Gerard Pique i opony zimowe, cz. 4

|
Nareszcie! Długo oczekiwany koniec eurowych analiz! Pożegnajmy się z panem Gerardem P. i jego śnieżnym asortymentem motoryzacyjnym jak należy!

– Wciąż nie zdradził mi trener, co takiego wie – wróciłam do tematu.
Mężczyzna machnął ręką i wrócił do oglądania fotografii.
– Przez cały dzień męczyło mnie, że o czymś zapomniałem. I już wiem. Wino.
Ach, aŁtoreczko, przez ten cliffhanger twoje fanki o mało na zawał nie padły, a ty je raczysz takim rozwiązaniem?!

W końcu, gdy concierge dostarczył butelkę wina, trener del Bosque zebrał się do wyjścia.
– Będzie uczta – uśmiechnął się, patrząc na wino, a potem dodał. – Wiem też o Piqué. Widziałem was rano w ogrodzie na ławce, ale jak na razie to nie moja sprawa. Do zobaczenia.
Słucham? I po to na początku była wielka akcja „żadnych wagin, bo zabiję!”, by teraz skwitował to stwierdzeniem: „Gziliście się pół naszego pobytu tutaj – i co z tego?”
Del Bosque, stetryczałeś!


Nie wiem jak długo siedziałam ze złożonymi na biurku dłońmi i opartym o nie czole, lecz jasne było tylko jedno:
Gramatyka języka polskiego jest ci obca?

jeszcze nigdy w życiu nie przeżyłam takiego zażenowania.
*bije brawo Boskiemu*

[Pojawia się Torres]

Chciałem się tylko pożegnać – uśmiechnął się brunet [hę?]. – Zaraz obiad, potem pakowanie i jedziemy na stadion – westchnął. – A to mój numer. Jeśli będziesz w Anglii, daj znać i pójdziemy na jakiś dobry koncert.
Im więcej opek czytam, tym bardziej się zastanawiam – dlaczego ja nie mam wśród znajomych piłkarzy? Idąc opkowym tempem, już dawno powinnam szaleć na Rammsteinie ze Schweinsteigerem.

– Twoja żona o tym wie?
– Zabieraj tą… – odszturchnął jego rękę. – Zostałbym dłużej, ale…
”...wzywa mnie podręcznik gramatyki języka polskiego. Czuwajcie!”

[BoChaterka przez spotkanie w sprawie kredytu nie zdążyła pożegnać Hiszpanów – rusza więc na lotnisko, gdzie znów każdy pomaga jej zrobić „wielką niespodziankę” dla Pique]


Mecz oglądałam na hali odlotów razem z innymi pasażerami. Nie znałam się na piłce nożnej, ale nawet ja mogłam przyznać z jaką płynnością grała La Roja. Zdziwienie nastąpiło jedynie, gdy reprezentacja Polski pokonała w drugiej połowie Valdesa, ustalając przy tym wynik na cztery do jednego.
Mnie tam bardziej zdziwiła firana zaskoczył Valdes w bramce Hiszpanii.

Po około dwóch godzinach od zakończonego meczu, Kornel odnalazł mnie w hali i powiedział, że Hiszpanie już przyjechali. Przez krótkofalówkę porozumiał się ze wtajemniczoną w plan stewardessą i po kilku minutach, szybko przeszliśmy długi terminal. Tam, kiwając głową do jednej z współpracownic, wprowadził do mnie do rękawa.


W końcu za nieznacznym skrętem zauważyłam Gerarda, który wyjmował po kolei wszystkie rzeczy ze swojej torby.
Za ten nieznaczny skręt miał bliskie spotkanie z polską policją.

Zdezorientowany piłkarz obrócił się i kiedy mnie zobaczył, już zmierzałam w jego kierunku.
– Mamy jakieś dwie minuty – powiedziałam, oplatając jego szyję i całując tak, jakby to miał być ostatni raz.
– Jesteś naprawdę niesamowita – szepnął Gerard
- Nie, mam po prostu zawsze podręczny zestaw kopert w zanadrzu.

Z trudem oboje zdjęliśmy ręce ze swoich ciał i odeszliśmy w swoje strony. Na chwiejnych nogach wróciłam do hali odlotów, z której na tle zachodzącego Słońca, oglądałam odlatujący samolot.
Samolot z mężczyzną, którego kochałam na pokładzie.
A także w kinie i w Lublinie.

Z kolei następnego dnia, priorytetem była sprawa aukcji diamentów oraz brylantów. Odwiedził nas Europejski przedstawiciel firmy, organizującej tę imprezę.
Zawsze tak jest. Odmieni ci taka aŁtorka poprawnie zaimek „ta”, już się cieszysz, gdy nagle dochodzi do ciebie, że przymiotnik pisany jest wielką literą i przecinki pojawiają się znikąd.

