumaczenia - one po prostu miały jakieś powiązanie z Formułą 1, w której od tego roku się ścigał. 
Szkoda, że nie był to wyścig po podręcznik gramatyki języka polskiego.

Nie widział wcześniej dziewczyn, ani na torze czy w okolicach, ale praca dla F1 może mieć naprawdę różny wymiar, więc czasem ciężko rozpoznać kto się czym zajmuje.
Niektórzy pracują w laboratorium, inni w niedawno otwartej klinice weterynaryjnej – FIA chce mieć nadzór nad końmi mechanicznymi.

Amber rzeczywiście myślała o zemście na Lucasie, ale nie miało to być coś drastycznego. Nie wiedziała jeszcze co to będzie, ale była pewna, że nie zdecyduje się na skrajny radykalizm.
A co najwyżej na radykalizm łagodny. Ewentualnie na skrajną uległość.

- I jak minęła wam podróż? - spytał Lorrain, gdy dziewczyny wybrały się na paddock na godzinę, na którą miały być.
*podnosi opadnięte ręce* AŁtorko droga, zamiast się zapętlać w swojej pokomplikowanej składni, zacznij używać może form, które ułatwią ci życie? Prostsze zdanie wcale nie brzmi mniej inteligentnie.

W drodze do laboratorium FIA Amber ciągle obserwowała teren.
Okazuje się, że FIA ma filie swoich laboratoriów na całym globie. Może niedługo zbudują akcelerator cząstek?

Tu? - zdziwiła się Amber, patrząc na jakąś zatłoczoną ulicę obok toru, przy której zaparkowane były ciężarówki.
Szanghaj wybudował drugi tor F1 – w samym centrum miasta.

- Tu? - zdziwiła się Amber, patrząc na jakąś zatłoczoną ulicę obok toru, przy której zaparkowane były ciężarówki. Nie widziała zaś nic, co przypominałoby laboratorium.
- To są tak zwane motorhome. Każdy zespół ma swój. FIA również ma kilka takich, ale oczywiście do innych celów. Jeden z nich to laboratorium.
- A ten obok – wskazał na wysokie rusztowanie – to nasz przenośny kosmodrom.

Poprowadził je do szarej ciężarówki z napisem FIA Laboratory. Amber zdobyła się tylko na przełknięcie śliny. Okazało się, że tak beznadziejnie nie wyobrażała sobie tego nawet Lara (która ma talent do wyobrażania sobie wszystkiego w złym świetle).
- Raz dwa trzy. Budzimy się Amber. - blondynka mówiła sama do siebie, gdy zostały same wewnątrz "laboratorium". Jednak jak się okazało, same nie były. Przeszły dalej i zobaczyły jeszcze trzech chłopaków, mniej więcej w ich wieku.
Matko borska. Niedługo więcej osób będzie sprawdzało poziom ochrzczenia benzyny niż wymieniało koła w trakcie wyścigu.

- Witamy. A więc wreszcie się widzimy. - zaczął uprzejmie jeden z nich.
- Gdzie wasze... kitle? - wydobyła z siebie Amber.
- Na razie nie są potrzebne.
- Hej, stary, one myślą, że my naprawdę tu mamy laboratorium?

Acha. - wyparowała Amber.
I nie został po niej ni atom.

Trening był dla Amber nudny, tym bardziej, że nie miała pojęcia o co we wszystkim chodzi.
- A co to takie okrągłe wystające, o tutaj?
- To kierowca.


- Amber! - zawołała dyskretnie Lara, gdy wchodziły na pit lane.
- Co jest?
- Wiesz... - nie mogła sprecyzować o co jej dokładnie chodziło, lecz za chwilę dostała słowotoku. - Znaczy di Grassi! Lorrain mówił, że nie będziemy miały styczności z kierowcami, a co teraz robimy?!
- O kurde. - Amber zwolniła.
...i przestała macać Hamiltona po nogawce kombinezonu.

Blondynka milczała przez chwilę, następnie zachichotała.
- Przecież to on będzie teraz w opałach! To w końcu my idziemy na poszukiwanie nielegalnych substancji w jego samochodzie.
Kokaina w podwoziu, zioła w apteczce...

- Kontroooola! - zawołał Peter wchodząc do garażu Ferrari.
Alonso szybko wyrzucił paczkę ruskich papierosów do kosza.

Amber w przeciwieństwie do Lary nie patrzyła na pracę kolegów, bo nie uważała ją za zbyt skomplikowaną. 
W przeciwieństwie do polskiej gramatyki.

Chłopaki szybko załatwili swoje i nadszedł czas pójścia do kolejnego garażu. W kolejności był McLaren. Tym razem to dziewczyny pobrały próbki do probówek, zatkały je i wsadziły do skrzyneczki z innymi probówkami.
Potem pobrały próbkę do próbnika i wypróbowały nową próbę próbowania próbki.

Lara podeszła do bolidu drugiego kierowcy, Glocka, podczas gdy Amber pobrała próbkę paliwa z bolidu di Grassiego. Chowała ją do skrzynki, gdy wreszcie ich spojrzenia się spotkały.
Konkurs audiotele! Czyje spojrzenia się spotkały:
A) Amber i próbki
B) Amber i bolidu
C) Amber i skrzynki
Na odpowiedzi czekamy do końca tygodnia!


Lucas popatrzył wątpliwie, jak gdyby miał do czynienia z pomyłką, następnie zmarszczył czoło i zaczął przyglądać się identyfikatorowi Amber. Pisało na nim wszystko, z czego mógł dowiedzieć się kim była
Miała cały facebookowy profil na identyfikatorze.

Wszystko byłoby dobrze. Wszystko, gdyby nie jeden podejrzany fakt. Amber bardzo długo zastanawiała się co mogło być w małym worku, który Alex wyniósł po przeprowadzeniu kontroli z ich laboratorium.
Zawsze się coś od Ukraińców trafi.

[Amber chce zostać po pracy z Aleksem i wypytać go, skąd ma taki dobry towar co niósł w swoim woreczku. Wygląda to tak, jakby chciała go poderwać, ha, ha, ha, Element Komiczny – daruję Wam tego]


Amber i Alex przeszli paddock mijając się z Glockiem i di Grassim (czego Amber nie mogła przepuścić i nie uśmiechnąć się triumfalnie do Lucasa)
Di Grassi też chciałby poderwać Aleksa.

(...) aż wreszcie znaleźli miejsce gdzie prawie nikt nie chodził.
W tymże miejscu każdego nachodziła ochota na poruszanie się na czworakach.

- Mógłbyś mi powiedzieć co grozi zespołom, gdy ich paliwo okazałoby się nieprawidłowe? - zaczęła niewinnie, nawiązując do przepisów.
Musieliby czytać blogaski i przeżywać razem ze mną katusze pod postacią konstrukcji „gdy ich paliwo okazałoby się”.

- Właściwie to się nie zdarza. Nawet gdyby to decyzja o karze należy do sędziów. Nie wiesz o tym? - zmarszczył brwi.
Nie zdążyłam doczytać, bo dostałam regulamin dość późno. - wytłumaczyła. - A jakie kary sędziowie mogliby brać pod uwagę?
”Czy uwzględniają może one skórzane wdzianka i pejcze?”

- A czy ktoś w laboratorium mógłby sfałszować wynik badań na korzyść zespołu?
- To znaczy zatwierdzić niedozwoloną mieszankę...? - zmrużył oczy.
- Tak.
- Pewnie ktoś by mógł. Ale raczej nikt tego nie zrobi, bo ryzyko jest za duże.
- Strata posady? - uniosła brew.
- Nie tylko. Za takie przekręty można nie mieć wstępu do jakiejkolwiek pracy w F1 do końca życia.
Nikt by nie zaryzykował, każdy chce badać konie mechaniczne.

[Randka się kończy, Amber zwierza się przyjaciółeczce - ucinam]


- Mama dzwoniła. - słodkie rozmyślania blondynki przerwała Lara.
- I...? - Amber wzięła do ręki kosmetyczkę i zaczęła w niej szperać.
- Chyba domyśla się, że wciskam jej kity... - Lara bezradnie usiadła na łóżku.
Czyżby Lara zapomniała o istnieniu stref czasowych i zadzwoniła do swojej mamy z informacją, że właśnie naprawia zepsuty spektrofotometr o trzeciej nad ranem?

Dziewczyny uwinęły się możliwie szybko i poszły na śniadanie. Zdecydowały, że pojadą na dół windą, bo z rana nie miały ochoty na schodzenie schodami z siódmego piętra hotelu.
I oto, drodzy państwo, w opkach nastąpiła rewolucja technologiczna.

Zanim winda ruszyła zdążył do niej wbiec Timo Glock.
Koniecznie chciał zobaczyć, jak się zjeżdża na śniadanie.

W ciszy zjechali do jadalni, potem Glock ruszył w swoją strone, one w swoją. Po nałożeniu sobie na talerz jedzenia, Amber pognała do stolika w kącie, który ze względu na rozplanowanie pomieszczenia był trochę dalej od innych stolików. 
Był to tak zwany noob table wypożyczony z filmów o amerykańskich liceach.