[Godlewska ma jechać do Zielonej Góry – spotyka w hotelu swoją siostrę, która znowu się upija]


– Igor, kochanie, zawieziesz dzisiaj swoją ulubioną szefową do Zielonej Góry, prawda? – Zapytała go bez ogródek, z uśmiechem na twarzy, który osoba niewtajemniczona wzięłaby za szczery.
(...)
– Dzisiaj jestem zajęty…
– Nie ma sprawy – weszłam mu w słowo i uśmiechnęłam się.
Przez chwilę milczał, wpatrując się w moje oczy. Znów mieliśmy swój moment. 
Na liściość borską, z kim Godlewska jeszcze momentów nie miała?!

Głęboko westchnęłam i kiwnęłam głową. Przez moment znów zmartwiłam się, czy Igor na pewno już ze wszystkim sobie poradził, ale po chwili uspokoił mnie swoimi słowami.
– Wezmę tablet, to włączymy w drodze mecz. Dzisiaj gra Hiszpania –zagadnął. – Lepiej, żeby Piqué nie dostał kartki, bo nie zagra w ćwierćfinale.
Na miejscu Godlewskiej robiłabym wszystko, by taką kartkę dostał.

Piqué? To nie jest ten? – Zapytała Aleksandra, znów przywołując na usta swój markowy uśmiech.
Uśmiech Aleksandry®

– Na pewno coś wymyślisz – uśmiechnął się. – Jak zawsze.
Na te słowa przypomniałam sobie chwile sprzed kilku dni z lotniska. Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie opowiedzieć o nich Igorowi. Usiedliśmy na kanapie w lobby, gdzie razem z Igorem czekaliśmy na jego klienta. Gdy skończyłam mówić o pożegnaniu moim i Gerarda, chłopak złapał się za głowę.
– Karolina,  żyjesz w filmie!
W filmie, taaa...

W czasie, w którym czekałam na Igora, zajęłam się zwyczajnymi sprawami hotelu. Między innymi wysłuchałam skarg szefa kuchni na owoce morza oraz kilku współpracowników i obiecałam mu ulepszenie jego warunków pracy. Choć wciąż niezadowolony, wrócił do swojego zajęcia. W księgowości narzekano na konserwatorów, którzy od kilku dni naprawiali klimatyzację. Z kolei oni narzekali na księgowych, niepotrafiących sobie poradzić z niczym innym oprócz kalkulatorów. I tak było ze wszystkim w hotelu. Praca na dwadzieścia cztery godziny.
Ładny zapychacz. Możemy wrócić do, z braku lepszego określenia, akcji?

Kiedy Igor dał mi znać, że już wraca do Rialto, udałam się do swojego gabinetu, z którego wzięłam kopertę z pieniędzmi. W windzie spojrzałam w lustro na policzek, na którym widniało jeszcze zaczerwienie.
W sumie od dziesięciu rozdziałów rozharatany policzek Karoliny jest w centrum wydarzeń, więc uznaję to za powrót do akcji.

W drodze do Zielonej Góry, zgodnie z obietnicą Igora, obejrzeliśmy mecz na tablecie. Z żarem w sercu wypatrywałam na małym ekranie Gerarda i emocjonowałam się grą. Hiszpanie zmierzali się z Słowacją, która była dla nich naprawdę trudnym przeciwnikiem.
Jeden wyskok na Mundialu w RPA i każdy uważa ich za bogów futbolu.

Do pierwszej połowy wynik był bezbramkowy, choć akcji nie brakowało. Co chwila musiałam napominać Igora, żeby patrzyła drogę.
Co jest bardziej zaskakujące – fakt, że kierowca podczas jazdy ogląda mecz czy to, że zmienił płeć w trakcie jednego akapitu?

W zakładce przeglądarki znalazłam jednak coś lepszego. Zapisane zdjęcia oraz plotki o Gerardzie. Kiedy Igor zauważył, co przeglądam wybuchnął śmiechem. Z przerażeniem, połączonym z rozbawieniem oglądałam fotografie piłkarza. Na jednym znajdował się w niedwuznacznej pozycji z innym sportowcem, a na innej z Shakirą, które zostało podpisane wielką czcionką i dwoma słowami: wspólna noc.
AŁtorka odkryła istnienie Shakiry! *otwiera szampana*

– Miałem ci to pokazać jakiś czas temu – zaśmiał się Igor.
– To jest po prostu… – powiedziałam, przesuwając kolejne zdjęcia i animacje z finału Mistrzostw Świata. – Zakochałam się w hulace.
– Normalny facet – wzruszył ramionami, a po chwili dodał – no może poza tym czymś ze Zlatanem.
*wzdycha* Czy ta aŁtorka wiedzę o futbolu czerpie z Ciach?

W drugiej połowie Słowacy przejęli kontrolę nad grą Hiszpanów.
*powstrzymuje radość* I tak Hiszpania musi wygrać te Mistrzostwa, w końcu to opko.

Choć oglądanie meczy było dla mnie nowością (przyjedź na Wydział Medycyny Weterynaryjnej, tu meczą, muczą i szczekają non-stop), ten widok okazał się dla mnie prawdziwym zaskoczeniem. Po kilkudziesięciu minutach meczu i braku straconych bramek jedynie dzięki Casillasowi (i dziwnej składni), Gerard sfaulował przeciwnika, za co sędzia uniósł do góry żółty kartonik.
Ach, Imperatywie, czymże by były opka bez Twej pomocy?

Po obejrzeniu powtórki realizator pokazał imię i nazwisko gracza, obok niego kolor kartki i napis pod spodem.
Pomogę ci: „Misses next match”.

Po ponad dwóch godzinach dotarliśmy do Zielonej Góry, gdzie udaliśmy się pod adres podany na kopercie. Gdy znaleźliśmy się pod nieciekawym blokiem w równie nieciekawej dzielnicy, zapytałam Igora:
– Jak ja mam się zachowywać?
Nieciekawie.

Sekundy po tym, szczupła kobieta, blondynka w wysokim koku uchyliła drzwi. Przelustrowała dokładnie mnie oraz (wylustrowała na wylot) Igora, oraz poprawiła swoje włosy, zanim odpowiedziała na moje przywitanie.
– Dzień dobry. Jestem Karolina Godlewska, a to mój przyjaciel Igor. Przyjechaliśmy do Igi. Czy zastaliśmy ją może? – Zapytałam z uśmiechem.
– Godlewska? – Warknęła i szyderczo się zaśmiała. – Tatuś cię przysłał?
– Jest Iga? – Zapytałam ponownie, odchrząknąwszy.
– Nie ma.
– Kiedy wróci? – Odezwał się Igor.
– Jest na mazurach, więc pewnie za dwa tygodnie.
”...ale zaraz potem jedzie na riwierę na kujawiaki”.

– Proszę jej przekazać jak wróci, żeby się ze mną skontaktowała. Mam dla niej trzydzieści tysięcy, których ojciec nie zdążył jej przekazać. Do widzenia – pożegnałam ją i odwróciłam się, chwytając Igora za rękę.
– Trzydzieści tysięcy złotych? – Usłyszałam jej zdziwiony głos, inny od tego, którym wcześniej nas uraczyła.
– Nie – odpowiedziałam, nie oglądając się za siebie. – Euro.
We fragmencie nic do analizy, ale pragnę zauważyć, że według czytelniczek opka jest to najśmieszniejszy tekst, jaki do tej pory przeczytały.

Zła na cały świat, czekałam w samochodzie, podczas gdy Igor go tankował. Pod wpływem emocji, znalazłam portfelu wizytówkę do Torresa i napisałam do niego smsa. 
Jak może wyglądać wizytówka Torresa? „Fernando Torres, piłkarz zawodowy, tel.: 0700880774 (tylko poważne oferty, nie odbieram od menedżerów klubów słabszych niż Bayern Monachium)”

Open’er był wydarzeniem, na który zawsze czekałam przez cały rok. Swoistym Sylwestrem, tyle, że trwającym cztery dni.
I w środku roku. Latem. I właściwie nie mającym nic do Sylwestra.

Zanim jednak z całą ośmioosobową grupą przyjechałam do Gdyni, przepracowałam kilka mozolnych dni we Wrocławiu.
Nie potrafiłam się skupić praktycznie na niczym. Działo się tak szczególnie od momentu, w którym zaczęłam prowadzić nocne rozmowy i wymieniać setki wiadomości z Gerardem. Wręcz pokochałam moje zachowywanie się jak nastolatka. Wyczekiwanie na telefon, smsa, zastanawianie się, co powiedzieć, odpisać. I sprawdzanie w słowniku poprawności słówek.
Ehe, ehe. Prawie uwierzyłam.

W końcu wyparłam z myśli język polski i nieraz myliłam się przy zaczynaniu rozmowy z współpracownikami po hiszpańsku.
Myślicie, że to mylenie po hiszpańsku może być gorsze niż w rodzimym języku?

W tym czasie zrozumiałam też, ile obowiązków mogłam zrzucić na innych. Moim jedynym zajęciem stało się składanie podpisów i przesuwanie spotkań na dalszy termin, bądź wysyłanie na nie Alicji. Widziałam poirytowanie kobiety moim zachowaniem, lecz śmiało o to nie dbałam. Gdy w przeddzień mojego wyjazdu w końcu wybuchła, spokojnym tonem zaproponowałam jej zatrudnienie drugiego menadżera. 
A także zrezygnowanie z noszenia przy sobie środków wybuchowych.

Sądziłam, że nie potraktuje moich słów poważnie, ale jeszcze tego samego dnia przedstawiła mi swojego znajomego z dzieciństwa.
Adrian okazał się być eleganckim mężczyzną o szczerym, szerokim uśmiechu, czarnych, nienagannie ułożonych włosach oraz brązowych, głębokich oczach. 
W jego gałce ocznej kryły się rowy oceaniczne – fenomen na skalę światową.

Szarmancki, zabawny i inteligentny, od razu zaskarbił sobie moją sympatię. Do tego w eleganckim ubraniu, rodem z dawnych lat, do złudzenia przypominał Gene’a Kelly’ego z Deszczowej Piosenki.
Lubił się zaczepiać o latarnię w trakcie ulewy.