Stwierdziła, że lepiej trzymać się z boku i na razie obserwować tych wszystkich ludzi pracujących w F1.
Ostatnio zatrudnili nawet linoskoczków.

Może masz rację, żebym powiedziała matce prawdę. Ale boję się, że będzie wściekła... W końcu to miał być wyjazd do Paryża, a nie cotygodniowe włóczenie się po lotniskach i torach wyścigowych.
Matka myślała, że Lara jak każdy przyzwoity mieszkaniec Paryża upija się do czwartej nad ranem, a ta się z kierowcami po garażach szwenda!

Na twarzy Amber pojawił się chytry uśmiech.
- O nie... - jęknęła brunetka.
O tak. - wyszczerzyła się Amber. - Co byś powiedziała na małe kłopoty teamu Virgin?
- Jakie.. kłopoty? - zamrugała nerwowo Lara.
- No wiesz jakie. Paliwowe.
- Nie.
- Gdyby tak coś dolać...
To wylecisz, mistrzyni intrygi, bo nie dalej jak dzień wcześniej rozmawiałaś ze swoim kolegą z pracy, jakie są konsekwencje dla pracownika za chachmęcenie przy paliwach. Nie sądź, że będzie cię krył za ładne oczy.

- NIE! - kategorycznie przerwała jej Lara. - Nie będziemy nic dolewać i nikogo wkopywać. To wcale nie byłby ich problem, tylko nasz. Wystarczyłoby, żeby Alex zrobił analizę tej samej próbki przed dolewaniem czegokolwiek i już byłby kłopot. Zapomnij o tym!
O, tu też całkiem słuszny punkt. Brawo Lara! Twoje neurony żyją!

Lara nie wyobrażała sobie, jak Amber mogła wpaść w ogóle na taki pomysł. Wiedziała, że dokuczanie di Grassiemu było jej priorytetową sprawą, ale litości! Przekręty to już lekka przesada. Od razu byłoby na nią, bo przecież dopiero co wypytywała w tej kwestii Alexa.
*przybija Larze piątkę*

- Wchodzisz? - spytał ktoś znienacka, a Lara podskoczyła przestraszona. Po chwili zorientowała się, że stoi przy samym wejściu do windy, a osobą, która się odezwała był Glock.
- Eee... tak. - powiedziała bez uśmiechu.
Weszli do windy. Niestety nikt oprócz nich nie planował w tym czasie podróżować na wyższe piętra.
- Mów za siebie – mruknął alpinista, opuszczając regiel górny.

Dziewczynie zdawało się, że światełko świecące się na coraz wyższych numerkach pięter przeskakuje o wiele za długo. Dopiero po chwili zorientowała się, że numer 5 świeci się od pewnej chwili i nie zmienia. Glock popatrzył na nią zaniepokojony, a ona zbladła. Winda stanęła i nie wydawało się, że ma zamiar ruszyć.
A zatrzymał ją nie kto inny jak...


- Czy mi się zdaje, czy... - Glock urwał i zaczął naciskać guziki jak popadnie. Niestety było jeszcze gorzej. Światełka zgasły całkiem.
Prawie jak na Titanicu. Oby teraz poszli na dno.

- Nie tylko ty nie dotarłeś do pracy. - zauważyła brunetka.
- No tak... Czym się zajmujesz? - otworzył wreszcie oczy i ożywił się lekko.
- Pracuję w laboratorium FIA. - odpowiedziała bez entuzjazmu.
- Ach... - kierowca zaczął zastanawiać się na czym może polegać jej praca, jakby miał w głowie rejestr każdego etatu w Formule 1 i gubił się w tym, kto się czym zajmuje.
W końcu tyle ich się ostatnimi czasy namnożyło... Etat kominiarza może jeszcze miał jakiś sens, ale skąd się w FIA wzięli chippendalesi?

Mimo początkowemu prześmiewczemu podejściu do zepsutej windy Amber musiała przyznać, że nigdy nie należy się śmiać się z czyjegoś wypadku.
A z gramatycznej nieudolności można się śmiać? Pliiis!

Twarz jej, jak zarówno twarz Alexa momentalnie zmieniły wyraz, gdy okazało się, że w środku oprócz Glocka jest Lara. Co gorsze - nie dość, że byli spóźnieni do pracy to jeszcze odpowiedzialni za techniczny stan hotelu ludzie nie spieszyli się zbytnio z jakimiś poczynaniami.
Chcieli jakoś dopomóc losowi i podkręcić ciągnącą się jak guma Fergusona akcję.

Amber zaciągła (ze ślunska) Alexa na piąte piętro i podeszła do wejścia do windy. Niestety cały system padł i nie dało się otworzyć drzwi.
Och, no tak, nikt by nie wpadł na to, żeby po prostu otworzyć drzwi do windy! Dzięki, Amber!

- To co teraz? Chyba nie zostawimy jej tam i nie pójdziemy do FIA...?
Chciałeś powiedzieć: na komisariat FIA? Ten między szpitalem FIA a fabryką garnuszków FIA?

Amber o mało co nie wybuchła śmiechem.
Dobrze, że nie wybuchła, zawodowa ekipa sprzątająca FIA musiałaby zeskrobywać biochemiczne co nieco ze ścian.

Zdołała się jednak powstrzymać, bo z góry schodził właśnie jakiś stary facet, z wielkimi okularami na nosie, białymi, półdługimi włosami i teczką w ręce. Jego mina była nieprzyjaźnie nastawiona, prawie tak jakby grymas skrzywienia pozostał na jego twarzy na stałe po jakimś urazie w przeszłości. Na szczęście przeszedł szybko, nawet można było odnieść wrażenie, że się spieszy, ale nie jest w stanie pobiec.
- Co to za dziadek? - spytała zafrapowana Amber.
Alex parsknął śmiechem.
- Nie znasz Berniego Ecclestone'a?
Ecclestone nocujący w tym samym hotelu, co pracownicy techniczni? A już myślałam, że większej głupoty od laboratorium FIA nie da się do tego opka wcisnąć.

- Wyobraź sobie, że nie. Kto to?
- To ten najważniejszy w F1.
Mechanik.

- Od czasów przedwojennych? - spytała, sama nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.
- Ale ty dowcipna.
A Suchara 2012 za najlepszą rolę żeńską otrzymuje...

Gdy wreszcie komuś przypomniało się, że pasowałoby z różnych powodów (np. klaustrofobii) uwolnić uwięzionych w windzie osób, mijała już godzina piętnasta. Kwalifikacje dobiegły końca, a służby wezwane do naprawy awarii ciągle nie mogły dać sobie rady z tym fantem.
Niech zgadnę: zatrudnieni fachowcy co dziesięć minut robili przerwę na drugie śniadanie, jeden robił – reszta patrzyła, a w dodatku co drugie ich słowo zaczynało się na „kur”, a kończyło na „wamać”?

Lara zaczęła się nawet denerwować (choć okazywanie nerwów w jej przypadku to bardzo rzadkie, prawie nie widywane zjawisko), a Glock jakimś cudem spacerował po windzie. Trzy kroczki w tą [tę], trzy w tamtą stronę. Raz za ile walnął ze złości pięścią w drzwi, gdy te nagle otworzyły się.
Glock smash!

Czuła się okropnie, więc gdy spostrzegła, że dziennikarskie hieny już otoczyły Glocka, zaczęła mu szczerze współczuć.
Każdy koniecznie chciał się dowiedzieć, dlaczego jego skóra przybrała zielony kolor i skąd ta nadludzka siła.

Gimbarcelona i Real Dramadryt, czyli piłkarska linia zaufania, cz.2

|
Woopie! Wracamy do Was z nową analizą wcześniej niż myśleliśmy! Przyjrzyjmy się na powrót magicznemu światowi alternatywnemu, w którym aspirująca piłkareczka Anabella musi radzić sobie z trudną miłością do znanego piłkarza i mentalną gimbazą z hiszpańskiej repry. Dowiemy się także o trudnej sztuce zabijania niebieskim cyjankiem, najgorszym planie zabójstwa w historii Internetów i wielu innych śmiesznostkach. Enjoy!

Chłopaki rozeszli się w miarę szybko, poza tym, że byli uchlani w cztery dupy, ale to jest norma.
W Barcie obowiązuje zakaz wstępu na murawę poniżej pół promila we krwi.
Burza przeszła i zaczynało świecić słońce. Postanowiłam się kopnąć do domu.

Może nóżka Anabelli jest słabiutka po najgorszym złamaniu świata, ale za to jaka funkcjonalna!

(dowiadujemy się, że Sara Carbonero trafia do szpitala w Barcelonie, co zmusza Casillasa do nieplanowanego przylotu do miasta i spotkania z boChatereczką. Tymczasem!)

 Zeszła ze schodów i wzięła do ręki fiolkę. Uśmiechnęła się szyderczo. Jeśli plan się powiedzie, to zostanie z nim na zawsze. Zrobiła mrożoną herbatę do dwóch szklanek i do jednej z nich wylała płyn. Wstawiła je do lodówki. Teraz pozostaje tylko czekać.
To nie może być... O nie, znowu... <napad śmiechu wstrząsający całym ciałem aż do bólu>
[Faktycznie, herbata doskonale zamaskuje smak i zapach trucizny. A myślałem, że koledzy z ETA nauczyli lepiej koleżankę sztuki konspiracji].