W środę wieczorem razem z Igorem oraz jego współlokatorami, Justyną i Pawłem, stawiliśmy się na oblężonym festiwalowiczami Dworcu Głównym. Stamtąd czekała nas nieco ponad siedmiogodzinna podróż do Gdyni, a potem Władysławowa, gdzie mieliśmy wynajęty dom. Relacja między dwójką znajomych Igora, których kojarzyłam jedynie ze śniadań w ich mieszkaniu, zawsze mnie intrygowała.
Patrzcie, w opkach istnieje nawet podkategoria „znajomych ze śniadań”.

Hej, laski! – Odezwał się wysoki chłopak w nieco dłuższych, jasnych, kręconych włosach, ze skrętem w palcach. – Nie ma się co kłócić. Jedziemy na Opka. 
*przygląda się uważnie*
*przeciera oczy ze zdumienia i przygląda się jeszcze raz*
Nie wierzę. Ktoś właśnie nazwał rzeczy po imieniu!
[Wybierają się na zlot analizatorów?]


To po prostu jest zupełnie bezsensu… – mruknęłam, poczym w mojej kiszeni zawibrował telefon, oznaczający smsa.
Telefon oznaczający MMS-a zadryndał cichutko.

Przy dworcu wymieniliśmy bilety na opaski i po wyczekiwaniu w pełnym Słońcu (a Słońce w nowiu?) na swoją kolej, pojechaliśmy festiwalowym autobusem, na Babie Doły.
Kierowca autobusu zmęczył się trasą okrutnie, gdyż musiał po drodze wymijać nadprogramowe przecinki.

[Tu opis koncertu i powrotu na nocleg. A potem...]
Gdy wszyscy już spali, wyszłam przed dom i wyobraziłam sobie Gerarda na plaży.
Lecz się, dziewczyno.

Od zobaczenia się z nim dzieliło mnie już tylko kilkanaście godzin. Mimo, iż obiecałam mu przygotowanie planu spotkania, nie miałam go.
”Miałam za to cały zapas przecinków, które wciskałam to tu, to tam”.

Do godziny jedenastej byłam na terenie festiwalu, lecz w połowie koncertu Kasabian, złapałam jeden z autobusów do miasta (za tylny zderzak), gdzie wróciłam do auta. Cała zdenerwowana i podniecona perspektywą spędzenia kilku godzin z Gerardem, drogą główną ruszyłam w kierunku Gdańska.  Zgodnie z poleceniem Hiszpana, zaparkowałam pod wejściem gospodarczym (to Gdańsk ma wejście gospodarcze? Tak mi się zdawało, że wjeżdżałam przez kuchnię). Nim się obejrzałam, drzwi samochodu się otworzyły, poczym głośno trzasnęły, a w samochodzie rozniosła się woń znanego mi zapachu.
Ktoś jej podrzucił trupa do bagażnika?

Nie zdążyłam nawet zabrać głosu, gdyż Gerard natychmiast zamknął mi usta zachłannym pocałunkiem. Dłonią zakrył moją szyję, gładząc palcami zagłębienie pod uchem. Jednak coś było inne.
Podejrzewam, że anatomia.

Oderwałam się od niego i objęłam wzrokiem jego szlachetną twarz.
Odnalazła na niej rysy Tyszkiewiczów.

– Cześć– przywitał mnie łamaną polszczyzną.
– Hej – zaśmiałam się i położyłam dłoń na jego gładkim policzku. – Ogoliłeś się.
– Powiedzmy, że tak wyglądają moje starania o wygląd.
– Aż nie mogę oderwać ręki 
Policzki Pique były tak gładkie, że okoliczne atomy z wrażenia zmieniły stany kwantowe i wywołały lokalne silne pola grawitacyjne. Sam Einstein by się zdziwił, gdyby to zobaczył.

Odpaliłam samochód i w ciągu kilku minut byliśmy już w drodze do Władysławowa. Tam powtórzyło się wszystko, co działo się za pierwszym razem.
Niesamowity moment?

Czułe słówka, gesty, chwile.
Chwile można podciągnąć pod momenty.

– Właśnie coś sobie uświadomiłem – odezwał się, opierając policzek o moją skroń i mocniej mnie objął. – Ale nie chcę cię przestraszyć – dodał pośpiesznie.
– Wypróbuj mnie – powiedziałam wyzywająco, całując go w policzek.
Trial dostępny tylko przez 7 dni.

– Nie, zagalopowałem się.
– Jak już zacząłeś… – uszczypnęłam go lekko w skórę przy nadgarstku, na co cicho prychnął.
”Jestem kucem” nabiera teraz zupełnie nowego znaczenia.

Jednak po kilku sekundach ponownie zabrał głos:
– Po prostu zachowujemy się jak udana para.
Z parowozu najwyższej jakości.

Jego pocałunki rozgrzewały swoistym płomieniem, które sekundy później gasił chłodny podmuch wiatru, gdy Gerard schodził na dół, a później znów wracał i cała machina rozgrzewania mnie rozpoczynała się od nowa.
Czy Gerard właśnie stworzył cieplne perpetuum mobile? Czy to w ogóle możliwe?

Ale wydawało się, że tylko ja zdawałam sobie sprawę z wielkiego znaku zapytania, który wisiał nad nami i tylko ja się nim przejmowałam. 
Widzisz, aŁtorko? Za sypanie przecinkami tam, gdzie nie trzeba, twoja boChaterka została właśnie nastygmatyzowana olbrzymim znakiem interpunkcyjnym. Rób tak dalej, a nad Pique zawiśnie gigantyczny nawias.

Nocna obecność Gerarda Pique, piłkarza FC Barcelony i reprezentanta Hiszpanii, na plaży we Władysławowie mogła nie zdziwić jedynie Igora. Wolałam sprawdzić, czy miałam powody do niepokoju. Nie sądziłam jednak, że niektóre rzeczy są naprawdę przewidywalne.
Przykładowo opka.

[Godlewska przyłapuje Igora z niedawno poznaną laską]


Dziewczyna, ubrała w końcu na siebie bluzkę (nałożyła także parę zbędnych przecinków) i zapięła zamek od spodni, poczym (jak można stale ignorować podkreślenia w Wordzie przy jednym słowie?) szybkim krokiem opuściła pokój. Podeszłam do Igora, który stał do mnie tyłem, wciąż męcząc szklankę napoju. Położyłam dłoń na jego rozpalonym ramieniu i lekko je pomasowałam.
- Już zawsze będziesz pieprzył wszystko, co się rusza? – Zapytałam go ostrożnym tonem.
Szalik Preferencji Seksualnych wyraził się chyba na tym polu jasno.

- Pewnie tak – odpowiedział z rozbrajająca szczerością, na co oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
- To było raczej płytkie – skwitowałam, gdzieś pomiędzy swoim chichotem.
-Wiem – odparł Igor. - Ale to nie ja paraduję z wielkim znakiem zapytania lewitującym na głową.

Pół godziny później Gerard musiał już wracać. Słońce już wschodziło, co oznaczało iż czas przeznaczony na romantyczny wieczór dobiegał końca.
W jakim kraju wschodzące Słońce oznacza koniec wieczoru?

[Godlewska odwozi Pique – ten zdradza jej, że pani Torres ma dla niej bilet na mecz Hiszpanów]


W samo południe otrzymałam telefon od Olalli. Była prawdziwie podekscytowana perspektywą wspólnego obejrzenia meczu. Szczerze mnie to dziwiło, ponieważ wcześniej nie znałyśmy.
...zasad poprawnej polszczyzny, dlatego kończyłyśmy zdanie w połowie.

Co na siebie ubrać? Jak się zachowywać? Do tego przypomniałam sobie, że Gerard w tym meczu był wykluczony z gry.
Wiedziałam. Imperatyw i tym razem mnie nie zawiódł.

Na kilka godzin przed wyjściem na festival większość domowników wybyła na (beach) plażę. W mieszkaniu zostałam tylko ja i Igor, a później dołączyła do nas Ania. Nużyło mnie już oglądanie wszystkich dziewczyn, które za główną atrakcję wyjazdu obrały sobie bycie z Igorem.
Za to czytanie rozterek zakochanej w Pique boChaterki opka nie jest w najmniejszym stopniu nużące.

Trzasnęłam gazetą, którą czytałam o blat stołu w kuchni i ruszyłam w kierunku swojej sypialni.
Chyba aŁtorka wyczerpała zapas przecinków. I tak źle, i tak niedobrze – zaraz nad głową Godlewskiej pojawi się olbrzymi wykrzyknik.

- Jak chcesz, to możemy już pojechać do Trójmiasta i gdzieś się poszwędać – zaproponował ze zmienionym nastawieniem.
To taka trójmiejska zabawa – polega na tym, że staje się w ruchliwym miejscu i trzeba losowemu przechodniowi poszwę dać. W innych miastach rozdają ulotki, mieszkańcy Trójmiasta przenieśli to poziom wyżej.

Mecz miał się rozpocząć o dwudziestej, a z Olallą umówiłyśmy się na godzinę przed tym. Gdańsk tonął w barwach Hiszpanii oraz Anglii, dzielnie znosząc zachowanie kibiców z Wysp.
Hiszpanów natomiast nie tolerował – płyty chodnikowe specjalnie ustawiały się tak, by goście z Półwyspu Iberyjskiego się o nie potykali.

Widziałam zgorszenie niektórych mieszkańców Trójmiasta, oglądających zabawę obcokrajowców.
Obcokrajowcy natomiast nieufnie podchodzili do ludzi, którzy chcieli im wcisnąć poszwę.

- Właściwie z jakiej okazji to zaproszenie?
Olalla uśmiechnęła się pod nosem i nieznacznie się zarumieniła, wyraźnie na jakieś wspomnienie.
- Fernando powiedział mi w końcu, kto stał za zorganizowaniem naszej kolacji – odpowiedziała i skręciła do naszego rzędu. – Chciałam cię poznać, bo Fernando mi dużo o tobie mówił, że jesteś normalna i da się z tobą porozmawiać…
Zdrowe na umyśle osoby, które w dodatku potrafią mówić, to prawdziwe okazy w dzisiejszych czasach.