-Przepraszam-zaczął Iker- ja chciałem się dowiedzieć, co się stało Sarze Carbonero.
-A jest pan kimś z rodziny?
-Jestem jej narzeczonym.
-Aha... Pani Carbonero nic nie jest. Jeśli wyniki będą dobre, jutro ją wypiszemy. Na razie śpi.
-A więc, dlaczego zemdlała?
-Oh, to pan nie wie? Pana narzeczona jest w ciąży. Takie osłabienia i omdlenia się zdarzają. A Pani Sara była lekko niedoleczona po przeziębieniu, dlatego zemdlała.
-W c-c-ciąży- Iker powtarzał te słowa, kiedy doktor odszedł.
C-c-c-casillas breaker?
Dwie opcje: albo oboje mają głęboko w bramce zabezpieczenia przed ciążą (co jakoś pokrywa się z gimnazjalnym debilizmem opkowego Ikera) i mamy do czynienia z klasyczną wpadką (co może dziwić w przypadku profesjonalnej dziennikarki, która raczej powinna planować przyszło potomstwo), albo Sara miała powód, by zataić przed narzeczonym stan błogosławiony...

-Iker...Ziemia do Ikera- pomachałam mu ręką przed nosem.
-Będę ojcem-krzyknął i mnie przytulił.
-Iker, bo ludzie się na nas patrzą- uśmiechnęłam się.
… dlatego nie cieszyłbym się aż tak na Twoim miejscu, Ikerze.

Miałem sobie darować scenę przedmeczowej pogadanki w szatni Barcelony, ale... a zresztą.

Wszyscy weszli do szatni. Carles stanął na ławce i zaczął przemawiać oficjalnym tonem.
-Moi drodzy parafianie, odpierdolę wam kazanie! Do kościoła nie chodzicie... O pardon, to nie ta przemowa... To jeszcze raz.
Już wiem, skąd Niekryty Krytyk czerpnie inspirację. Przegląda blog.onet.pl.

Moi drodzy przyjaciele. Jutro gramy z Realem. Jeśli chcemy podtrzymać dobre imię Dumy Katalonii, musimy z nimi wygrać. Oni grają dobrze, ale szybko. Czyli też szybko się męczą.
Jak powiedział kiedyś Władysław Żmuda do trenera Ryszarda Kuleszy: “O żesz ty ku*wa strategu pier**lony...”

Ale mają Crisa Ronaldo...
-Pedaldo-wtrącił Geri.
-Szmacialdo-dołączył Pedro.
-Tak to też- zgodził się Puyi- ale jeśli chcemy wygrać, nie możemy dać się mu sprowokować. On biegnie z piłką, weźmiesz mu piłkę BACH i leży i płacze, więc?
-Trzeba go ciąć?-spytał Ibrahim.
-Nie.
-Trzeba go kosić?-spytał Bojan.
-Kosić i ciąć to to samo...
To samo mówi fryzjer, gdy przymierza się z kosiarką do moich włosów..

-Ja wiem!- darł się Pique.
-Słucham?
-Więc jutro przedmeczem ja się wkradnę do szatni Realu i zajumam* mu żel. Bez niego nie zagra- wyszczerzył się chłopak Shakiry.
Ju-ma! Powiadam Wam! Wylewa się stąd głupota!
Ju-ma! Pamiętaj, że! Tu idiotyzmy dzieją się!

Wątpię, bo cię jeszcze pogryzie...
-A mi się zdaje-zaczął Valdes- że trzeba grać dobrze i nie dopuścić go do naszej bramki.
  Carles zaczął bić brawo tak zapalczywie, że spadł z ławki.
-Auuu... Nic mi nie jest. Victor ma rację.
-Lizus-mruknął Xavi, za co został trzepnięty po głowie od Valdka
W szatni jak w tanim serialu o szkole - mamy grupę urwisów, kujonka, gościa zwalczającego kujonów, głupie teksty i ciut za bardzo wyluzowanych nauczycieli.
[I tylko biedny Pep siedzi w kątku szatni i coś mruczy o samowoli drużyny, braku zajęcia i złej aŁtorce, która o nim zupełnie zapomniała]

- Carles, weź nie przeżywaj tego aż tak- krzyknął Iniesta- ostatnio z nimi wygraliśmy.
-Ale to było 23 mecze, 13 goli i 10 tubek żelu Cristiano Ronaldo temu. Mogli się poprawić.
-A jak się nie poprawili- ciągnął dyskusję Andres.
-A jak się poprawili i nam skopią dupy? Hmm? O tym pomyślałeś? A? A?
Jak powiedział Władysław Żmuda do trenera Kuleszy...
[Taki klub jak Barcelona dysponuje bankiem informacji, masą specjalistów obserwujących formę rywali i to czy “się poprawili”. Tak tylko nadmieniam]

Weszłam do domu. Patricia była w kuchni. Piła herbatę.
-Ana- uśmiechnęła się
-Hej. Miałam trochę jeżdżenia dzisiaj-usiadłam przy stole.
-Napijesz się czegoś?
-z chęcią.
  Podała mi mrożoną herbatę. Upiłam łyk, i nic więcej nie pamiętałam...
Mocne to curacao! Jak angielska wóda z “Misia”!

Wyszedł z treningu. Zadzwonił jego telefon.
-Halo?
-Witaj, kochanie! Kiedy się w końcu spotkamy?
-No nie! Nie jesteśmy razem! Nic nas nie łączy! Odwalże się w końcu ode mnie!
-Dlaczego? Co ci zrobiłam takiego?
-Po prostu mnie wkurzasz, wiesz?** Jak myślisz, dlaczego?
Gdyby odpuścić sobie dialog rodem z kiepskiej telenoweli... Właśnie, co mu takiego zrobiła (poza próbą otrucia aktualnej dziewczyny)? Czy ktoś ją zapraszał i zachęcał do powrotu wraz z dzieckiem do byłego chłopaka? Kto jej na to pozwolił? Hm... Mam pewne podejrzenie, kto stoi za całym tym cyrkiem, ale dość już o Anabelli.

Ole, ole ole! Nie damy się! Nie damy się!
-Czy tobie się pogorszyło po tym meczu?
-Wygraliśmy! Wygraliśmy ich ligę! Już po tych Hiszpanikach- krzyczał Gerard.
Który jeszcze niedawno zdobywał tytuł mistrza świata w barwach kraiku "tych Hiszpaników". Pewnie przez cały czas mundialu w RPA miał mocno pogardliwy wyraz twarzy. I pluł kolegom z drużyny do bidonów.

-Pique- Andres nim potrząsnął- ja wiem, że się cieszysz, ale nie jesteśmy jeszcze nawet w finale! Wyluzuj się!
AŁtorka skondensowała wszystkie możliwe rozgrywki ligowe i pucharowe w jeden opkowy byt.

-Ana w szpitalu.
-Co?
-No właśnie to.
-David, czekaj, jedziemy z tobą.
  Wsiedli do samochodu. Wszyscy. Cała drużyna. Jakimś cudem dojechali pod szpital.
Czwórka z nich prawie udusiła się w bagażniku.

Recepcjonistka, gdy ich zobaczyła, musiała wziąć środki na uspokojenie.
A myśleliście, że jakim cudem udało mi się dotrzeć z analizą aż tutaj?

-S-s-słucham panów?
-Czy może nam pani powiedzieć, gdzie się znajduje Anabel  dos Santos Gomez?
-A są panowie kimś z rodziny?
- Na przykład ten długowłosy robi w naszej paczce za mamusię...

-Pewnie- zaczął przedstawiać Jeffren, pokazując kolejno na Valdesa, Bojana,Iniestę, Xaviego i Messiego- to jest jej brat, to kuzyn, to wujek cioteczny ze strony dziadka, to jest  jej kuzyn ze strony ojca a to jej brat ze strony matki ojca ciotecznej babki.
-Jeff przestań co- mruknął Villa- jestem jej chłopakiem.
  Wszyscy udawali Ozila (O.O).
Musiał zespuć taki dobry dowcip! Ze złości poudaję troszkę Ji-Sung Parka:
-.-

-Leży w sali numer 115. Ale tylko pan może tam wejść.
-Słyszycie? Dupenklapen!
Hottentottenstottertrottelmutterbeutelrattenlattengitterkofferattentäter!

 Poszedł w stronę wskazaną przez recepcjonistkę. Dziewczyna leżała na łóżku. Wyglądała, jakby spała. Podszedł do niego lekarz.
-Panie doktorze, co z nią?
-Stan jest stabilny, ale po tym, co wypiła przez kilka dni poleży sobie tutaj.
-A co wypiła?
-Uhm... To była bardzo dziwna i nietypowa mieszanka. Wykryliśmy cyjanek*ktoś musi jej bardzo nienawidzić
Ekhm... <zakłada lekarski kitel i stylowe okulary> Ustalmy pewne fakty. Cyjanek potasu, co nie jest tajemną wiedzą, zwykle występuje w postaci białych kryształków, dobrze rozpuszczalnych w wodzie (w reakcji z nią cyjanek wydziela intensywną woń gorzkich migdałów, cholernie trudną do ukrycia przez domorosłą trucicielkę). Dawka śmiertelna to kilka gramów - jak pewnie wiecie z historii II WŚ, żołnierze schwytani do niewoli przez wroga (niektórzy cywile także) mieli przy sobie kapsułki z cyjankiem, które służyły jako szybka metoda samobójstwa i uniknięcie mąk tortur. Zakładając, że to niebieskie coś w fiolce faktycznie było barwionym cyjankiem, dawka przyjęta przez Anabellę powinna definitywnie... zakończyć opko. Kwestia fatalnego zamaskowania trucizny w płynie to jedno, ale dlaczego aŁtoreczkę nie stać było na 2 minuty researchu i przekonanie się, że ta “nietypowa mieszanka” wygląda zupełnie, ale to zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażała?