[Dowiadujemy się, że dzięki przekupstwu akcji ratowania związku Torresów w wykonaniu Godlewskiej na tym świecie pojawi się jeden człowiek więcej. Ale to w tej chwili mało ważne, mamy istotniejsze sprawy na głowie:]


Chciałam obejrzeć zmagania piłkarzy na boisku. Naprawdę chciałam. Jednak w chwili, w której nareszcie zobaczyłam Gerarda na murawę spoglądałam sporadycznie. 
Wiecie co? Naprawdę lubię to, że aŁtorka nawet nie udaje, że pisze o sporcie. Jest w tym przynajmniej szczera.

Kiedy mnie zauważył, sam zaczął się tak zachowywać, aż jego towarzysz nie przywołał go po rządku.
Szedł po rządku, chcąc ludziom poszwę dać.

Po przerwie sprawy potoczyły się jeszcze gorzej. Anglicy wzięli górę nad Hiszpanami, wyczyniając z nimi, co tylko im się podobało.
AŁtorko, przestań, bo się zaraz rozmarzę!

Marnowali wszystkie swoje okazje, albo popełniali błędy w obronie, o czym poinformowała mnie Olalla, zamieniając się w moją komentatorkę meczu.
Sama albo nie zaobserwowała kiksów Ramosa, albo myślała, że tak widocznie trzeba.

Anglicy wyszli na prowadzenie, co zaważyło na wyniku meczu. Ostatnie dziesięć minut było szaloną walką o bramkę, która zakończyła się jednym wielkim fiaskiem oraz zniszczonym krzesełkiem, w które jak zauważyłam, z impetem kopnął Gerard.
A to nam BBC zarzuca, że mamy stadionowych chuliganów.

Ciężko westchnęłam i spojrzałam na Olallę, która zgarbiona usiadła na swoim miejscu. Nie pozostawało mi nic innego jak przysiąść obok niej. Obserwowałyśmy zawiedzionych kibiców Hiszpanii, rozgoryczonych piłkarzy La Furia Roja, którzy czym prędzej schodzili z boiska oraz graczy z Anglii, nie mogących się nacieszyć swoim szczęściem.
*odpływa w krainę marzeń, w której Hiszpania może zostać zdominowana na boisku*

Znowu westchnęłam, jeszcze ciężej niż poprzednio.
- Cóż… - odezwała się w końcu Olalla. - To chyba już koniec.
Jak to? A rewanż w Madrycie?

Hiszpania by wygrała.
Gdyby nie przegrała.

Gerard, porozumiewawczym spojrzeniem w czasie przerwie, dałby mi do coś do zrozumienia.
Pewnie to zdanie. Wysiłek umysłowy najwyższej próby.

Zerwałabym się z mojego miejsca i czym prędzej udała się za jego znikającą w tłumie innych kibiców sylwetką. W końcu dogoniłabym go przy wyjściu z trybun i gdzieś za jednym z wielkich, betonowych filarii stadionu (boru, dlaczego na PGE Arenie są betonowe nicienie?!), on przygniótłby mnie do ściany i mocno pocałował. Wrócilibyśmy dopiero na końcówkę meczu, który reprezentacja La Furia Roja wygrałaby z kretesem.
Ale tak się nie stało.
Nie można wygrać z kretesem.

[Godlewska wraca do Wrocławia]


Nie wiem jak to się działo, ale dni mijały niezauważalnie. Ta ciągła praca, wyjazdy do Krakowa i załatwianie wszystkich pozwoleń, sprawiły, że ani się obejrzałam, a pewnego dnia na moim biurku wylądowała korespondencja ze znaczkiem króla Juana Carlosa na kopercie.
Ślub Sergio Canalesa został odwołany.
Nie można się żenić, gdy twoja drużyna przegrywa. True story.

[Okazuje się, że Igor zakochał się w młodszej siostrze Godlewskiej. Wylewne opisy uczuć – ciach!]


- Jezu Chryste. Twoje oczy są puste – powiedziała Aleksandra, gdy piłyśmy wino w restauracji.
- Aj, przepraszam – odparła zawstydzona Godlewska. - Zawsze rano zapominam uzupełnić ciało szkliste i potem tak to wygląda.

[Wielkie rodzinne wspominki o Gerardzie. Czyli po prostu skrót opka, którego Wam oszczędzę]


- Nie dostałam od niego później ponownie tego łańcuszka – rzekłam słabym głosem i choć wbiłam wzrok w swoje dłonie, wiedziałam, że wszyscy na mnie patrzyli.
- A więc jednak? – zapytała Aleksandra.
Pokiwałam głową.
- Co za cham! Najpierw daje ci atrakcyjny zestaw łańcuchów na zimę, a potem je zabiera i wraca do siebie! I po co mu to, skoro oni tam nawet porządnego śniegu nie mają?

- Ograbił wszystkich kolegów z drobnych złotówek, żeby wylosować zawieszki w automacie przy stadionie. – Zaśmiałam się.
Nie poczułam nawet kiedy, ale pojedyncza łza skapnęła na moją bluzkę.
- Nie chcę dłużej być samotna! - krzyczała, gdy wsiąkała w materiał.