Wyszedł z sali i wsiadł do samochodu. Podjechał pod dom i wszedl trzaskając drzwiami. Patricia siedziała w kuchni.
-Jak mogłaś?! Przygarnęła cię do domu! Pozwoliła ci tu mieszkać! Pocieszała cię,, gdy się rozwiedliśmy, a ty co? Chcesz ją otruć?! Dlaczego?
-Będziemy razem- uśmiechnęła się.
-NIE NIE BĘDZIEMY RAZEM!
-Będziemy razem,albo ona umrze.
-Nie masz prawa mi grozić!
  Wyciągnął komórkę i zadzwonił na policję.
<szczere zdziwienie> Pierwsza rozsądna rzecz w wykonaniu piłkarza w tym opku! Chyba się posmarkam ze wzruszenia...

Radiowóz zatrzymał się pod domem. Kilku policjantów weszło do środka, ale było tam tylko kilkuletnie dziecko. Jeden z nich usłyszał coś i pobiegł na górę. W tym samym momencie, gdy on wpadł do pokoju to brunetka wyskoczyła z okna.
  Szybko wybiegł na podwórze. Leżało tam bezwładne ciało 29 letniej kobiety.
Zauważył Villę.
-Kto to?
-Moja była narzeczona.
Dość... chłodne przyjęcie samobójczej śmierci matki dziecka. “Ano, panie, tak już tu leży i co poradzisz”.

-Czy dziecko jest państwa?
-W pewnym sensie [!!!] tak.
-Pewnie będzie pan musiał się nim zająć...
- W pewnym sensie nie chciałem nigdy tego robić i dlatego tak nienawidziłem swojej eks. Zadzwonię do Anabelli, ona mi pomoże. O ile wyleczy się z tego cyjanku.

Wyszłam ze szpitala. Juppi jej! David po mnie przyjechał. Powiedział, że Pati skoczyła z okna i nie żyje. Podcięło mnie z nóg.
To uważaj, bo znów złamiesz nogę w trzech miejscach i to na ament!

Ale nie miałam jeszcze tyle siły, żeby nad tym dłużej rozmyślać... Od razu u mnie w domu się zbiegli chłopaki. David, Gerard, Iker i nawet Fernando przyjechał.
Pamięć o zmarłych < dobra dżampreza (którą z litości ucinamy).

Weszłam do swojej sypialni. Chłopaki się rozeszli. David też sobie poszedł. W pokoju zastałam Zaidę. Słodko spała. No tak-pomyślałam- ciekawe kto się nią teraz zajmie. W sumie to ja mogę.
Lokalne domy dziecka nie śmiały ani na krok zbliżyć się do Matki Idealnej.

Trzymajcie się mocno foteli, będzie chwila grozy:

Zadzwonił dzwonek. Wyszłam na palcach z pokoju i otworzyłam drzwi. Stało w nich dwóch facetów na oko jakieś 2 metry. Ubrani byli w czarne garnitury.
-Pani Anabel dos Santos Gomez- spytał jeden z osiłków [zdolna bestia, tak bez pytajnika]
-Tak, a o co chodzi?
-Pojedzie pani z nami.-stwierdził drugi
-Nie, nie pojadę, jeśli nie dowiem się o co chodzi.
-Pojedzie pani z nami-powtórzył- a dowie się pani.
Mam silne wrażenie, że panowie nie chcą zabrać Anabelli do aquaparku.

-Dobra. Rozumiem, że panowie nie są stąd?
-Jesteśmy z Mediolanu, a o co pani chodzi?
-Bo jeśli panowie są z Mediolanu, nie mogą panowie znać zasad panujących w Barcelonie, więc je panom wytłumaczę. Po pierwsze, kiedy ktoś się o coś pyta [to niech sobie odpowie], należy odpowiedzieć. Po drugie, jeśli ktoś dalej nie wie o co chodzi, trzeba mu to wytłumaczyć. Rozumieją już panowie? A teraz do widzenie- zamknęłam im drzwi przed nosem.
Zasady proste i mądre, ale boChaterka niekoniecznie wcieliła je w życie.

  Chwilę później dębowe drzwi uderzyły w ścianę. Odwróciłam się na pięcie.
-Czego wy chcecie?
-Pojedziesz z nami.
-Nie pamiętam, żebym piła z panami brudershaft. Nigdzie nie jadę- cofnęłam się i prawą ręką chwyciłam słuchawkę telefonu.
Bruderszaft zakończony obustronnym haftem - nieprzyjemna sprawa.

W tym momencie, zobaczyłam za osiłkami, Davida. Za nim stali policjanci.
Oraz Brygada Zbędnych Przecinków.

-STAĆ POLICJA- wrzasnął jeden.
  Nie mogłam logicznie rozumować [witaj w klubie]. Oni zostali aresztowani. Policja odjechała. TO działo się tak szybko. Zaida zbiegła z płaczem i przytuliła się do mnie.
-David, co się stało- pytałam zszokowana przyjaciela.
-Bella, już dobrze. Patricia ich załatwiła. Chciała, żeby cię wywieźli Bóg wie gdzie.

Taaaaak... Co?

-Ale skąd ty o tym wiedziałeś?
-Zostawiła mi list. Pisało w nim, że już niedługo pozbędzie się ciebie. Jak zobaczyłem tych dwóch gości, już wiedziałem, co się święci.
Spróbuję ogarnąć tę kuwetę: była laska Villi przeczuwała, że plan z trucizną nie wypali, dlatego wynajęła dwóch goryli, by sprzątnęli Ankę Bellę. Po pierwsze: jaki, kurkuma, list, po co miałaby w pośmiertnym (bo chyba tak to nalezy rozumieć) liście zdradzać swój straszny plan B? Po drugie: a gdyby Ance Belli było się zmarło od tego oszukanego cyjanku, czy goryle i tak grzecznie czekaliby na swoją (już deczko nieżywą) ofiarę pod drzwiami jej mieszkania? Kto miałby ich poinformować o odwołaniu planu B, skoro jego pomysłodawczyni zapobiegliwie wybrała skok a la Magik? Zresztą, dlaczego akurat z Mediolanu, czemu to służy... Jezus Maria, na co ja tracę życie? Na słabiutki jak niebieski cyjanek twiścik fabularny?

Ubrałam się w dżinsy i czarny top. Na niego naciągnęłam koszulkę z nr 10 i napisem Messi. Wyszłam z domu i skierowałam się na Camp Nou. Gdy wchodziłam na stadion, spotkałam Leo.
Messi jest tak dobrym piłkarzem, że nie potrzebuje rozgrzewki; dla frajdy najął się jako bileter i roznosiciel napojów gazowanych.

-Hej-uśmiechnął się- a ja szukałem tej koszulki.
-Hej. Trzeba było mówić, sprzedałabym ci.
AŁtoreczka wierzy, że piłkarze mają na cały sezon jedną, ukochaną koszulkę? Oby to jednak był słaby Element Komiczny.

-Siedzisz na trybunach?
-No chyba.
-Chyba nie. Będziesz siedzieć na ławce.
-Dlaczego?
-Bo David poprosił o to trenera.
- Psze Pana, a czy Ania z 6B mogłaby być na naszej lekcji... to jest ławce?
- Dobrze, Dawidku, dobrze...
[Już nawet żal to komentować. Marca miałaby używanie.]

Wyszli na boisko i ustawili się w rzędzie.
A teraz, proszę Państwa, hymn Ligi Mistrzów
Tak! TAAAK! Komentator meczu podpięty do stadionowych głośników! CYK!

Zagrano hymn i stadion zamarł w skupieniu. Gdy skończyli, piłkarze podali sobie ręce.
  Zaczął się mecz.
Manchester zaczął*

[Przypis:] *- miał być mecz z Realem, ale miałam natchnienie po finale :D
Jedziesz, laska, to Twoja alternatywna rzeczywistość. Mogłaś opisać mecz Barcy z Wądołami Kaczymi, byłoby równie miło.

I tak nie umiem tego opisywać... Wybaczcie;)
Po co się męczyć? Po co?

(po pierwszej połowie mamy remis 1:1, akcja umyka do szatni Barcelony)

Chłopcy zeszli do szatni zdenerwowani. Poszłam z nimi, może im coś poradzę. Pep zaczął przemowę.
-Chłopcy, grajcie bardziej defensywnie. Radzicie sobie dobrze, ale sam Victor nic nie narobi. Eric, staraj się jak najczęściej podawać do Pique.
Barcelona grająca bardziej defensywnie... Pique jako klasyczny playmaker... Żadna tiki taka świata tego nie przebije!