- Pamięta pani jak gdzieś w połowie sierpnia była pani w Krakowie przez dwa tygodnie? Najpierw miał być tydzień i miała pani wrócić do Wrocławia, ale – zawiesił głos i przełknął głośno ślinę. – W każdym bądź razie gdzieś koło jedenastej w nocy Gerard Pique zjawił się w lobby. Powiedziałem, że  jest pani w Krakowie, bo otwiera hotel i jest multum roboty, ale dobrze trafił, bo powinna niedługo wrócić. Czekał jakieś dwie, trzy godziny, aż pani zadzwoniła i powiedziała, że zostaje kolejny tydzień. Był wtedy przy mnie, ale nie chciał, żeby pani powiedzieć, że jest w hotelu. Nawet później.
(...)
- Zostawił coś, ale zapomniałem o tym – dodał, wstał od stolika i podszedł do mnie. – Naprawdę przepraszam, ale, ale…
Poklepałam go po przedramieniu i zdobyłam na gorzki uśmiech.
- Przecież poprosił cię, żebyś nic nie mówił – mruknęłam. – Chodź, pokażesz mi, co zostawił.
Łańcuszek. To był łańcuszek, ale inny od tego, który niegdyś mi dał. Zawieszki do niego z pewnością nie zostały wylosowane w zwykłym automacie, lecz kupione w sklepie jubilerskim.
Łańcuchy ze sklepu jubilerskiego! Ciekawe, kiedy Pique zasponsoruje jej całkowity tuning.
[Jeszcze nie mam na chrom
Na razie zwykłe alu
Wiozę się na nim bez żalu!]


Dołączona była też karteczka:
Ten na pamięć.
Nie, Gerard, chrom to składnik wielu koenzymów, ale na pamięć jest lecytyna.

Prawdziwy założę ci kiedyś sam.
”Będziesz miała wóz najlepszy w mieście”.

[Nareszcie epilog! Tym razem w rolę narratora wciela się Iga Godlewska-Pique]


Zerknęłam na Igora, którego nic nie obeszło zachowanie Alicji i nie przeszkodziło w wypatrywaniu mojej siostry pośród hotelowych gości. Wystarczyło, że na moment odwróciłam wzrok by sprawdzić godzinę, bym chwilę później zobaczyła go w trzymającego w swoich ramionach małą Oliwię oraz Karolinę Godlewską-Piqué.
- Opowiedz mi jeszcze raz tę historię!
Dwadzieścia rozdziałów, analiza na 64 strony w Wordzie, a ty chcesz tego jeszcze raz słuchać?!

- Iga – pisnęła Karolina i rozłożyła ramiona, w których natychmiast się znalazłam. – Od którego momentu mam zacząć?
Od nigdy! Nie chcę przez to znowu przechodzić! Już rodzinne wspominki mi wystarczyły!

- Wtedy, gdy już w końcu zebrałam się, by opuścić Camp Nou, ktoś dotknął mojej dłoni i to był Gerard – mówiła, a ja wzięłam ją pod ramię i oparłam o nie głowę. – Nie mogłam w to uwierzyć, ale jednak to był on. Świeżo po prysznicu, moknął w jesiennym deszczu i patrzył na mnie tak, jak nikt inny wcześniej. Kiedyś powstrzymywałam się, żeby nie opleść jego szyi swoimi ramionami, ale wtedy… To było niemożliwe. Potem już tylko wciąż słyszałam powtarzające się słowa „Te quiero”… 
I tym wzruszającym akcentem kończymy...
Wait a moment!

Otóż aŁtorka postanowiła wskrzesić trupa i kontynuować historię Godlewskiej i Pique. Na razie jest tylko prolog, który – oczywiście – przemęczymy.


Na pierwszej rocznicy ich ślubu, Karolina opowiedziała mi, że miała wiele scenariuszy swojego życia.
A wybrała akurat ten najbardziej blogaskowy.

Jednak żaden z nich nie zakładał przeprowadzki do Barcelony i założenia rodziny z gwiazdą piłki nożnej. 
Ale potem przyszła aŁtoreczka...

Chyba z tego właśnie powodu cieszyła mnie ta wizyta Karoliny i Gerarda. Skoro byłam do niej taka podobna, może udałoby mi się podpatrzeć u nich przepis na udany związek.
Przede wszystkim: zostań boChaterką opka. Jesteś już narratorem, a od tego prosta droga do awansu.

Nie mogę uwierzyć – odezwałam się pierwsza, kiedy Karolina położyła się obok swojej córeczki. – Nie pocałował cię jeszcze ani razu. Wiesz, że rok temu, kiedy przyjechaliśmy do was z Igorem, liczyliśmy, ile razy to zrobił?
Och, Gerard, Gerard, powinieneś całować ukochaną co dziesięć sekund. Dziwnie to by wyglądało podczas meczu, ale Trzeciak i tak by wszystkich przekonywał, że to element tiki-taki.