-Mogę trenerze coś zasugerować- spytałam nieśmiało
Pep, pokaż cojones! Żadna małolata nie ma prawa ingerować w Twoją pracę!

-Tak. Mów.
Cojones Guardioli - cyk... to znaczy: ciach!

-Więc, jeśli Leo zostałby wysunięty bardziej, a David i Pedro zostali trochę z tyłu, byłoby lepiej grać.
-To nie jest głupi pomysł- mruknął Pep- chłopacy robimy jak powiedziała Ana.
- Sam bym na to nie wpadł, na kursach trenerskich FIFA ściągałem od Fornalika.

Zaczęło się kolejne 45 minut. Zaczęli. Grali bardzo dobrze i kil;kanaście minut później, Leo znalazł trochę miejsca i strzelił kolejnego gola
MESSI! MESSI GOOL!!
   Podskoczyłam ze szczęścia. Nim się obejrzałam, David strzelił w samo okno
- Nicponie! Hultaje! Ja Wam dam kopać piłkę w lożę VIP!

(Barca wygrywa, nie mogło być inaczej)

David wziął mnie w ramiona i okręcił się dookoła [czyli obracanie to nie tylko domena siatkarzy]. Zaśmiałam się. Nasze usta połączyły się w pocałunku.  Postawił mnie na ziemi.
-Wygraliśmy- szepnął- naprawdę wygraliśmy.
-Tak. Wygraliście.
- A uwierzysz, że zwyciężyliśmy?
- Nie gadaj! Myślałam, że tylko odnieśliście triumf!
- No patrz, przy okazji udało nam się też pokonać rywala.
- Bez jaj...
- Racja, w tym opku ich nie mam!

(pomeczowa impreza - ciach, co Was będę żenował)

Grzmiało. Błyskawice przecinały niebo. Dziecko tuliło się do mnie z płaczem.
-Ciociu, ja się boję- mówiła cicho Zaida.
-Spokojnie- gładziłam ją po główce- zagramy w coś?
-Dobrze- mała skinęła głową
  Rozłożyłam puzzle. Układałyśmy, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć.
Mam nadzieję, że będą to krewni Patricii, którzy przypomną boChaterce, że zaskakująco szybko przejęła opiekę nad dzieckiem z obcej rodziny.

Stał w nich Leo. Cały przemoczony [ech...].
-Gdzieś ty się szlajał- spytałam ze śmiechem wpuszczając go do środka.
-A, no musiałem załatwić kilka spraw- mruknął.
-Aha... Czekaj, powinnam gdzieś jeszcze mieć stare ciuchy Davida, przecież nie będziesz tu siedział w mokrych.
  Poszłam na chwilę do sypialni i otworzyłam szafę. Nie myliłam się, był tam stary T-shirt i dżinsy. Zniosłam to Pchełce na dół.
No chociaż z JEDNYM przydomkiem to aŁtorskie nieboże trafiło...

Zaparzyłam mu też herbaty.
  Gdy niosłam mu napar, Zaida już zabawiała piłkarza.
AAA! Porn Alert z podkreśleniem obrzydliwości sceny! Przecież Zaida to jeszcze dziecko!

*** w tym samym czasie***
 ** z mózgu Villi**
  * wybierzcie sobie którąś synapsę*
  Siedział przy stole i popijał herbatę. Myślał o Belli. Co by zrobić na jej urodziny? To już za tydzień. Musi coś wymyślić. Coś wspaniałego.
Nie wiem, co może przebić koszulkową farsę i balangę na murawie. Może po prostu dajcie jej prezesurę klubu i sprowadźcie na siebie gniew milionów socios?

Leo już poszedł, burza też.
Trzymali się za ręce, od czasu do czasu wyładowując się elektrostatycznie.

Spacerowałam sobie z Zaidą po parku. Myślę, jak to będzie, bo ja postanowiłam wrócić do treningów. To już pojutrze. Nie mogę się doczekać.
Stop, stop, STOP! A pogruchotana w pierdyliardzie miejsc nóżka?

Zabrałam małą na spacer. Dziecko bawiło się w najlepsze na placu zabaw. Ja w tym czasie spotkałam Davida, więc odeszłam kawałek z nim pogadać.
Swoją drogą: Anabella jest już oficjalnie dziewczyną Villi, wychowuje jego dziecko... Co by stało na przeszkodzie, gdyby po prostu zamieszkali razem? Aaaaach, no tak. Wszechmocna Fabuła.

-Hej, Bella- uściskał mnie- co słychać?
-A, wiesz... Wracam pojutrze do treningów.
-Żartujesz- podniósł mnie i okręcił wokoło- to świetnie!!
-Postawże mnie [acan, bowiem nieprzyjemne jest mi Waści obracanie]- roześmiałam się.
-Już się robi- spełnił moją prośbę.
-Ale muszę znaleźć opiekunkę do Zaidy.
-Ja znam jedną. Jest po prostu świetna w swoim fachu. Mili Toreto. Ma 18 lat. Opiekowała się między innymi dziećmi Torresa.
Pierwszy strzał: to będzie romans. Inaczej cały wątek ma tyle sensu, co Ibrahimović z Barcelonie.

Popatrzył na mnie i odszedł. Wróciłam na plac. Zaidzie już znudziło się. Poszłyśmy na lody, gdzie spotkałam Gerarda. Ten od razu wziął dziecko na ręce.
Dziwne, kilku moich znajomych było już w Barcelonie i żaden z nich nie wspominał, że z każdego zaułka miasta wystaje co najmniej jeden piłkarz.

-Hej, Ana!
-Hej.
-Co słychać??
-A, nic nowego. Do treningów wracam.
  Pique był pod takim wrażeniem, że o mało nie upuścił Zaidy, która natychmiast go skarciła.
Witaj w Klubie Zaskoczonych przez Opko.

(smęcenie o opiekunce, tak nudne, że aż prosi się o pominięcie)

Weszłam do szatni, gdzie siedziała Inez. Gdy tylko mnie zobaczyła, rzuciła mi się na szyję.
-Ana! - krzyknęła- Wracasz! Nie mogę w to uwierzyć. Naprawdę wracasz. A miałaś już nigdy nie zagrać.
Blogaskowa Klinika Cudów dokonywała bardziej zdumiewających rzeczy!

-Inez- uśmiechnęłam się- spokojnie. Może nic mi się nie stanie. A jeśli nawet, to i tak będę grać.
  Rudowłosa uścisnęła mnie jeszcze raz, po czym odsunęła się ode mnie, by ubrać rękawice bramkarskie. No, tak zapomniałam. Kiedyś grałam w pomocy, ale moje główne miejsce było na bramce.
Najwyraźniej trener jej drużyny miał w pamięci wyczyny Jorge Camposa.

Przebrałam się w strój treningowy i wiązałam korki, kiedy do szatni weszły dwie blondynki.
-Pati, zobacz, kto nas zaszczycił swą obecnością- wyższa uśmiechnęła się szyderczo.
-No niemożliwe. Gwiazdka jednego meczu, w którym się połamała- zakpiła druga.
Złośliwe Blond Antagonistki - cyk, cyk.

Odwróciłam wzrok, udając, że mam je gdzieś. Monica Alvarez i Sylvia Dominguez. Dwie przyjaciółeczki z ławki rezerwowych. Wtamtym meczu, pewnie to jedna z nich weszła za mnie za murawę.
  Ciekawi mnie tylko, czy potrafiła kopnąć wtedy piłkę, czy stała jak ten słupek.

To nie będzie wojna pamiętana przez pokolenia, ale zawsze coś. BoChaterka kontra Zołzy - zaczynamy!

Truchtałam sobie po boisku, kiedy znowu przyszły te dwie zołzy.
-Ana? Mogłabyś tu na chwilę przyjść? - spytała Sylvia.
-Czego chcecie?
-Chciałyśmy spytać, jak tam u twojego kochasia Davidka.
  Nie odpowiedziałam. Biegałam dalej.
Mocny strzał z dogodnej pozycji i mamy 1:0 dla Zołz!

W chwilę później wszedł David. Pewnie czegoś zapomniał. Podszedł do dziewczyn i usiadł obok Monici. Przez chwilę za czymś się rozglądał, i nagle wstał. Jakby chciał do mnie podejść. Zrobił kilka kroków w moją stronę, kiedy podbiegła do niego Monica, szarpnęła go za ramię i pocałowała. Trwało to dość długo. Gdy w końcu skończyła, posłała mi triumfujący uśmiech i wróciła z powrotem na ławkę.

Dwa! Dwa! Dwa do zera! Ale to było zagranie!
[Ciekawe, czy pocałunek trwał dłużej niż wspólne igraszki w jednym w poprzednich rozdziałów]

Uciekłam z treningu. Pobiegłam do parku, gdzie płakałam. Po prostu usiadłam na ławce i płakałam. Nie wiedziałam, dlaczego, nie chciałam. Po prostu to jakby emocje same ze mnie wypływały.

Podobnie jak sens kontynuowania tego opowiadania za pomoca kolejnego chwytu: Łasej na Kochasia Zołzy.

Dziecko bawiło się w kuchni, kiedy czarnowłosa opiekunka, popijała kawę. W pewnym momencie zadzwonił jej telefon.
-Halo?
-Masz? - spytał męski głos.
-Jeszcze nie. Na razie nie mam czasu na dragi.
-Spoko. Wybaczę ci tylko dlatego, że jesteśmy razem. Ale postaraj się skombinować trochę kasy na marychę.


Co?
Ach, no tak, wciąz szukamy pretekstu do ciągnięcia tej farsy. A tymczasem u Belli...

Ktoś usiadł obok mnie. Popatrzyłam na niego ocierając łzy.
-Bella- wyszeptał.
  Nie odpowiedziałam.
-Bella- przytulił mnie- przepraszam. To ona mnie pocałowała.
 
Wszyscy wiemy, że przeciez każdy powód, by troszkę pohisteryzować, jest dobry.

To był słoneczny dzień. Obudziło mnie pukanie do drzwi. Szybko się ubrałam i zbiegłam na dół, by otworzyć.  Gościa przesłonił mi ogromny bukiet kwiatów z karteczką, na której ktoś wykaligrafował słowo ''PRZEPRASZAM''.

Za to, że jakaś randomowa laska siłą wepchnęła mu język do ust? Trochę asertywności!

Nie wiem dlaczego, ale zdawało mi się, że to David. Obglądnęłam go [matulu...] ze wszystkich stron i stwierdziłam, że chyba mam rację. Wpuściłam go do środka.
- Witaj, Bello - wyszczerzył swoje białe ząbki - Chciałem cię przeprosić.
- Ale za co, skoro twierdzisz, że to ona cię całowała?
- Eeee.... yyyy.... No bo.... Widzisz... - zaczął się troszeczkę jąkać.

Davidzie, zaraz po kursie asertywności proponuję jeszcze szkolenie z improwizacji.

W tym momencie moja ręka bardzo szybkim ruchem powędrowała do jego policzka, zostawiając czerwony ślad.

Pomaziała go szminką? To Ci zemsta.

Wybiegłam z domu, ledwie widząc przez łzy. Skierowałam się w stronę hotelu, w którym mieszkał tymczasowo Iker. Właśnie przyjechali na wakacje z Sarą.

W środku sezonu ligowego... Może w tym opku Iker jest najgorszym kapitanem wszechczasów, ale ma zaskakująco mocną pozycję w klubie.
  
Widząc moją zapłakaną twarz, bez słowa przytulił mnie i zabrał do restauracji. Sary nie było. Wyszła gdzieś z przyjaciółkami.

Pochwalić się brzuszkiem i zdjęciem miny szefa, gdy dowiedział się o jej macierzyńskim w najbardziej burzliwym okresie sezonu piłkarskiego.

Co się stało? - spytał Iker popijając kieliszek wina.
- Zdradzał mnie.
- David?
- Tak, on.

Ciekawe, skąd ona to wywróżyła. Może opiekunka podsunęła jej trefny towar?

-Wiesz, co? Mam pomysł. Chodźmy do hotelu. Będziesz mogła się wypłakać.

Wiecie, co to oznacza!
Kolejne SEKSYSEKSYSEKSY! :D

Zabrzmi to dziwnie, ale właśnie w tym fragmencie "dzieła" aŁtoreczka wspina się na wyżyny swoich możliwości, i to bez emotek (czasem mam wrażenie, że i bez wkładu własnego...). Macie próbkę:

Teraz, gdy turyści wyszli podziwiać miasto - była najbardziej odpowiednia pora na zwiedzanie, pomiędzy osiemnastą a dziewiętnastą, upał już tak nie dokuczał - korytarz był pusty, choć to nas już nie obchodziło.
  Nawet nie wiem, jak dotarliśmy do drzwi, ani kto je otworzył, choć przez chwilę czułam w rozpalonych dłoniach chłód metalu. Liczyła się tylko nasza chaotyczna plątanina kończyn, tylko jego gorące usta i oddech subtelnie pachnący wypitym w restauracji winem.

A potem to już...

Tuż za drzwiami przygwoździł mnie do ściany swoim ciałem. David nigdy nie był tak gwałtowny, nigdy też nie wzbudzał we mnie tak zróżnicowanych uczuć jak Iker.
A przede wszystkim kończył w tempie Usaina Bolta.
[I nie przybijał ukochanej do ściany gwioździami].

Davida kochałam, więc pragnęłam, ale Casillasa nie kochałam, a pożądanie sprawiało mi niemal fizyczny ból. Zresztą , ból innego rodzaju poczułam, gdy myślałam o Villi.

I pomyśleć, że to wszystko dlatego, że laska wkręciła sobie w umysł zdradę kochasia.

Jak mógł mi wmawiać, że mnie kocha, jak mógł mi zostawić opieki córkę [ekhm...], gdy miał na boku panienkę? I to jaką - urodzoną dziwkę!.

Coś mi się wydaje, że w ten sposób Anabella nie strzeli Zołzom kontakowej bramki.

Z pasją odpowiadałam na pocałunki i pieszczoty, nie pozostawałam mu dłużna, kiedy mnie rozbierał i za moją bluzką spadła jego bluza a za stanik podkoszulek. Po chwili leżeliśmy obok siebie nadzy. Zimna śliskość pościeli drażniła, namawiała, by szukać ciepła w ramionach mężczyzny. A mężczyzna chętnie udzielił mi swojego ciepła. Pieściliśmy się wzajemnie, aż Iker sięgnął dłonią do szuflady przy łóżku i wyjął kwadratową, foliową paczuszkę.

Sugerując się mentalnością Ikera w tym opku: to pewnie czipsy. Kazdy lubi sobie coś przegryźć podczas igraszek w pościeli.

Nagle zawstydzona utkwiłam wzrok w swoich dłoniach podziwiając turkusowe paznokcie. Szatyn pocałował mnie w ramię, Zadrżałam, wyrzuciłam z myśli twarz Davida
i spojrzałam na piłkarza. Nałożył prezerwatywę - czarną. Tak bardzo odpowiedni kolor, biorąc pod uwagę fakt, iż właśnie umierała moja wierność.

Łaaaaał... Najlepszy. Moment. Opka. Murakami i Coehlo oddaliby nerki za to zdanie w swoich książkach.

Mimo widocznego podniecenia postanowił mnie torturować zadziwiająco ostrym spojrzeniem reagując na próby odwetu, które to jednak spojrzenie łagodził uśmiechem i pocałunkiem.

Zanurzam się w sens tego zdania i też mam ochote na próbę odwetu...

Kilka minut zajął mi powrót na granice zmysłowości [oj, chyba chodziło o inne sformułowanie...]. Niemrawo próbowałam podnieść się do pozycji siedzącej,aby móc zadowolić Ikera, ale ten stanowczo się temu sprzeciwił, przyciskając moje nadgarstki do materaca tuż obok głowy.

Nawet Blogaskowa Kamasutra nie do końca wie, po co komukolwiek materac koło głowy podczas lovemakingu.

Długo patrzyliśmy sobie w oczy; ja bezbronna, naga i on górujący nade mną przytrzymujący moje ręce, a jednak byliśmy sobie równi. Oboje zdradzaliśmy. Oboje nie znaleźliśmy przyczyny tego kroku, to nie prawda, że Iker wykorzystał sytuację. Gdybym nie chciała, nigdy bym tu nie przyszła.
Gdyby babcia miała wąsy i mieszkała na Camp Nou... w kazdym razie bądźmy szczerzy. Iker wykorzystał sytuację.

To było równie niezrozumiała, jak fakt, że wszystkie  twoje koszule będą pomięte właśnie wtedy, gdy zepsuje ci się żelazko.

Sorry, ale tekstu o czarnej prezerwatywie nic już nie przebije. Nawet nie próbuj.

(seksy, seksy, dużo seksów, lepszych niż poprzednio. Na pewno dłuższych. Motywacja obojga wciąż nieznana).

Uścisk jego palców na ramieniu nie pozwolił mi jednak opuścić łóżka tak szybko, jak chciałam.
-Ktoś ci wreszcie dał lekcję pokory, co mała?

Ciekawe, na jaką linię zaufania zadzwoni nasza wszechwiedząca Marysia, huhu...
  
Prychnęłam, słysząc jego pełen samozadowolenia ton.
- Odwal się.
  Zanim zdążyłam wstać, wymusił jeszcze jeden pocałunek i klepnął mnie w ramię.

Niewolnica dobrze seksiła, może odejść.

  Wyszłam z pokoju w jasno oświetlony korytarz dopinając spodnie.
  W lustrze zobaczyłam tę samą kobietę, tylko wargi miała napuchnięte od pocałunków.

Ch-cholera! W takim razie aktorki specjalizujące się w romansidłach już dawno powinny być na wargowym L-4!

Weszłam do domu. David siedział na kanapie z rękami opartymi na kolanach. Gdy zauważył, że stoję obok niego po prostu wyszedł.

Och, ten głupiutki Iker. Musiał się chwalić ostatnim sekszeniem na Twitterze?  