Karolina pokręciła głową i rzekła:
- Nawet tego nie zauważyłam. Że rzeczywiście ani raz mnie nie dotknął.
To przez to, że nie umiesz odmieniać przez przypadki.

- Ale chyba wszystko między wami jest dobrze, prawda?
- Nie wiem, czy jest dobrze. Jest inaczej. Inaczej niż sądziłam, że będzie.
Jedno zostało po staremu – nadal nie umiesz stawiać przecinków.

Dodawanie swoich trzech groszy do spraw ich związku było nie na miejscu, a po za tym zapomniałam o najważniejszym. O zdaniu, często powtarzanym w Rialto: Godlewska i Piqué zawsze znajdą drogę do siebie.
A jeśli sami nie znajdą, aŁtorka zawsze ma w kieszeni Imperatyw.

Kiedy razem z Gerardem przyjechaliśmy do Wrocławia po raz pierwszy od czasu urodzin małej Oliwii, znajdowaliśmy się w (na) zupełnie innym etapie życia.
...niż wtedy, gdy przyjechali do Wrocławia po raz oberdziesiąty. AŁtorko, fajnie, że kończysz zdania, ale może nie w połowie?

- Wiesz, ona mnie tu nie wpuściła, ale nawet wpędziła -  skrzywił się. – Powiedziałaś jej?
- Nie, nie mówiłam o tym nikomu w przeciwieństwie do ciebie – odrzekłam półszeptem. – I proszę cię mów cisz…
- Cesc – zaakcentował, wchodząc mi w słowo - udzielił nam ślubu, to chyba oczywiste, że mu powiedziałem.
Proszę, proszę, panie Fabregas. W dwa lata awansował z Mistrza Podrywu na Mistrza Ceremonii Ślubnej – minął się chłopak z powołaniem, bez dwóch zdań.

Ale Gerard nie słuchał mnie. Usłyszałam dźwięk smsa w jego telefonie, który całkowicie go pochłonął.
Dzwonek SMS-a wprowadzi w stan hipnozy szybciej niż Kaszpirowski.

- O wilku mowa – powiedział, szeroko się uśmiechając, poczym odłożył telefon na stolik. – Ale odpiszę mu później. O której mamy być u Aleksandry?
- Pójdziemy jak tylko zjawi się Ewa.
- Ewa – mruknął z niezadowoleniem.
Ewa okazała się jednym z moich nielicznych sukcesów w historii bycia panią Godlewską-Piqué.
Sama ją zrobiła z żebra Adama.

To z nią spędziłam na studiach rok w Madrycie z tą różnicą, że ona w przeciwieństwie do mnie, zajmowała się psychologią.
Godlewska zajmowała się antypsychologią. W opkach obecna na każdym kroku.

Podeszłam do jak zawsze eleganckiej Alicji, która obdarzyła mnie niepodobnym do niej uśmiechem.
- Ładnie wyglądasz – rzuciła na powitanie, opierając się plecami o blat recepcji, co wywołało moje zdziwienie. – Ślicznie ci w tym łososiowym sweterku, pewnie kaszmirowym – kontynuowała, nie zważając na pytające spojrzenie, które jej posłałam. 
Opisy ubioru stają się coraz bardziej finezyjne.

Z nadzieją skierowałam swój wzrok ku Gerardowi. Niegdyś właśnie tym sposobem udawało mi się znaleźć ukojenie oraz spokój. I kiedy już sądziłam, że ten okres minął bezpowrotnie, dostrzegłam w jego twarzy pewną zmianę. Nie patrzył już na Oliwkę, lecz mimo to jego rysy złagodniały, a ramiona opadły z wyrazem ulgi. Przez chwilę czułam, że to déjà vu naszego pierwszego spotkania przed wejściem do Rialto, kiedy to na moment my staliśmy się centrum wszechświata.
A tak, niespotykany moment, pamiętamy.
[A wiesz, aŁtorko, że według jednej z teorii Wszechświat z każdego miejsca wygląda tak samo, więc centrum Wszechświata jest dosłownie wszędzie? I w oczach Pique, i w Galaktyce Sombrero].

Opko bieży dalej, ale nie zmuszajcie mnie, bym to analizowała. Myślę, że wszyscy mamy na razie dość piłkarskich opowiadanek i że ucieszycie się na myśl o przyszłotygodniowej analizie ze światka siatkarskiego.

3 komentarze:

migelito pisze...

A wiecie, kto za tydzień pomoże Tuśce w siatkarskiej analizie? :D

Anonimowy pisze...

Zawiesiłam się ostatnio w komentowaniu, ale teraz chciałam dać znać, że przez te wszystkie cztery części bardzo dobrze się bawiłam, dziękuję :) Na opka siatkarskie też się cieszę i życzę dużo sił do analizowania.
Ome

Anonimowy pisze...

TAAAAK!
NIEEE... Wy się bierzecie za siatkówkę, jak mnie umowa na Internet wygasa, i nie wiadomo kiedy będzie nowa. Moje życie jest skończone. Idę się udusić tymi łańcuchami od Pique.

Prześlij komentarz