Opadłam na kanapę i ukryłam twarz w dłoniach. Zawsze wszystkich raniłam. Davida, Patricię, Monicę i Silvię.

Nie zapomnij o Xavim, pewnie do dziś czuje na twarzy piłkę, którą weń rzuciłaś.

Jutro są moje urodziny. David od 4 dni nie odezwał się do mnie ani słowem. Tęsknię za nim. Niby codziennie go widzę, ale nie zwraca na mnie uwagi.
*
  Nie mógł spać. Od trzech nocy spał tylko po godzinie. Tęsknił za Bellą. Skrzywdził ją i nie mógł się z tym pogodzić [kochany, kto tu kogo...]. Kochał ją, ale co to teraz by dało? Gdyby jej to powiedział, znowu pewnie dałaby mu po pysku.

Wspomóżmy ofiary przemocy domowej z La Furia Roja! Nawet jeżeli sa ciut bezjajeczne.
Siedziałam na trybunach w towarzystwie Mili i Zaidy, Fernanda, Olalli, Ikera, który zachowywał się, jak gdyby nic się nie stało, i Sary nie wiedzącej o niczym. W chwilę później dołączyli do nas Fabregas z wielkim pudełem[pis org]

Listy poparcia dla profesora Glińskiego czy kolejne materiały do Białej Księgi?

Po nim zjawili się Geri i jego ukochana i jakże niedoceniona przeze mnie Shakira.

“Phi! Czymże jest jakaś piosenkareczka przy niedoszłej gwieździe kobiecego futbolu, która potrafi okiwac każdego piłkarza Barcelony wte i nazad!”.

Również mieli dla mnie prezenty. Ja jestem tylko bardzo ciekawa, kto im powiedział kiedy i dlaczego mam urodziny.

No proszę Cię... Imperatyw zadbał o odpowiednie wydarzenie na Fejsie.

Chłopaki postanowili moją colą zagrać w butelkę na wyzwania. Widać spodobało im się od ostatniego razu.

Oczywista rozrywka piłkarzy podczas oglądania meczu na stadionie. Polscy piłkarze preferują grę w marynarza, a nieco bardziej wysportowani Brazylijczycy grę w klasy.
[W świecie tego opka Marca ma prawdziwe używanie].

Ja, ponieważ jestem solenizantką no i z nimi grałam, zaczęłam. Wypadło na Fernanda.
-Pytanie czy wyzwanie?
-Pytanie. Tym razem nie dam się podejść - oświadczył z cwaniackim uśmiechem.

“Tak jak wtedy, gdy zgodziłem się na transfer do Chelsea”.

Kto jest według ciebie najlepszym piłkarzem na świecie? Znajomi i ty wypadają z rankingu.
-... Nie ma tak.
-Jest. Odpowiadaj.
-... Mezut Ycil.

Jezusicku, Szpakowski ad portas!

Zakręcił butelką, i wypadło na Fabsa.
-Wyzwanie.
-No toś palnął - zaśmiałam się.
  W wyniku swojej głupoty musiał zadzwonić do C. Ronaldo, do którego numer podał mu Iker. Dał na głośnik.

Uwaga, będzie bolało.

-Ciacho przy telefonie - odezwał się jego głos.
-Witaj - zaszczebiotał Cesc bardzo kobiecym głosem.
-Z kim mam przyjemność?
-Nazywam się Irina Shayk. Wygrałeś główną nagrodę w naszym konkursie lotto [Hiszpanie też je mają, co się dziwicie?]. Noc ze mną.
  W tle odezwał się kobiecy głos:
-Z kim gadasz, kotku?
-Z Iriną Shayk - Cristiano nie zakrył dłonią słuchawki.
-Ale to ja jestem Irina Shayk!
-O kur... Dobra, koniec! Przyznać się gnoje, kto dzwoni?! Ikerek? To ty?! FOCH na ciebie. Pfff!



Wszyscy zaczęli się śmiać. Cesc zakręcił i wypadło na mnie.
- Wyzwanie - założyłam ręce na piersi.
-Ok. Masz powiedzieć, czy kiedykolwiek byłaś w łóżku z kimś innym, niż z Davidem.

Hiszpańscy piłkarze nie mają jaj ani osobowości, co wyjaśnia chorobliwe zainteresowanie cudzym pożyciem.

To, idioto, nie zalicza się do zadań.
-Owszem. Zalicza się. Chcesz zobaczyć?
  Wyciągnął wielką, zakurzoną księgę, nie wiem gdzie ją trzymał [dobre pytanie], z napisem "ZASADY GRY W BUTELKĘ" i otworzył na jednej z pierwszych stron. Było tam napisane: Jeśli ten, na kogo wypadnie kolejka, wybierze wyzwanie, wyzywający ma prawo zadać je tak, by wyzywany musiał udzielić odpowiedzi słownej.

Po pierwsze, pomysł na wielką Księgę Gry w Butelkę jest fajnym elementem komicznym, ale tylko wtedy, gdy jakoś wynika z przebiegu akcji i pasuje do opka. Brawo, aŁtorko, zespułaś taki fajny dowcip.
Po drugie: Księga wymaga aktualizacji, bo w tym opisie chyba chodziło o pytanie, nie wyzwanie.

No i zabił mi ćwieka. Ok.
-Tak, byłam.
  Nie patrzyłam na Ikera. Wcale nie chodziło mi o niego. Za dawnych czasów był jeszcze Andreas.

Uff, to wyznanie nie implikuje kolejnej sceny z czarną prezerwatywą... Swoją drogą, jest już chyba jasne, dlaczego wszyscy w Barcie tak lubią i szanują Anabellę. Po prostu ona dbała o ich... formę.

Moglibyśmy tak bawić się jeszcze długo, długo, ale niestety przyszedł David, więc ja wyszłam.

Niech wszyscy wiedzą o fochu wieczystym!

(piłkareczka, obrażona z przytupem, wychodzi z imprezy, gdy wtem na jednej z uliczek Barcelony!)

Odwróciłam się i ujrzałam te czekoladowe oczy patrzące na mnie błagalnie.
-Czego chcesz? - spytałam oschle.
-Porozmawiać.
-To się pośpiesz.
  Patrzył na mnie, jakby chciał przeprosić mnie za wszystko.
-Możemy pójść do mnie?
-Po co?
-Porozmawiać. Obiecuję, do niczego nie dojdzie.

Czyli tym razem nici z “wypłakiwania się”. Cieszę się, że opko uprzedza odpowiednio wcześniej o seksach lub ich braku. Niektórzy bez tego by nie wiedzieli, kiedy zdjąć lub założyć spodnie.

Skierowaliśmy się do jego mieszkania. Chłopak gestem dłoni zaprosił mnie do środka. Usiadłam niepewnie na kanapie, jakby miała się pode mną zapaść.
-Bello - wyszeptał Villa -Ja... ja chciałem cię przeprosić. Za wszystko.
  Moje oczy się zaszkliły. Po policzku spłynęła łza. To ja go powinnam przepraszać. Za zdradę, o której nie wiedział. O której nigdy nie miał się dowiedzieć.

Szybko poszło, i to jak niskim nakładem kosztów...
[Pierwsze raz Davida i Belli czy foch wieczysty dziewczyny - co trwało krócej? Odpowiedzi prosimy nadsyłać pod numer...]

-David... Ja... - urwałam na chwilę nie wiedząc, co tak naprawdę chcę powiedzieć. - David... To ja przepraszam.
  Podkuliłam nogi i objęłam je ramionami. Brunet podszedł do mnie objął mnie ramieniem. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Brakowało mi tego. Przytuliłam się do niego, nie hamując potoków łez, które wytryskiwały z moich oczu i spływały po policzkach plamiąc jego koszulę.

Hej, bystra woda,
z łezek zrodzona,
Płacze dziś laska jak szalona!

-David... Ja... Nadal cię kocham. - wyszeptałam nie patrząc na niego. Nie mogłam uwierzyć, że to powiedziałam. Obiecywałam sobie, że drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie zakocham się w piłkarzu, na którego leci żeńska część Cules na całym świecie. A jednak...

Ale przelecenie piłkarza będącego obiektem pożądania połowy madridistek - to zmienia postać rzeczy!
[Drugi raz? Był kiedyś pierwszy? Z Iniestą? Romans goni romans, gorzej niż w Wichrowych Wzgórzach]

Szłam na stadion w celu złożenia wizyty chłopakom i dodania im otuchy przed zgrupowaniem w USA. Wchodząc do szatni, zobaczyłam coś niebywałego. Małą Zaidę pomiędzy Davidem i Sergiem a w drugim kącie, Bojana i opiekunkę Zaidy, Mili.

Niebywały widok! Zwykle reprezentanci Hiszpanii opędzali się od dzieci jak od dżumy, a opiekunki precz wypędzali na furze gnoju.

Siedziałam w domu razem z Bojanem, który przyszedł się ze mną pożegnać. Wyjeżdża do Romy. Szkoda. Andresem, który bardzo prosił, żebym mu wytłumaczyła, dlaczego jego żonie rośnie brzuch [oraz jak się używa nawiasów w zdaniu złozonym] i Carlesem, który po prostu wpadł na kawę. David i Pedro siedzieli na tarasie i o coś się bardzo sprzeczali. Chyba o kolor korków. Gorzej niż przekupki na targu.
  W pewnym momencie przyszedł też Gerard z Shakirą i Xavi z wódką [miłość nie wybiera]. I tak zaczęła się impreza.

Cut! Cut! Naprawdę nie ma czego czytać... no może poza:

Xavi leży pomiędzy Andresem, który załapał, że jego żona jest w ciąży. David śpiewa pieśń O Mężnym Odonie na dwa głosy z Carlesem. Naczytali się Pottera, to ja muszę cierpieć.
  Przy okazji Pottera: Leo się utlenił, ubrał na zielono i twierdzi, że jest Draco Mafoyem. I co lepsze, Voldemortem jest Valdes. No i grozi mu jakimś dziwnym patykiem, który się złamał.

Dobrze wiedzieć, że AŁtorka czyta coś więcej niż Bravo Sport. Chwali się, ale póki co proponuję więcej czytania, mniej pisania.

Obudziłam się na podłodze pomiędzy Valdesem a ścianą. Po drugiej stronie pokoju z jękiem z podłogi zbierał się Carles. Andres pewnie gdzieś w kuchni. Postanowiłam to wszystko ogarnąć, ale trzeba ich stąd wyprosić/wywalić(niepotrzebne skreślić). Wstałam i wrzasnęłam:
-REAL MADRYT ZDOBYŁ LIGĘ!

GWAŁTEM I PRZEMOCOM JOM WZION!

-Dobra, panowie. Na nas czas. Ana, dzięki za przenocowanie.
-Tak, tak. Nie ma sprawy. A teraz wyjdźcie wszyscy, bo muszę posprzątać.
  Shakira i Mili zaoferowały się mi pomóc. W sumie, jeśli chcą, to niech zostaną. Mi nic to nie zaszkodzi.

Typowa końcówka studenckiej imprezy: panowie zmywają się do domów, panie pomagają ogarnąć pobojowisko.

-A czy ja też mam wyjść? - usłyszałam czyjś głos przy moim uchu.
-Tak. Ty w szczególności.
-Dlaczego? - David zrobił minę zbitego psa.

Villa co prawda uczył się asertywności, ale u dr. Leonarda Hofstadtera.

Skończyłyśmy sprzątać trzy godziny później. Zaparzyłam kawy i zrobiłam śniadanie dla Zaidy. Dziecko zeszło kilka minut później.

Oczywiście! Dorośli się bawią noc w noc, a dziecko (dodajmy, że pozbawione matki) zostawione bez opieki! Brawo, Anabello, świetna z Ciebie samozwańcza matka zastępcza!

Usiadłam w fotelu, gdy zadzwonił David. Prosił, bym przyszła pod stadion, bo chce mi coś pokazać.
  Przebrałam się w bardziej wyjściowe ubranie i skierowałam pod Camp Nou.  Po drodze spotkałam Carlesa, Andresa i Ibrahima.

Siedzieli na ławeczce pod stadionem, popijając wino El Mamrot? Nie zrozumiem nigdy opkowego fenomenu spotykania znanych piłkarzy co i rusz na mieście.

Wszyscy byli poruszeni, przygnębieni.
- Co się stało? - spytałam, podchodząc do nich.
-Gdzie idziesz? - spytał Holender.
-Ja? Do Davida. Powiedział, żebym przyszła pod Camp Nou... a co?
- No... - jąkał się Carles. - Widzisz...
- Coś się stało? - zaniepokoiłam się.
- David jest w szpitalu - wydukał w końcu.

Czasami lubię sobie wyobrażać, że AŁtorka, kiedy już wyczerpie wszystkie możliwe wątki fabularne i nie ma pomysłu na rozwinięcie akcji, wyciąga z szuflady dwudziestościenną Kostkę Imperatywu i rzuca: czasem się trafi Scena Łóżkowa, czasem Ex Zołza, czasem Kochanka z Kapelusza... Tym razem padło na klasykę, Scenę Szpitalną.

-Jak to w szpitalu? - spytałam, czując, że grunt usuwa mi się spod nóg. A może to nic poważnego?
-Samochód go potrącił... - mruknął Puyol. - Jest nieprzytomny.
-Wyjdzie z tego?
-Byliśmy u niego przed chwilą. Teraz są tam Valdes, Pinto i Messi. Lekarz mówi, że może zapaść w śpiączkę.
Łoezu. W takim razie to nie był byle samochód, tylko co najmniej Kamaz.

Ana - usłyszałam słaby głos Leo. - Ana, obudź się...
Było mi niedobrze. Chciało mi się wymiotować. Wybiegłam do łazienki. Dzięki Bogu znajdowałam się w swoim domu. Zwróciłam do klozetu całe śniadanie.  Co się stało?

Kolejny rzut kostką iii... Ciąża jak Ta Lala!

Weszłam z powrotem do salonu. Leo siedział na kanapie. Rozmawiał z Antonellą.
-Anti, będę później. Jestem u Any. Tak... Powiedzieli. Zemdlała. Dobra, kończę. Pa.
  Rozłączył się i popatrzył na mnie. W jego oczach był ból.
- Jak długo byłam nieprzytomna?
-Kilka godzin.

- Nie wzywaliście pogotowia?!
- Zapomnieliśmy numeru... Bez Ciebie i Twojej linii zaufanie nie dajemy rady...

-Nie... A ty? Chcesz się czegoś napić? Może jesteś głodny?
-Nie, dziękuję - uśmiechnął się słabo. - Valdes już mnie obsłużył, zanim wyszedł do Davida.

Boże, mój Boże, chętnie zamienię mój sprośny umysł na dwie piątki w indeksie.

-A co z nim? - spytałam z nadzieją.
-Lekarz mówi, że te godziny będą decydujące. Czy zapadnie w śpiączkę czy nie.
  Usiadłam obok niego. To straszne. Mój kochany David może zapaść w śpiączkę i żyć jak roślinka... Płakać mi się chciało.

Mnie też chce się płakać, gdy weźmie się pod uwagę, ile sensu całego opowiadania zmarnowało się przez tę jedną scenę. Te całe podchody, seksy, imprezy na Camp Nou, galopująca gimnazjada, pijani w sztok piłkarze... <łezka>

Poszłam do szpitala. Miałam dla Davida wspaniałą wiadomość. Podeszłam do lekarza dyżurnego i spytałam:
-I co z Davidem?
-Przykro mi to mówić, ale...
-Ale...?
-Ale zapadł w śpiączkę. Jest podłączony do aparatury podtrzymującej jego życie.
-Jezu...  - musiałam przytrzymać się ściany. - A ile trwa taka śpiączka?
-Nie ma ustalonego czasu, ale może trwać nawet kilkanaście lat...

To nie był Kamaz. Villa zderzył się z Jackiem Wiśniewskim!

-Mogę do niego pójść? - spytałam cicho.
-Tak, proszę. Sala 234, trzecie piętro.
  Wjechałam windą. Po moich policzkach kapały łzy. Weszłam na salę i zobaczyłam go podłączonego tymi wszystkimi kablami. Przysunęłam sobie krzesło i usiadłam na nim, chwytając go za rękę. Nie mogłam już dłużej powstrzymywać płaczu.
-David... - wyszeptałam, patrząc na niego. -Będziesz tatusiem...

Bingo!
Szkoda, że Ałtorka ze wszystkich możliwych zakończeń musiała wybrać takie, za które na miejscu samego piłkarza mocno bym się... obraził. Przypomnę tylko z czystej dociekliwości, że aż do tego punktu odłogiem wciąż leżał i leży wątek nowej opiekunki-narkomanki, Ikera i Sary oraz piłkarskich zmagań w ligach całego świata. Sapkowski mógłby się uczyć skracania fabuły tuż przed jej zakończeniem!
(Dobry komentarz pod nocią:” Mam nadzieję, że to nie dziecko Casillasa”)

Epilog:

Już pięć lat mija, odkąd leży w tym szpitalu. Jego życie nadal podtrzymuje aparatura. A wszystko przez to, że kierowca jechał na czerwonym świetle. Że nie zdążył zahamować. Nie wie o niczym, co się dzieje. Nie wie, że jego klub po raz trzeci zdobył Ligę Mistrzów, że koledzy dedykują mu wszystkie bramki. Nie wie, że ma dziecko [dzięki Bogu nie wie też, że jego ojcostwo nie jest znowu takie pewne].
  Brunetka, jak co dzień, przyszła do niego w odwiedziny. Zostawiwszy uprzednio Jeorge'a pod opieką wujka Leo, który go wprost ubóstwia. Weszła do tej samej sali co zwykle, przywitawszy się z lekarzami. Znała tutaj już cały personel. Bywała tutaj codziennie. Jeden, jedyny raz nie było jej przez tydzień, bo urodziła. Popatrzyła na łóżko, w którym leżał jej ukochany. Czekała.

I to by było na tyle. Dziękuję za trud lektury i pamiętajcie: piłkarz też człowiek i ma swój rozum! Oraz cojones! Nie odbierajcie im tych jakże ważnych części organizmu! Przez to rodzą się takie historie. Albo i gorsze, o czym pewnie przekonamy się w kolejnej analizie...